[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł jednak tego całkowicie pojąć. Jak to, więc pan wiedział i mimo wszystko?... zapytał.
A cóż to ma za znaczenie?
Dziwny pan jest.
Już mi to wczoraj powiedziałeś.
Nie chciałem pana obrazić... tylko jak to jest? Ratuje mnie pan, sam nadstawia głowy.
Potem bierze do domu. Karmi. I nawet jak pan już wie, że jestem... no... że wyszedłem z
mam... z więzienia, to pan nic nie mówi...
A co, uważasz, że powinienem cię przepędzić? Zastanów się, przecież potrzebowałeś
mojej pomocy, prawda? Tak się złożyło, że ci jej mogłem udzielić. To wszystko. Nie ma się
nad czym rozczulać...
Ale dlaczego? Dlaczego pan to dla mnie robi? Kim pan jest? Przecież nikt tak nie postę-
puje...
Karaś dopiero teraz usiadł. Wolno zaczął nabijać fajkę. Długo ją zapalał. Odwlekał mo-
ment udzielenia odpowiedzi. Kostek także zapalił. Papieros mu nie smakował. W głowie
szumiało jak po solidnym przepiciu, język był szorstki, w gardle piekło, mimo to, jak w ja-
kimś transie, w gorączce, odczuwał przymus mówienia, pytania, opowiadania o sobie, nie
mógł dłużej znieść okazywanej mu bezinteresownie dobroci i życzliwości. Nie chciał być
dłużnikiem o nieczystym sumieniu. Czuł, że dzieje się z nim coś dziwnego, dzieje za sprawą
człowieka, który swoim postępowaniem poruszył w nim najbardziej ukryte struny, wywołał
uczucia nigdy nieujawniane: wstyd, czułość, zażenowanie, a nade wszystko podziw. Jeszcze
niedawno taki ktoś byłby przez niego wyśmiany bezlitośnie.
Gospodarz kilka razy pociągnął fajkę, otaczając się kłębami dymu. Zakrztusił się, chwilę
kaszlał sucho.
Za dużo dziś wypaliłem powiedział, wystukując fajkę o brzeg popielniczki.
Czemu pan mi nie chce odpowiedzieć? upierał się Kostek.
Bo nie bardzo wiem co wyznał gospodarz. Zasypujesz mnie pytaniami o sprawy, nad
którymi nigdy się nie zastanawiałem. Po prostu postępuję tak, a nie inaczej i to wszystko.
Zawsze pan był taki?
Nie. Chyba nie zawsze... Wiesz... mój sąsiad, ten kaleka, też często robi mi wyrzuty, na-
wet trochę się wyśmiewa, że jestem taki, jaki jestem. Ale nie gniewa mnie to. Tylko czasem
myślę, że to przykre...
Co? To że pan jest taki?
Nie. Tylko że ludzie chcą, abym im tłumaczył, dlaczego tak postępuję. To dziwne, praw-
da? Gdybym był zły, okrutny, nieludzki, mało kto pytałby mnie, dlaczego taki jestem. A kie-
dy jestem inny, staram się nie sprawiać ludziom przykrości, to każdy się temu dziwi.
Bo nikt tak nie postępuje.
Przesadzasz. Jest bardzo wielu dobrych ludzi. Ja myślę, że to właśnie jest normalne. A
przynajmniej powinno być. Zresztą po co w ogóle rozważać te sprawy? Czy to ma jakieś zna-
czenie?
Ma. Dla mnie ma powiedział Kostek.
Boś chyba w życiu mało spotykał ludzi normalnych, właśnie dobrych, życzliwych i
przyjaznych. Tak było, co?
73
Może...
No dobrze starszy pan podniósł się. Gadamy sobie jak jacyś filozofowie. Dajmy temu
dziś spokój. Jestem trochę zmęczony, dzień był ciężki. Sąsiad rano dostał napadu swojej
chandry, potem siedział tu prawie do północy. Ty też pewnie masz za sobą niejedno. Wyglą-
dasz nie najlepiej. Prześpimy się, a kiedyś sobie jeszcze na pewno pogadamy.
Kostek dłużej nie nalegał. Był jednak rozczarowany, że gospodarz zbył go niczym.
Leżeli obaj bezsennie w ciemnościach, ale żaden się nie odezwał słysząc oddech drugiego,
skrzypienie sprężyn, szelest pościeli... Trwali pochłonięci własnymi myślami.
Właściwie frajer z tego faceta. Każdy go przecież może nabrać. Wystarczy zrobić żałosną
minę, a nakarmi, przenocuje, jeszcze da parę złotych, jak mnie. Tak by się zdawało, ale ja
sam nie mogę go jakoś nabrać. Coś nie pozwala. Może z wszystkimi tak jest, gdy zetkną się z
kimś takim....
Tak naprawdę to nie myślałem oddać mu tych pieniędzy. To był tylko pretekst. %7łeby wró-
cić do niego, bo gdzie miałem się podziać? Deska ratunku!
Cudak jakiś! Ale dobrze, że tacy są na świecie!
No i co dalej?... %7łeby znalezć ją!... Co się wtedy zmieni? Nie wiadomo jaka ona teraz jest.
Jak żyje? Z kim? Co robi? Gdzie mieszka? Czy będzie jeszcze chciała mnie widzieć? Może
mi splunie w gębę?... Co wtedy? Nie! nie! Kochała mnie... A ja? Czy szukam jej, bo kocham,
czy że jest mi szczególnie potrzebna, że liczę na jej pomoc? Nie! Nie chcę od niej żadnej po-
mocy! A co jej mogę ofiarować? Po co więc jej szukam?...
Widziała mnie! Na pewno! Ten cholerny pociąg!... Ale znajdę ją. Znajdę...
No i co potem? Czy zwalę się temu człowiekowi na głowę razem z dziewczyną? Nie wia-
domo czy samego mnie zatrzyma...
Po raz setny przewrócił się na kozetce. Było mu gorąco. Spocił się po włosy. Z otwartego
okna szedł duszny, przedburzowy powiew. Namacał po ciemku papierosy położone na krześle
i zapalił. Zaciągnął się łapczywie, aż zabolało w płucach.
Duszno, chyba będzie burza odezwał się Karaś.
Nie mogę zasnąć wyznał Kostek.
A wyglądałeś na zmęczonego...
Taaak... Po chwili: Ale spać nie mogę. Gorąco... powietrze takie ciężkie...
Usłyszał skrzyp sprężyn, potem powolne człapanie pantofli Karasia. Z kuchni popłynęła
smuga światła i szybko zgasła. Cień zaznaczył się na tle okna.
Masz, napij się.
Chłopak zobaczył wyciągniętą do niego rękę.
Co to?
Woda z sokiem. Napij się.
A pan?
Ja w kuchni się napiłem.
Kostek przyjął szklankę, wypił część, resztę odstawił na krzesło. Karaś zbliżył się do okna, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
mógł jednak tego całkowicie pojąć. Jak to, więc pan wiedział i mimo wszystko?... zapytał.
A cóż to ma za znaczenie?
Dziwny pan jest.
Już mi to wczoraj powiedziałeś.
Nie chciałem pana obrazić... tylko jak to jest? Ratuje mnie pan, sam nadstawia głowy.
Potem bierze do domu. Karmi. I nawet jak pan już wie, że jestem... no... że wyszedłem z
mam... z więzienia, to pan nic nie mówi...
A co, uważasz, że powinienem cię przepędzić? Zastanów się, przecież potrzebowałeś
mojej pomocy, prawda? Tak się złożyło, że ci jej mogłem udzielić. To wszystko. Nie ma się
nad czym rozczulać...
Ale dlaczego? Dlaczego pan to dla mnie robi? Kim pan jest? Przecież nikt tak nie postę-
puje...
Karaś dopiero teraz usiadł. Wolno zaczął nabijać fajkę. Długo ją zapalał. Odwlekał mo-
ment udzielenia odpowiedzi. Kostek także zapalił. Papieros mu nie smakował. W głowie
szumiało jak po solidnym przepiciu, język był szorstki, w gardle piekło, mimo to, jak w ja-
kimś transie, w gorączce, odczuwał przymus mówienia, pytania, opowiadania o sobie, nie
mógł dłużej znieść okazywanej mu bezinteresownie dobroci i życzliwości. Nie chciał być
dłużnikiem o nieczystym sumieniu. Czuł, że dzieje się z nim coś dziwnego, dzieje za sprawą
człowieka, który swoim postępowaniem poruszył w nim najbardziej ukryte struny, wywołał
uczucia nigdy nieujawniane: wstyd, czułość, zażenowanie, a nade wszystko podziw. Jeszcze
niedawno taki ktoś byłby przez niego wyśmiany bezlitośnie.
Gospodarz kilka razy pociągnął fajkę, otaczając się kłębami dymu. Zakrztusił się, chwilę
kaszlał sucho.
Za dużo dziś wypaliłem powiedział, wystukując fajkę o brzeg popielniczki.
Czemu pan mi nie chce odpowiedzieć? upierał się Kostek.
Bo nie bardzo wiem co wyznał gospodarz. Zasypujesz mnie pytaniami o sprawy, nad
którymi nigdy się nie zastanawiałem. Po prostu postępuję tak, a nie inaczej i to wszystko.
Zawsze pan był taki?
Nie. Chyba nie zawsze... Wiesz... mój sąsiad, ten kaleka, też często robi mi wyrzuty, na-
wet trochę się wyśmiewa, że jestem taki, jaki jestem. Ale nie gniewa mnie to. Tylko czasem
myślę, że to przykre...
Co? To że pan jest taki?
Nie. Tylko że ludzie chcą, abym im tłumaczył, dlaczego tak postępuję. To dziwne, praw-
da? Gdybym był zły, okrutny, nieludzki, mało kto pytałby mnie, dlaczego taki jestem. A kie-
dy jestem inny, staram się nie sprawiać ludziom przykrości, to każdy się temu dziwi.
Bo nikt tak nie postępuje.
Przesadzasz. Jest bardzo wielu dobrych ludzi. Ja myślę, że to właśnie jest normalne. A
przynajmniej powinno być. Zresztą po co w ogóle rozważać te sprawy? Czy to ma jakieś zna-
czenie?
Ma. Dla mnie ma powiedział Kostek.
Boś chyba w życiu mało spotykał ludzi normalnych, właśnie dobrych, życzliwych i
przyjaznych. Tak było, co?
73
Może...
No dobrze starszy pan podniósł się. Gadamy sobie jak jacyś filozofowie. Dajmy temu
dziś spokój. Jestem trochę zmęczony, dzień był ciężki. Sąsiad rano dostał napadu swojej
chandry, potem siedział tu prawie do północy. Ty też pewnie masz za sobą niejedno. Wyglą-
dasz nie najlepiej. Prześpimy się, a kiedyś sobie jeszcze na pewno pogadamy.
Kostek dłużej nie nalegał. Był jednak rozczarowany, że gospodarz zbył go niczym.
Leżeli obaj bezsennie w ciemnościach, ale żaden się nie odezwał słysząc oddech drugiego,
skrzypienie sprężyn, szelest pościeli... Trwali pochłonięci własnymi myślami.
Właściwie frajer z tego faceta. Każdy go przecież może nabrać. Wystarczy zrobić żałosną
minę, a nakarmi, przenocuje, jeszcze da parę złotych, jak mnie. Tak by się zdawało, ale ja
sam nie mogę go jakoś nabrać. Coś nie pozwala. Może z wszystkimi tak jest, gdy zetkną się z
kimś takim....
Tak naprawdę to nie myślałem oddać mu tych pieniędzy. To był tylko pretekst. %7łeby wró-
cić do niego, bo gdzie miałem się podziać? Deska ratunku!
Cudak jakiś! Ale dobrze, że tacy są na świecie!
No i co dalej?... %7łeby znalezć ją!... Co się wtedy zmieni? Nie wiadomo jaka ona teraz jest.
Jak żyje? Z kim? Co robi? Gdzie mieszka? Czy będzie jeszcze chciała mnie widzieć? Może
mi splunie w gębę?... Co wtedy? Nie! nie! Kochała mnie... A ja? Czy szukam jej, bo kocham,
czy że jest mi szczególnie potrzebna, że liczę na jej pomoc? Nie! Nie chcę od niej żadnej po-
mocy! A co jej mogę ofiarować? Po co więc jej szukam?...
Widziała mnie! Na pewno! Ten cholerny pociąg!... Ale znajdę ją. Znajdę...
No i co potem? Czy zwalę się temu człowiekowi na głowę razem z dziewczyną? Nie wia-
domo czy samego mnie zatrzyma...
Po raz setny przewrócił się na kozetce. Było mu gorąco. Spocił się po włosy. Z otwartego
okna szedł duszny, przedburzowy powiew. Namacał po ciemku papierosy położone na krześle
i zapalił. Zaciągnął się łapczywie, aż zabolało w płucach.
Duszno, chyba będzie burza odezwał się Karaś.
Nie mogę zasnąć wyznał Kostek.
A wyglądałeś na zmęczonego...
Taaak... Po chwili: Ale spać nie mogę. Gorąco... powietrze takie ciężkie...
Usłyszał skrzyp sprężyn, potem powolne człapanie pantofli Karasia. Z kuchni popłynęła
smuga światła i szybko zgasła. Cień zaznaczył się na tle okna.
Masz, napij się.
Chłopak zobaczył wyciągniętą do niego rękę.
Co to?
Woda z sokiem. Napij się.
A pan?
Ja w kuchni się napiłem.
Kostek przyjął szklankę, wypił część, resztę odstawił na krzesło. Karaś zbliżył się do okna, [ Pobierz całość w formacie PDF ]