[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A bałeś się? - zapytał Dragosani.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Stary spojrzał podejrzliwie.
- Oczywiście, że się bałem - odpowiedział w końcu. - Tu, w tym domu, gdzie zbierałem i studiowałem
wiedzę o wampirach. Bałem się, tak. Ale teraz...
- Co teraz?
Jakby rozczarowanie odbiło się na twarzy Giresci.
- Nadal tu jestem, żyję, nic mi się nie przytrafiło, więc myślę, że może wymarły. Tak istniały, ale
prawdopodobnie ostatni z nich odszedł na zawsze.
- Lepiej trzymaj swoją kuszę. - Dragosani oddał broń. - Tak, Ladislau, trzymaj w gotowości. Bądz też
ostrożny, kiedy zapraszasz nieznajomych do domu.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni po paczkę papierosów. Nagle zamarł, Giresci skierował kuszę w jego
serce, z odległości tylko jednego metra.
- Jestem ostrożny - powiedział, wpatrując się w oczy gościa. - Obaj wiemy dużo, ty i ja. Ja wiem,
dlaczego wierzę, ale ty?
- Ja? - Dragosani wyjął pod marynarką pistolet z kabury.
- Dlaczego chcesz znać prawdę?
Nekromanta szybkim ruchem wymierzył w kierunku Giresci...
Stary zabezpieczył kuszę, położył na małym stole.
- Za spokojnie - zaśmiał się - jak na wampira. Naciąg strzały jest uregulowany, by ugodzić i nie
przeszyć na wylot. Tylko wtedy, gdy kołek utkwi w ciele, wampir będzie naprawdę unieszkodliwiony.
Dragosani blady jak śmierć, odłożył pistolet obok kuszy, na stole.
- Mój naciąg - mówił Borys chrapliwie - wystarczy, by przepchać ci serce przez plecy. Widziałem lustra
na ścianach korytarza i jak w nie patrzyłeś, gdy je mijałem. Za dużo luster, pomyślałem. I krzyż nad
drzwiami, i jeszcze jeden na twojej szyi. Przydało się? No więc, jestem wampirem, stary człowieku?
- Nie wiem, kim jesteś - pokręcił głową. - Wampirem? Nie. Nie ty. Przyszedłeś za dnia. Ale pomyśl:
ktoś poszukuje mnie, dokładnie chce posiąść tajemnicę. I nawet zna nazwę: wampiry. Może kilku - jeśli
w ogóle - na świecie ją zna. Nie byłbyś przezorny?
Dragosani wziął głęboki oddech, rozluznił się.
- Twoja przezorność o mało nie kosztowała cię życia - powiedział bez osłonek. - Co jeszcze trzymasz
w zanadrzu?
- Nic, nic. - Giresci zaśmiał się nerwowo. - Myślę, że się teraz rozumiemy. Zostawmy to, zobaczmy
lepiej, co masz w torbie. - Wskazał miejsce przy stole jadalnym pod oknem.
- Tu jest cień - wyjaśnił. - Chłodniej.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Whisky dla ciebie - odrzekł przybysz. - Reszta dla mnie na obiad, ale nie jestem pewien, czy chce mi
się teraz jeść. Ta twoja kusza to piekielna broń!
- Musisz zjeść, oczywiście, że musisz zjeść! Co? Ser na obiad? Nie, nie ma mowy. Mam bekasy w
piekarniku. Już wypieczone. Grecka recepta. Przepyszne. Whisky jako aperitif, chleb nasączymy
tłuszczem ptaków, ser na potem. Bobrze! Zwietny obiad. Potem opowiem ci moją historię.
Giresci posadził gościa. Dragosani dostał szklaneczkę wyjętą ze starego, dębowego sekretarzyka,
pozwolił sobie na małą whisky. Gospodarz pokuśtykał do kuchni. Zapach pieczonego mięsa powoli
napełnił pokój. Wrócił z parującą tacą, polecił wyjąć talerze z szuflady. Nałożył jeden kawałek sobie,
dwa dla gościa. Oprócz ptasiego mięsa były pieczone ziemniaki.
- Ja piję twoją whisky - powiedział Giresci - ty jedz moje ptactwo. To było w czasie wojny - stary
rozpoczął swoją opowieść. - Gdy byłem małym chłopcem, miałem wypadek. Ramię i plecy. Nie mogłem
pójść do wojska. Chciałem coś zrobić, dlatego zaciągnąłem się do Obrony Obywatelskiej. Obrona
Obywatelska! Miasto płonęło noc w noc. Jak można się "bronić", gdy z nieba leci deszcz bomb?
Biegałem wraz z setką innych. Wynosiliśmy ciała z płonących i walących się budynków. Byłem młody i
przywykłem szybko. Gdy jest się młodym krew, ból, śmierć - nie robią wrażenia. Robisz to, bo tak
trzeba.
Wtedy... wtedy przyszła noc najcięższa. Było ciężko każdej nocy, ale tamta... - opuścił głowę, zgubił
słowa. - Na peryferiach, w kierunku Bukaresztu, było wiele starych domów. Rezydencje arystokracji z
dawnych czasów. Wiele tych budynków rozsypywało się, ludzie nie mieli pieniędzy na ich utrzymanie.
Ci, co w nich mieszkali, nadal mieli pieniądze, ziemię, ale nie tak wiele. %7łyli, stopniowo umierali,
rozpadali się jak ich domy. Tej nocy bomby spadły właśnie tam.
Kierowałem ambulansem. Jechałem na przedmieścia, gdzie w większych domach tworzono szpitale.
Dotychczas większość bombardowań dotknęła centrum.
Jechałem wzdłuż starych, bogatych rezydencji, niebo na wschodzie i południu było czerwone od
płomieni ognia. Na ziemi panowało piekło. Ambulans był pusty - dzięki Bogu - właśnie skończyliśmy
kurs, wyładowaliśmy pół tuzina ciężko rannych w jednym z prowizorycznych szpitali. Byłem ja i jeszcze
jeden sanitariusz. Wracaliśmy do Ploiesti. Samochód drżał na starych brukowanych drogach, na kupach
gruzu. Wtedy spadły bomby.
Spadły na stare posiadłości, wszystko wylatywało w powietrze. Piękne widowisko, gdyby nie tak
piekielne. Pierwsza - trzysta metrów od prywatnych posiadłości. Głuchy pogłos, nagły błysk -
wulkaniczny wybuch ognia i popiołu. Ziemia drżała pod pędzącym ambulansem. Następna, dwieście
pięćdziesiąt metrów dalej. Cisnęła ogniem w drzewa i uniosła ziemię ponad dachy. Dwieście metrów -
następna. Kula ognia wniosła się nad kamienne mury, wyżej niż domy. Za każdym razem ziemia drżała
coraz mocniej, coraz bliżej. Dom ma prawo, trochę oddalony od drogi jakby podskoczył z
fundamentami. Wiedziałem, gdzie spadnie następna bomba. Trafi dokładnie w ten dom! I co wtedy?
I miałem rację - prawie. Przez ułamek sekundy widziałem szkielet budynku podświetlony od tyłu.
Zwiatło tak jasne jakby przenikało kamienie. Na dole, w oknie stała postać z rozpostartymi ramionami,
wymachiwała rękoma w szalonym gniewie. Kiedy zgasł błysk wybuchu i opadła dymiąca ziemia, uderzyła
następna bomba. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
- A bałeś się? - zapytał Dragosani.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Stary spojrzał podejrzliwie.
- Oczywiście, że się bałem - odpowiedział w końcu. - Tu, w tym domu, gdzie zbierałem i studiowałem
wiedzę o wampirach. Bałem się, tak. Ale teraz...
- Co teraz?
Jakby rozczarowanie odbiło się na twarzy Giresci.
- Nadal tu jestem, żyję, nic mi się nie przytrafiło, więc myślę, że może wymarły. Tak istniały, ale
prawdopodobnie ostatni z nich odszedł na zawsze.
- Lepiej trzymaj swoją kuszę. - Dragosani oddał broń. - Tak, Ladislau, trzymaj w gotowości. Bądz też
ostrożny, kiedy zapraszasz nieznajomych do domu.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni po paczkę papierosów. Nagle zamarł, Giresci skierował kuszę w jego
serce, z odległości tylko jednego metra.
- Jestem ostrożny - powiedział, wpatrując się w oczy gościa. - Obaj wiemy dużo, ty i ja. Ja wiem,
dlaczego wierzę, ale ty?
- Ja? - Dragosani wyjął pod marynarką pistolet z kabury.
- Dlaczego chcesz znać prawdę?
Nekromanta szybkim ruchem wymierzył w kierunku Giresci...
Stary zabezpieczył kuszę, położył na małym stole.
- Za spokojnie - zaśmiał się - jak na wampira. Naciąg strzały jest uregulowany, by ugodzić i nie
przeszyć na wylot. Tylko wtedy, gdy kołek utkwi w ciele, wampir będzie naprawdę unieszkodliwiony.
Dragosani blady jak śmierć, odłożył pistolet obok kuszy, na stole.
- Mój naciąg - mówił Borys chrapliwie - wystarczy, by przepchać ci serce przez plecy. Widziałem lustra
na ścianach korytarza i jak w nie patrzyłeś, gdy je mijałem. Za dużo luster, pomyślałem. I krzyż nad
drzwiami, i jeszcze jeden na twojej szyi. Przydało się? No więc, jestem wampirem, stary człowieku?
- Nie wiem, kim jesteś - pokręcił głową. - Wampirem? Nie. Nie ty. Przyszedłeś za dnia. Ale pomyśl:
ktoś poszukuje mnie, dokładnie chce posiąść tajemnicę. I nawet zna nazwę: wampiry. Może kilku - jeśli
w ogóle - na świecie ją zna. Nie byłbyś przezorny?
Dragosani wziął głęboki oddech, rozluznił się.
- Twoja przezorność o mało nie kosztowała cię życia - powiedział bez osłonek. - Co jeszcze trzymasz
w zanadrzu?
- Nic, nic. - Giresci zaśmiał się nerwowo. - Myślę, że się teraz rozumiemy. Zostawmy to, zobaczmy
lepiej, co masz w torbie. - Wskazał miejsce przy stole jadalnym pod oknem.
- Tu jest cień - wyjaśnił. - Chłodniej.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Whisky dla ciebie - odrzekł przybysz. - Reszta dla mnie na obiad, ale nie jestem pewien, czy chce mi
się teraz jeść. Ta twoja kusza to piekielna broń!
- Musisz zjeść, oczywiście, że musisz zjeść! Co? Ser na obiad? Nie, nie ma mowy. Mam bekasy w
piekarniku. Już wypieczone. Grecka recepta. Przepyszne. Whisky jako aperitif, chleb nasączymy
tłuszczem ptaków, ser na potem. Bobrze! Zwietny obiad. Potem opowiem ci moją historię.
Giresci posadził gościa. Dragosani dostał szklaneczkę wyjętą ze starego, dębowego sekretarzyka,
pozwolił sobie na małą whisky. Gospodarz pokuśtykał do kuchni. Zapach pieczonego mięsa powoli
napełnił pokój. Wrócił z parującą tacą, polecił wyjąć talerze z szuflady. Nałożył jeden kawałek sobie,
dwa dla gościa. Oprócz ptasiego mięsa były pieczone ziemniaki.
- Ja piję twoją whisky - powiedział Giresci - ty jedz moje ptactwo. To było w czasie wojny - stary
rozpoczął swoją opowieść. - Gdy byłem małym chłopcem, miałem wypadek. Ramię i plecy. Nie mogłem
pójść do wojska. Chciałem coś zrobić, dlatego zaciągnąłem się do Obrony Obywatelskiej. Obrona
Obywatelska! Miasto płonęło noc w noc. Jak można się "bronić", gdy z nieba leci deszcz bomb?
Biegałem wraz z setką innych. Wynosiliśmy ciała z płonących i walących się budynków. Byłem młody i
przywykłem szybko. Gdy jest się młodym krew, ból, śmierć - nie robią wrażenia. Robisz to, bo tak
trzeba.
Wtedy... wtedy przyszła noc najcięższa. Było ciężko każdej nocy, ale tamta... - opuścił głowę, zgubił
słowa. - Na peryferiach, w kierunku Bukaresztu, było wiele starych domów. Rezydencje arystokracji z
dawnych czasów. Wiele tych budynków rozsypywało się, ludzie nie mieli pieniędzy na ich utrzymanie.
Ci, co w nich mieszkali, nadal mieli pieniądze, ziemię, ale nie tak wiele. %7łyli, stopniowo umierali,
rozpadali się jak ich domy. Tej nocy bomby spadły właśnie tam.
Kierowałem ambulansem. Jechałem na przedmieścia, gdzie w większych domach tworzono szpitale.
Dotychczas większość bombardowań dotknęła centrum.
Jechałem wzdłuż starych, bogatych rezydencji, niebo na wschodzie i południu było czerwone od
płomieni ognia. Na ziemi panowało piekło. Ambulans był pusty - dzięki Bogu - właśnie skończyliśmy
kurs, wyładowaliśmy pół tuzina ciężko rannych w jednym z prowizorycznych szpitali. Byłem ja i jeszcze
jeden sanitariusz. Wracaliśmy do Ploiesti. Samochód drżał na starych brukowanych drogach, na kupach
gruzu. Wtedy spadły bomby.
Spadły na stare posiadłości, wszystko wylatywało w powietrze. Piękne widowisko, gdyby nie tak
piekielne. Pierwsza - trzysta metrów od prywatnych posiadłości. Głuchy pogłos, nagły błysk -
wulkaniczny wybuch ognia i popiołu. Ziemia drżała pod pędzącym ambulansem. Następna, dwieście
pięćdziesiąt metrów dalej. Cisnęła ogniem w drzewa i uniosła ziemię ponad dachy. Dwieście metrów -
następna. Kula ognia wniosła się nad kamienne mury, wyżej niż domy. Za każdym razem ziemia drżała
coraz mocniej, coraz bliżej. Dom ma prawo, trochę oddalony od drogi jakby podskoczył z
fundamentami. Wiedziałem, gdzie spadnie następna bomba. Trafi dokładnie w ten dom! I co wtedy?
I miałem rację - prawie. Przez ułamek sekundy widziałem szkielet budynku podświetlony od tyłu.
Zwiatło tak jasne jakby przenikało kamienie. Na dole, w oknie stała postać z rozpostartymi ramionami,
wymachiwała rękoma w szalonym gniewie. Kiedy zgasł błysk wybuchu i opadła dymiąca ziemia, uderzyła
następna bomba. [ Pobierz całość w formacie PDF ]