[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To nieprawda. - Ginny lekcewa\ąco machnęła ręką,
potem wyjęła z torebki plastikową kopertę i schowała do niej
faks. - Stary jest w tej sprawie jak obronny pies. Prędzej sam
zginie, ni\ pozwoli, by cokolwiek ci się stało.
Casey rozejrzała się po pokoju, koncentrując uwagę na
tych rzeczach, które tak bardzo przypominały jej Mitcha.
- Nie jest to szczególnie pocieszające. Nie chcę, by komuś
coś się stało z mojego powodu.
- To nasza praca. - Ginny usiadła obok niej przy stole. - A
myślę, \e dla Mitcha to coś bardzo wa\nego.
Choć bardzo starała się opanować strach, złość
uniemo\liwiała jej realną ocenę sytuacji.
" - Ty mnie nie słuchasz. - Wzięła do ręki przezroczystą
kopertę z faksem i jeszcze raz przeczytała jego treść. Na
zdjęcie starała się nie patrzeć. - To dotyczy Mitcha, nie mnie.
Tym razem wierszyk jest trochę inny.
- Nie podoba mi się to.
Casey rzuciła kopertę na stół i szybko poszła do holu po
płaszcz.
- Muszę zobaczyć Mitcha.
- Mówiłam, \e mi się to nie podoba. - Ginny, szybsza ni\
błyskawica, zagrodziła jej drogę. - Nie mo\esz stąd wyjść.
Mogłabym zapomnieć o awansie. Zresztą nie doszłoby do
niego, bo wcześniej Mitch urwałby mi głowę.
Casey spojrzała na policjantkę i podzieliła się z nią swoim
odkryciem.
- Zastanów się, Ginny. Emmett tym razem nie mnie grozi.
Grozi Mitchowi. To on jest w niebezpieczeństwie.
Ginny podeszła do wiszącego na ścianie telefonu i wzięła
kartkę z numerem, który zostawił jej szef.
- To zadzwonię i powiem mu o tym.
- Jeśli nie zabierzesz mnie na ten bankiet, sama znajdę
jakiś sposób, \eby się tam dostać. - Tak bardzo chciała, \eby
ta dziewczyna zrozumiała powód jej niepokoju. - Widziałam,
do czego Emmett jest zdolny. Patrzyłam w jego zimne oczy.
Mo\e tylko ja potrafię go rozpoznać. Muszę dotrzeć do
Mitcha przed Emmettem.
- Nie!
Casey spróbowała z innej beczki.
- Emmett wie, \e tu jestem! Wasze zabezpieczenia się nie
sprawdziły. Gdzie będę bezpieczniejsza ni\ na bankietowej
sali pełnej policjantów?
Ginny zaczynała się wahać.
- Ale sposób działania Emmetta polega na tym, \e
najpierw kogoś zabija, a potem zajmuje jego miejsce, prawda?
Czy mo\esz być pewna, \e nie będzie przebrany za któregoś z
tych policjantów?
- Nawet jeśli tak, to co mo\e mi tam zrobić? Mamy
szansę, by go dopaść.
Ginny zablokowała przed nią drzwi.
- W centrum konferencyjnym mo\e być nawet pięćset
osób. Jak go w tym tłumie znajdziesz, zanim zdą\y dopaść
Mitcha?
- My nie musimy szukać Emmetta. Jeśli się tam zjawię,
on znajdzie mnie.
- Mitch Taylor.
W sali rozległy się gromkie oklaski. Ich fałszywy ton ranił
jego uszy.
Dwadzieścia lat. Ci ludzie nie mają pojęcia, co to dla mnie
znaczy.
Ale Mitch umiał zachować kamienny wyraz twarzy w
pokoju przesłuchań albo na sali sądowej. Przed paroma laty
pracował jako tajniak. Wiedział, jak zmienić wygląd i
zachowanie, by dopasować się do otaczających go ludzi. Dla
obecnych na dzisiejszym bankiecie najwa\niejsze są pozory.
Mo\e jednak mimo wszystko do nich pasuje?
Ta ironiczna myśl wywołała uśmiech na jego twarzy.
Wygładził jedwabne klapy smokinga i ruszył w stronę
podium. Gwałtownie poruszona, srebrna spinka od Casey
odpięła się i upadła na podłogę. Zły znak. Ale Mitch nie był
człowiekiem przesądnym. Głupio mu tylko było, \e nie
troszczył się bardziej o prezent od niej. A tak\e nie troszczył
się bardziej o samą Casey.
Postanowił zapamiętać, \eby, zanim zwróci ją
właścicielce, oddać spinkę do naprawy. Zaskoczony, \e myśl
ta wzbudziła w nim uczucie zawierające w sobie przedsmak
tęsknoty za Casey, podniósł drogocenny skarb i schował go do
kieszeni.
Przyjął gratulacje burmistrza i dyplom. Jego wzrok na
moment spotkał się ze spojrzeniem Jamesa Reeda, siedzącego
na lewo przy prezydialnym stole. To zabawne, pomyślał.
Komisarz przykładnie klaskał w dłonie, ale w jego oczach nie
było dumy ani uznania dla wybranego przez siebie przecie\
kandydata. Nie, widać w nich było raczej coś na kształt
ostrze\enia.
Przed czym? By nie przyniósł dziś szefowi wstydu? śeby
nie ujawnił podejrzeń, i\ komisarz coś ukrywa? Na przykład
zbrodnię? Albo mo\e ten facet czuje się winny, \e spaprał
sprawę i nie ochronił własnej chrześniaczki?
Zauwa\ył, \e przy stole Joego Hendricksa siedzi jego wuj
z ciotką i oboje promienieją dumą. Sid ściskał ramię Marthy;
po jej twarzy płynęły łzy. Mitch kiedyś uwa\ał się za
wyrzutka i, być mo\e, dla wielu osób na tej sali nadal był nim.
Pochodził ze złej dzielnicy. Ale kochał miejsce, w którym \ył.
Kochał mieszkających tam ludzi. Swoich sąsiadów.
Czy naprawdę chciał ich opuścić i zostać zastępcą
komisarza? Czy ta posada naprawdę tak wiele dla niego
znaczy, jeśli wią\e się z rozstaniem z rodziną i przyjaciółmi?
Jeśli będzie musiał opuścić swój posterunek, przenieść się za
mahoniowe biurko i wysłuchiwać rozkazów komisarza czy
innej grubej ryby? Czy naprawdę tak mu zale\y, \eby być
członkiem tego towarzystwa? Mo\e odezwały się w nim echa
marzeń Jackie, a nie jego własne?
Ale czy wtedy nie będzie bardziej odpowiednią partią dla
Casey?
W sali zapadła wyczekująca cisza. Mitch ugryzł się w
język i powstrzymał od podzielenia się z szerszą publicznością
tymi wszystkimi myślami.
- Panie burmistrzu! Panie komisarzu! Dostojni goście! Ta
nagroda to dla mnie wielki zaszczyt. Ale jeszcze większą
nagrodą i przywilejem jest słu\ba mieszkańcom Kansas City.
Recytował dalej przygotowane wcześniej przemówienie.
Cholera, szkoda, \e jego rodzice tego nie widzą. Szczególnie
tata byłby z niego dumny. Robił przecie\ karierę, którą w
przypadku ojca przerwała przedwczesna, bezsensowna śmierć.
Znudzeni przemówieniami goście wychodzili i wchodzili
z powrotem do sali, dzwonili gdzieś, poprawiali fryzury.
Garstka kelnerów krą\yła wokół stołów, nalewając napoje i
zmieniając talerze. Mitch popatrzył za jednym z nich,
znikającym za wahadłowymi drzwiami dla słu\by. W
widocznej przez ułamek sekundy kuchni dostrzegł postać
drobnej blondynki w stroju zupełnie nie uroczystym - w
kurtce, puchowej kamizelce i d\insach.
Zesztywniał, słowa uwięzły mu w gardle. Ginny?
Przy kolejnym wahnięciu drzwi zauwa\ył stojącego obok
niej potę\nego, ciemnowłosego mę\czyznę w wełnianym
płaszczu. Brett?
Zrobiło mu się zimno. Kto, na miłość boską, pilnuje
Casey? Co się, do cholery, dzieje?
Czy\by Raines jakoś jednak do niej dotarł?
Czy przekazał jej kolejną wiadomość? A mo\e tym razem
zrobił to osobiście?
Nie!
Zrezygnował z dalszej części swego przemówienia i zło\ył
ju\ tylko szybkie podziękowania. Zebrał notatki i wepchnął je
do kieszeni. Na moment jeszcze uniósł do góry dyplom,
wywołując tym fale wymuszonych oklasków. Musiał wrócić
do Bretta i Ginny i dowiedzieć się, co się dzieje.
Niestety, w tej samej chwili wstał burmistrz, \eby uścisnąć
mu dłoń. Potem szef policji. Potem zagrodzili mu drogę trzej
miejscy radni.
Ze złością, graniczącą z paniką, Mitch próbował ich
ominąć. śałował, \e jego zdolności telepatyczne są zbyt słabe,
aby mógł dotrzeć do Bretta czy Ginny. Wyciągał szyję ponad
gratulującym mu tłumem, szukając choć wzrokowego z nimi
kontaktu. Musiał jak najszybciej poznać prawdę. Na widok
tego, co zobaczył, serce podeszło mu do gardła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •