[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i wieści będą zaraz. Nabrał nadziei, że i on się dowie, i usnął wreszcie.
Rano spał jeszcze twardo, gdy poczuł, że ktoś go trąca. Przetarł
oczy: nad nim stała znajoma niewiasta.
113
- Zbudzże się. Zpi jakby nigdy nic, a wasi Białogród wzięli i tylko
patrzeć, tu będą.
Na szczęście podniosła zapaskę do oczu, zaspany bowiem Bogu-
sław omal się nie zdradził z radością. Pomiarkował się jednak na czas
i krzyknął:
- Musicie mnie uwolnić, bo jak mnie tu złapią, ćwiartować będą za
zdradę!
Wytarła głośno nos i nożem przecinać jęła więzy na rękach Bogu-
sława. Roztarł dłonie i siląc się udawać strach, którego zgoła nie znał,
rzucił drżącym głosem:
- Więzy - to jedno. Ale jak wyjść?
- Uchodzić musisz - powiedziała. - Nasz książę bić się nie chce.
Ani chybi, rad by cię zatrzymał od wypadku, by się w razie czego
w łaski Bolka wkupić, wydając cię na pomstę!
- Rety! - wrzasnął Bogusław i omal nie parsknął śmiechem.
-Nie bój się nic. Już ja cię wywiodę. Pójdz za mną, jeno cicho
i prędko.
Biegła prędzej, niż się można było spodziewać po jej tuszy, i kry-
tymi schodkami dotarli do piwnicy w wieży. Zdyszana zapytała:
- Pływać aby umiesz?
- Jako śledz - odpowiedział.
- To i dobrze, bobyś inak do ciemności czekać musiał i łozami pod
wałem się przemykać, gdzie by cię mogli ustrzelić, bo bardzo pilnują.
A tak sobie niepostrzeżenie pod mostem przepłyniesz. Pomóż mi od-
walić.
Namacał głaz i odsunął go, a niewiasta podniosła dębową tarcicę,
na której leżał, i wskazując czarny otwór rzekła:
- Tędy pod mostem jest wyjście.
Tym razem Bogusław szczerze przygarnął niewiastę i całując ją
w pulchny policzek, powiedział:
- Jako o matce będę o was pamiętał.
114
Zniknął w ciemnym otworze. Zamknęła go za nim, z trudem zasu-
wając głaz.
Zaledwie Bogusław w ciemności uszedł po omacku kilkanaście
kroków, zaświtało przed nim i za chwilę znalazł się przy wyjściu, któ-
re zasłaniało eembrowanie przyczółka. Tuż pod nogami szemrała
wezbrana woda.
- Gadają:  Nie szukaj pod mostem, bo najdziesz łajno" - mruknął
Bogusław. - A okazuje się, że wejście to jest do grodu, myśmy się zaś
jak głupi krwawili na moście.
Płynąc już bez wysiłku od pala do pala, myślał, iż prawdę mówią
o nim, że w czepku się urodził. Na tym moście zyskał pas i ostrogi,
a teraz wiadomość, która o zdobyciu grodu rozstrzygnąć może. Jeno
ją donieść księciu.
Postanowił być ostrożnym jak nigdy. Toteż przepłynąwszy na drugi
brzeg, nic wyszedł z wody, choć szczękał zębami z zimna, gdyż oba-
wiał się, że z wałów może być dostrzeżony. Popłynął w dół, dotarł do
gęstej łoziny i tam dopiero, wyszedłszy na brzeg, zaszył się w naj-
większy gąszcz. Zdjął ociekającą wodą odzież i wyżąwszy ją, rozwie-
sił na krzakach, by choć trochę w jesiennym słońcu podeschła. Wstał
ostrożnie i zaczął się rozglądać.
Był naprzeciw północnej części wyspy, oddzielonej strugą od połu-
dniowej. Nieco poniżej widniały checze, w których zazwyczaj sól wa-
rzono dniem i nocą. Dziś jednak nie unosiły się nad nimi dymy,
widocznie pracujących ściągnięto do grodu. Jeszcze o parę stajań ni-
żej u spływu obu ramion rzeki widniał most, po którym kręciło się
mnóstwo ludzi. Wszystko zdało się wskazywać na to, że gotuje się
obrona przed przewidywaną napaścią. Nie byłoby dziwne, gdyby
Bolko tutaj naprzód uderzył, by odciąć gród od morza i udaremnić
nadejście stąd pomocy, jak za pierwszym razem było. Gdyby książę
wiedział, że gród można cichcem ubiec nocą bez strat, poniechałby
pewnie uderzenia na obwarowane Ujście. Ale jak donieść? Bogusław
zaczął rozmyślać, czy nie przeprawić się na drugą stronę.
115
i
Nagle ogarnęły go wątpliwości. Usiadł i zadumał się głęboko. Czuł,
że gdyby zdradził wejście, nie śmiałby w oczy spojrzeć niewieście,
którą jak macierz przyrzekł wspominać. A jeśli nie zdradzi, znowu
wielu druhów głowy położy. Nie chciało mu się już śmiać, że zalota-
mi skłonił niewiastą do tego, iż mu wyjście tajemne pokazała. Nigdy
w życiu nie było mu tak ciężko powziąć postanowienia. Wszystko, co
czynił dotychczas, było proste i jasne, nie był zmuszony rozmyślać
nad niczym.
Zadumę jego przerwały krzyki dochodzące od Ujścia. Wzmagały
się coraz bardziej. Nie było wątpliwości, wrzała tam walka. Bogusław
drżącymi rękami począł naciągać wilgotną odzież. Gdy się ubrał, po-
skoczył na kraj zarośli i patrzył: tłum pieszych zbliżał się pędem do
mostu, a nad nim w słońcu migotały miecze jezdnych. Na przeciwle-
głym prawym przyczółku uczynił się zator, po czym uciekający i ści-
gający runęli na most. Z dala widać było, jak sypią się do wody czy to
ciała poległych, czy tych, co widząc, że nie ujdą pościgu, w wodzie
szukali ocalenia. Na przystani, poniżej mostu, też wichrzył się tłum
i na rzekę wypływały łodzie, kierując się ku morzu. Jakiś budynek
stanął w płomieniach i kiść czarnego dymu jęła wyrastać na pogod-
nym niebie.
Bogusław nie myślał teraz o niczym, a najmniej o tym, że bezbron-
ny natknąć się może na uciekających Pomorzan, którzy przebywszy
most, rozsypali się na wszystkie strony. Pędził do swoich i nim do-
padł mostu, w gromadce jezdnych poznał księcia po zbroi i koniu.
Bolko stał odwrócony tyłem i ręką wskazywał na morze. Nie zauwa-
żył nadbiegającego, dopiero gdy Bogusław dłoń na szyi konia położył
i patrząc na księcia roześmianymi oczyma, zdyszanym głosem powie-
dział:  Jestem, panie", Bolko odwrócił się i spozierał przez chwilę
w milczeniu, jakby oczom nie wierzył. Potem ze zdumieniem mieszać
się zaczęła radość. Wszyscy gapili się na Bogusława, jakby z nieba
spadł. Książę pierwszy ochłonął ze zdumienia.
- Jesteś, jucho! Skądżeś się tu wziął?
116
- Z Kołobrzegu. Rzekę przepłynąłem.
Bolko roześmiał się.
- Czyż nieprawie mówią, że w czepku się rodził? Inny by głowę
stracił za swoje szaleństwo, a on jeszcze złoty łańcuch zyszcze, któren
przyrzekłem temu, co pierwszy będzie w mieście.
Pochylając się zaś do ucha Bogusława, dodał cicho:
-Aza samowolą... wiesz?
Bogusław zaśmiał się i odparł:
- Nie masz Wszebora, żebym mu tę nagrodę odstąpił. Zadowolę się
tedy samym łańcuchem.
Twarz Bolka zmierzchła nagle i zęby błysnęły spod warg:
- Co zaś ze zdrajcą?
- W Kołobrzegu jest wraz z braćmi. W więzach na zamku.
Opowiedział w kilku słowach, co zaszło, a wszyscy śmieli się. Jeno
książę się nie rozchmurzył.
- Tym razem nie pas, jeno pal go czeka - powiedział.
W tej chwili most zadudnił pod kopytami idącego w skok konia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •