[ Pobierz całość w formacie PDF ]

O dwunastej w południe siostra Sandra przynosi następną porcję tabletek.  Co, znowu to samo? Ile
razy w ciągu dnia muszę brać tę końską dawkę?" - pytam z niedowierzaniem. - O ósmej rano, o
dwunastej, o czwartej i o ósmej wieczorem" - terkocze jak katarynka.  I nie zapominaj: zawsze
musisz trzymać się co do minuty wyznaczonego czasu. To bardzo ważne. Tutaj w klinice zawsze o
tym pamiętamy, ale kiedy będziesz mogła iść do domu, wtedy musisz sama uważać, żeby nie
przegapić godziny" - poucza siostra.
Cztery razy po dziewięć tabletek. To daje w sumie trzydzieści sześć sztuk na dzień! Fatalna sprawa.
Za jakie grzechy muszę tak cierpieć? Nagle w mojej głowie pojawia się nowa, straszna myśl:  A
jeśli zaraz zwymiotuję.... i wszystkie tabletki szlag trafi? To co wtedy?". -  Wtedy przyjrzymy się
dokładnie, które tabletki zwymiotowałaś i potem dostaniesz je jeszcze raz" - odpowiada siostra bez
mrugnięcia okiem. Nielitościwa kobieta!
Z ciężkim westchnieniem poddaję się okrutnemu losowi i sięgam po wielką butlę wody stojącą na
szafce nocnej. Kiedy około trzeciej wraca z apteki tata, niosąc woreczek
152
pustych osłonek, nie posiadam się z radości. Cieszę się jak dziecko, które wreszcie doczekało się
upragnionego prezentu urodzinowego. O czwartej po południu mama wyrusza do kuchni z trzecią
porcją leków na ten dzień, żeby je rozdrobnić i napełnić nimi puste osłonki, podczas gdy ja dzielnie
atakuję wielkie kapsułki przynależne do chemioterapii. Pomimo ogromnych łyków wody, te
 potwory" pływają wprawdzie całe wieki w moich ustach, broniąc się przed wypluciem, ale
przynajmniej nie powodują odruchu wymiotnego i w końcu przesuwają się w dół.
Na uporanie się z pozostałymi kapsułkami, które mama napełniła dla mnie sproszkowanymi
tabletkami, potrzebuję jeszcze tylko pół godziny. Nie da się ukryć, że nie jest to szczególnie
przyjemne zajęcie, ale życzenie, żeby znów być zdrową, jest silniejsze niż moja awersja do łykania
leków.
Wtorek, 16 lipca 2002
Basia
Dzisiaj mamy siódmy dzień pierwszego bloku chemioterapii. Dzień zastrzyków! Albo, jak mówią
lekarze: chemioterapia dożylna. Na szczęście, dostanę tylko  vincristin", ja-snoczerwony specyfik
w małej kaniuli, którą ostatnim razem błędnie sklasyfikowałam - zapewne z powodu jej  mikrych"
rozmiarów. Skąd mogłam wiedzieć, że to maleństwo jest strzykawką stosowaną właśnie w
chemioterapii dożylnej? Wygląda tak niewinnie...
Z samego rana, punkt ósma, doktor Stahnke aplikuje mi  vincristin" przez  hicky". W ciągu
dosłownie kilku sekund jest po wszystkim.
153
0B0
Dni biegną, jak z bicza strzelił. Znalazłyśmy swój rytm. Cztery razy w ciągu dnia, podczas łykania
kapsułek, służę Basi za  trenera mentalnego" i poganiacza.
Ze względu na swoje ataki wymiotów, Basia w dalszym ciągu potrzebuje około sześciu misek na
dzień i trzech na noc. Te miski w kaształcie nerki wykonane z papy są właściwie o wiele za małe
dla ilości, które moja dziewczynka za każdym razem z siebie wyrzuca. Dlatego po każdych
wymiotach musimy zmieniać jej pościel i ubranie. To znaczy -jakieś dziesięć razy na dobę.
Imponujący rezultat, bez dwóch zdań.
Cierpię na chroniczny niedobór snu i dlatego często ucinam sobie drzemkę w ciągu dnia na moim
leżaku. Teraz wiem już na pewno, dlaczego pozbawienie kogoś snu jest tak skutecznym narzędziem
tortur.
Pomimo wszystko: wewnętrzny spokój, który odczułam po raz pierwszy podczas operacji Basi,
pozostał. Nikt i nic nie może mi go zabrać, nikt i nic nie wyprowadzi mnie z równowagi, to pewne.
Moja cierpliwość, wszystko jedno, czy to przy napełnianiu kapsułek drobniutko posiekanymi
tabletkami, czy też przy niekończącym się zmienianiu ubrania i pościeli, jest po prostu
bezgraniczna. Nie mogę pojąć, jak to się dzieje, ale tak właśnie jest.
Nie mam żadnych mniej lub bardziej ważnych terminów i żadnych zobowiązań. Nikt mnie nie
pogania, nie obliguje do jakichś tam szalenie ważnych spraw. Nie ma powodu, żeby się spieszyć,
pędzić, gonić do upadłego. To tak dobrze robi - być tylko dla mojej córki. I mieć dla niej cały czas
tego świata. I kto tu mówi o wyrzeczeniach i poświęceniu. Przecież to takie naturalne!
154
Basia stała się wielką fanką telewizji. Również ten fakt przyjmuję ze stoickim spokojem. Chce, to
niech sobie patrzy w ten szklany ekran. Wcale mi to nie przeszkadza. Na rozmowy zawsze mamy
jeszcze dość czasu. Dzisiaj na przykład, opowiada mi wreszcie, dlaczego do tej pory nie nawiązała
żadnych kontaktów z innymi dziećmi na oddziale.
 Wiem, że tutaj mi pomagają. I wierzę, że kiedyś będę zdrowa. Boję się, że cierpienie innych dzieci
pociągnie mnie do dołu. %7łe mnie przygnębi i odbierze nadzieję. A ja tego nie chcę. Właśnie dlatego
unikam z nimi kontaktu. Muszę mieć dystans" - zwierza mi się cichym głosem. Kiedy kiwam głową
w zadumie, pyta mnie niepewnie:  Czy to zle, mamo?". Mówię jej, że wcale nie, że w gruncie
rzeczy bardzo się cieszę, ponieważ to oznacza, że jej mechanizm samoobrony funkcjonuje jak
należy. I dodaję, że uważam to za absolutnie, ale to naprawdę absolutnie w porządku. Basia
przyjmuje z ulgą moje słowa. Widzę to wyraznie po jej minie.
Basia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •