[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prędkość, a urzędnicy boją się mu podskoczyć, bo jeszcze ich obsmaruje w mediach. Po
jedenastu rozdziałach pełnych historii z reporterskiego życia wziętych wiemy już, że nie
zawsze tak jest, a klawe życie to miał tylko cysorz. Chociaż - przyznam uczciwie - redaktor
też czasem bywa życia królem lub przynajmniej księciem.
KSI%7ł MAZOWSZA
Reporter w Warszawie to po prostu jeden z wielu dziennikarzy, od których rozmówcy
często oganiają się jak od natrętnych much, ale redaktor w terenie... O, redaktor w terenie to
już Redaktor przez duże R. Dziś może już przez nieco mniejsze R, ale w latach
dziewięćdziesiątych była to jeszcze naprawdę wielka litera. Ekipy  Kuriera Warszawskiego
zwanego w siedzibie TVP  Kurwarem obsługiwały wydarzenia w stolicy, ekipy  Kuriera
Województw zwanego oczywiście  Kurwojem - tereny dzisiejszego Mazowsza, a wtedy
jeszcze kilku mniejszych województw od Płocka na północy do Radomia na południu. Taka
ekipa wyruszała rano w teren z zamiarem nakręcenia materiału do kilku relacji. Tematy? No
cóż. Lokalne. W Sochaczewie otwarto nową ulicę, w Wyszogrodzie drewniany most po zimie
ledwie zipie, a pod Płockiem hodowcy kur narzekają, że się nioski słabo niosą. Po całym dniu
objazdu Mazowsza wraca się do redakcji, pisze teksty, montuje materiały i gotowe. Za każdy
wyemitowany materiał należy się osobne wynagrodzenie. Ale są też korzyści dodatkowe.
Jeden z ówczesnych redaktorów znany był wśród telewizyjnych ekip jako  Książę
Mazowsza . Skąd taki arystokratyczny pseudonim? Otóż Książę - jak to książę - swoje
dziennikarskie tereny łowieckie traktował jak lenno. Zajeżdżając do fermy, gdzie nioski dają
mało jaj, nagrywał hodowcę, ekipa robiła obrazki w kurniku, a przed wyjazdem Książę
oczekiwał daniny. Hodowca dzielił się tym, co miał najlepszego, i do fiata tempry w barwach
TVP ładowano foremki pełne wiejskich jaj. Kolejny punkt podróży: masarnia. Masarz
narzeka, że ceny niskie i świnki takie smutne. Książę kiwa ze zrozumieniem głową, nagrywa
narzekania, ekipa filmuje wędzone szyneczki i wyjeżdża z zakładu z bagażnikiem pełnym
wędlin. Trzeci punkt programu: mleczarnia.
- Co tam u was? - pyta Książę.
- Oj, panie redaktorze, lipa. Mleko chude, ceny niskie - narzeka mleczarz.
Książę znów kiwa głową, nagrywa, ekipa filmuje kadzie z mlekiem, a tempra powoli
już siada, bo w kufrze między kamerą, statywem, jajkami i wędzoną szynką wylądowały
właśnie kartony z mlekiem. Wystarczy. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku rycerze
województwa mogą wrócić do stolicy.
Najbardziej udane wyprawy łowieckie Książę organizował zwykle przed świętami.
Fiat trzeszczał i ledwie zipał pełen jaj, mięsa, pieczywa, majonezów i kutii, bo przed Bożym
Narodzeniem oczywiście była obowiązkowa wizyta w kole gospodyń wiejskich. Z biegiem lat
część lenników Księcia zaczęła się buntować. Nie można jednak powiedzieć redaktorowi
wprost, aby się gonił, bo jeszcze zdenerwowany obsmaruje zakład w telewizji. Właściciele
tych masarni, mleczarni i ferm zaczęli więc stosować wybieg: gdy tylko na horyzoncie
pojawiała się biała tempra z napisem TVP, oddalali się czym prędzej, udając, że ich nie ma.
Ale nie z Księciem takie numery. Książę zawsze wiedział, gdzie się lennik ukrył, i zawsze
swoją pańszczyznę wyegzekwował. Niestety. Dziś już system feudalny podupadł, namnożyło
się różnych innych konkurencyjnych rycerzy i popsuli Księciu rynek, słowem: umarł król.
ZNI%7łKA DZIENNIKARSKA
Jajka, majonez i kutia to jedno, ale są też znacznie cenniejsze korzyści z wykonywania
tego zawodu. Słyszeliście o zniżce dziennikarskiej? Otóż gdy redaktorowi zamarzy się nowy
samochód, może - tak jak każdy inny klient - pójść do salonu i spróbować swoich sił
w negocjacjach z dilerem. Zwykły klient liczy wtedy na trochę lepszy pakiet wyposażenia,
gratisowe chodniki albo ładniejszy lakier, ewentualnie na drobną obniżkę ceny - rzędu
jednego, dwóch czy trzech procent. Dziennikarz ma jednak asa w rękawie, czyli markę
stojącej za nim redakcji. Gwiazda ogólnopolskiej telewizji ma asa pik, dziennikarz lokalnej
gazety waleta trefl - ale zawsze może spróbować wyłożyć karty na stół.
O ile redaktora w salonie nie rozpoznają i sami czegoś nie zaproponują, to procedura
jest w najwyższym stopniu żenująca. Trzeba napisać proszalne pismo do dilera - czasem
nawet do importera - i liczyć, że firma uzna naszego redaktora za ważną figurę. Zniżki sięgają
od kilku do czasem nawet kilkunastu procent. Przy dobrych układach z importerem można też
liczyć na kupno prawie nowego auta w niezłym stanie i w jeszcze lepszej cenie. Osobiście
nigdy tego nie sprawdziłem, bo wychodzę z założenia, że nie opłaca się kupować nowych
samochodów, ale koledzy lubiący zapach świeżego plastiku często się chwalą, czego to nie
udało im się wynegocjować.
Dziś i tak jest marnie, kiedyś - to były złote czasy! Można było na przykład napisać do
Daewoo Polska podanie z prośbą o wypożyczenie samochodu  do testów . Test polegał na
wyjezdzie daewoo espero z rodziną do Zakopanego i z powrotem. Hojni Koreańczycy
dorzucali jeszcze kartę flotową na tankowanie po drodze. A co najlepsze, wcale potem nie
wymagali, aby gdzieś w mediach ukazały się wyniki tego  testu . W sumie słusznie - po
takiej rodzinnej eskapadzie na koszt Daewoo kto o nich zle napisze? Wdzięczność
zobowiązuje. Czasem w tych kontaktach nie chodziło nawet o samochody.
Do legendy dziennikarstwa i public relations przeszła konferencja zorganizowana
przez polski oddział rosyjskiej Aady. Aada - powiedzmy sobie szczerze - nie brzmi zbyt sexy,
więc dział marketingu musiał wykombinować coś ekstra, co przyciągnie dziennikarzy.
I wykombinował. Każdy, kto przyszedł na konferencję prasową, dostawał torbę, a w torbie -
ślicznego laptopa. Daewoo (ale nie od samochodów, tylko od AGD) nie chciało być gorsze
i po jednej ze swoich konferencji rozdało dziennikarzom nieco większe pudła. W pudłach
czekały odkurzacze! Podobno, gdy gruchnęła wieść o tych prezentach, do organizatorów
zadzwoniło sporo przedstawicieli prasy pytających, czy przypadkiem nie mogliby też dostać
takiej pamiątki, bo już mieli przyjść na konferencję, ale coś im jednak po drodze wypadło.
Sam kiedyś miałem podobną przygodę. Pracowałem jeszcze w  Teleexpressie
i dostałem zadanie przygotowania relacji z Car Audio Show. To był nudny weekend, nic
ciekawego się nie działo, a chodziło o pokazanie bajeranckich fur z kosztującymi fortunę
zestawami audiofilskimi. Zrobiłem, co miałem zrobić, wróciłem do redakcji, nagle dzwonią
z recepcji. Przyjechał kurier. Schodzę, odbieram paczkę. W środku najnowszy model radia
clarion. Z lampkami, elektronicznymi wskaznikami i szczytem techniki (mamy lata
dziewięćdziesiąte), czyli odtwarzaczem CD. Jako młodemu chłopakowi oczy mi się
zaświeciły, już słyszałem basy z tego radia w pożyczanym od matki nissanie micrze...
Niestety. Kurier przyniósł dwie paczki - jedna była dla mnie, druga dla redaktora wydania.
Celny strzał, ale wydawca okazał się wierny zawodowemu etosowi. Odesłał kuriera do
nadawcy. Cóż było robić, poszedłem w jego ślady, tęsknie patrząc za oddalającą się nagrodą
za mój codzienny dziennikarski trud.
TRAKTORKI
I INNE CHAATURKI
Codzienny trud codziennym trudem, a od święta na dziennikarzy czekają chałturki,
czyli dodatkowe zajęcia, za które nie płaci macierzysta redakcja, tylko wynajmująca redaktora
firma. Naczelna zasada brzmi: każdą chałturę traktuj poważnie. Bądz dobrze przygotowany,
profesjonalny i nigdy nie pozwól, aby wynajmujący cię ludzie mieli wrażenie, że oto gwiazda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •