[ Pobierz całość w formacie PDF ]

weteranów. Z jedną się nawet ożenił, na litość boską. Na dole, w kuchni, podczas śniadania
złożonego z jajek, bułeczek, mamałygi i szynki przekonał się, że miał rację. Nie tylko była
sanitariuszką, ale również emerytowanym podpułkownikiem, przełożoną pielęgniarek i
pracowała w kilku dużych szpitalach na Filipinach.
On też był w armii, poinformował ją. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
 Wie pan, jakoś nie pomyślałabym, że jest pan wojskowym.
 Inni też tak nie myśleli.  Zaśmiał się.  Nigdy nie wyjechałem z Illinois.
 To przykre.
 Pewnie tak, ale nie narzekam. Skierowano mnie cywila ze względu na zły stan zdrowia i
poszedłem do szkoły  wszystko dzięki armii Stanów Zjednoczonych. W drzwiach stanęła
matka Betty, dwa razy mniejsza ud córki i podobna do laleczki zrobionej z wyschniętych
jabłek. Zignorowała Oswalda. Wyglądała na mocno zdenerwowaną.
 Betty, w ogrodzie znów są słonie. Sprawdz, czego chcą.
 Tak, mamo  odparła Betty.  Za chwileczkę. Wracaj na górę.
 Lepiej się pośpiesz. Tratują krzewy kamelii.
Kiedy wyszła, Betty odwróciła się do Oswalda.
 Rozumie pan, co miałam na myśli? Wydaje się jej, że widzi w ogrodzie rozmaite rzeczy.
W zeszłym tygodniu to były latające żółwie.  Wstała i zabrała jego talerz.  Nie jestem
pewna, czy to przez ten upadek, czy też z powodu wieku. Jest starsza niż sam Bóg. 
Westchnęła.  Ale długowieczność to przekleństwo Kitchenów. A co z panem? Czy pańska
rodzina też taka żywotna?
Nie mając pojęcia, jak wyglądała sytuacja w jego rodzinie, ale biorąc pod uwagę swój obecny
stan, odparł:
 Szczerze w to wątpię.
Po śniadaniu Oswald wrócił do siebie i dokończył rozpakowywanie się. Kilka minut pózniej
usłyszał kroki Betty na schodach.
 Juhu! Proszę pana! Ma pan gościa.
Kiedy wyszedł z pokoju, powitała go ładna niebieskooka kobieta w białej bluzce i błękitnej
spódnicy. Natychmiast rozpoznał ten głos. Choć Frances Cleverdon miała siwe włosy, jej
twarz, na której widniał uroczy uśmiech, wyglądała młodo. Frances wręczyła mu wielki kosz
smakołyków na powitanie. Były w nim pekany, ciasto kawowe z serkiem kremowym o smaku
żurawiny, mandarynki i kilka słoików czegoś tajemniczego.
 Mam nadzieję, że lubi pan dżem  powiedziała.  Zrobiłam go z zielonej papryki i
winogron odmiany scuppernong.
 Lubię  zapewnił ją, zastanawiając się, jak, u licha, smakują winogrona odmiany
scuppernong.
 Nie zamierzam panu przeszkadzać, na pewno jest pan zajęty. Wpadłam tylko na moment
się przywitać. Kiedy już się pan tu zadomowi i będzie miał ochotę, proszę przyjść na kolację.
 Bardzo pani dziękuję, przyjdę  powiedział.
Przy drzwiach odwróciła się i zapytała, czy był już
w sklepie i poznał Roya.
 Jeszcze nie  odparł.
 Nie?  Uśmiechnęła się tak, jakby znała jakiś sekret.  Musi pan tam iść i coś zobaczyć.
Na pewno się pan zdziwi.
Po jej wyjściu Oswald uznał, że powinien wybrać się na spacer i przynajmniej obejrzeć sklep.
Spytał Betty, jak go znalezć. Objaśniła, że przed domem trzeba skręcić w lewo, a sklep
znajduje się cztery domy za pocztą, na końcu ulicy.
Kiedy Oswald otworzył drzwi i wyszedł na ganek, zorientował się, że na zewnątrz jest równie
ciepło jak w środku. Nadal nie mógł w to uwierzyć. Dwa dni wcześniej deszcz lał się na niego
strumieniami, a on marzł w płaszczu, natomiast dziś świeciło słońce i miał na so- ' koszulę z
krótkim rękawem. Zszedł z ganku, skręcił Jewo i zobaczył to, czego nie mógł dostrzec
wczorajszej nocy.
Po obu stronach ulicy rosły potężne dęby, a z każ- go zwisały oplątwy. Konary dębów były
tak długie, że gdziekolwiek spojrzeć, tworzyły cienisty baldachim. Domy, które mijał, były
niewielkimi schludnymi bungalowami, w każdym ogrodzie rosły krzewy obsypane
czerwonymi kwiatami, które wyglądały jak róże. Na drzewach siedziały niesłychanie tłuste
wiewiórki. Słyszał szczebiot ptaków, szelest liści palm i krzewów, ale były one tak gęste, że
nie dostrzegł ani jednego pierzastego stworzenia. Wkrótce doszedł do budynku z dwojgiem
drzwi wejściowych. Na schodkach siedział rudy kot. Z boku, nad drzwiami widniał napis:
POCZTA.
Gdy mijał budynek, drzwi się otworzyły i stanęła w nich wiotka kobieta o nastroszonych
prostych włosach uczesanych w kucyki. Pomachała Oswaldowi.
 Dzień dobry, panie Oswaldzie! Miło, że pan do nas przyjechał!
Odmachał jej, choć nie miał pojęcia, kim jest i skąd zna jego imię. Dotarł do końca ulicy,
gdzie ujrzał budynek z czerwonej cegły, przed którym stały dwa dystrybutory. Wszedł do
środka. Za kasą zauważył mężczyznę z krótkimi kasztanowymi włosami, w spodniach khaki i
koszuli w kratę.
 Czy pan Roy?  spytał Oswald.
 Tak  odparł mężczyzna.  Zapewne pan Campbell? Jak się pan miewa?  Wyciągnął
rękę i potrząsnął dłonią Oswalda.
 Skąd pan wie, kim jestem?
Roy zachichotał.
 Od pań. Wszystkie na pana czekały. Ależ się cieszę, że pan przyjechał.
 Naprawdę?
 Tak, przynajmniej teraz nie tylko mnie będą namawiać do ożenku.
Oswald uniósł dłonie.
 Nie, mnie nie zechcą.
 Niech się pan nie łudzi. Dopóki pan oddycha, dopóty jest pan potencjalną zdobyczą.
 No, oddycham  zaśmiał się Oswald.  Jeszcze oddycham. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •