[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wodziła wzrokiem za jego ręką.
- Jestem rozwiedziona.
- Kto wystąpił o rozwód?
- Jar rod. Chciał go uzyskać jak najszybciej.
131
RS
- Skąd ten pośpiech?
- Jego dziewczyna zaszła w ciążę.
- Ty też. Uniosła głowę.
- I co?
- yle ulokował swoje uczucia. To ty byłaś jego żoną. Powinien
zostać przy tobie, przynajmniej do czasu, aż urodzi się dziecko.
- Wcale tego nie chciałam - powiedziała z wyrazną dumą.
- Na pewno było ci bardzo ciężko.
- Byłoby gorzej, gdyby zdecydował się pozostać.
Doświadczyłabym gniewu, pogardy i nieufności. Stałabym się
nerwowym wrakiem; nie wyszłoby to na dobre dziecku. - Potrząsnęła
głową. - Lepiej żyć w samotności, niż znosić takie upokorzenia.
Quist doskonale rozumiał powody jej decyzji. W ten sam sposób
postępował przez większą część życia.
- Widzieliście się pózniej?
- Nie szukałam go - odparła wymijająco.
- A co z twoim szwagrem?
Na twarzy kobiety pojawił się wyraz niepokoju.
- O co pytasz?
- Zaoferował ci pomoc?
Spuściła powieki i bezwiednie zacisnęła dłoń na ręku
mężczyzny.
- Pomoc? Można to tak nazwać. - Westchnęła boleśnie. - Chciał
zająć się Nicki, pod warunkiem... że będę mu służyć.
Quist zaklął pod nosem. Potem pomyślał o dziecku.
132
RS
- Zająć się nią? Adoptować? Przecież miała ojca.
- To prawda. Michael zagroził, że rozgłosi, iż byłam jego
kochanką, a Nicki wcale nie jest dzieckiem Jarroda. Miałam z nim
sypiać w zamian za milczenie.
- Tak bardzo cię pożądał?
- Mnie? - roześmiała się niewesoło. - Ani trochę. Chciał w ten
sposób dokuczyć Jarrodowi. Przez całe życie rywalizowali ze sobą.
Quist zmarszczył brwi.
- Szalony, czy co?
- Szalony? - spytała Lily. - Nawet nie wiesz, do czego jest
zdolny. Stał się okropny, gdy odmówiłam.
- Okropny?
- Wrzeszczał. Klął. Zaczął...
- Co?
- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami. Nie wiem, do czego by
doszło, gdyby nie interwencja sąsiadów.
Quist przez długi czas patrzył na nią w milczeniu.
- Kiedy to się stało? - spytał w końcu cichym, łagodnym głosem.
Lily wstała.
- Trzy dni temu. - Podeszła do okna, skrzyżowała ręce na
piersiach i wlepiła wzrok w szybę, za którą wirowały gęste płatki
śniegu.
Quist nie musiał się wysilać, by zgadnąć, o czym myślała.
- Uciekłaś.
Spojrzała na niego z bólem w oczach.
133
RS
- Musiałam. Nie mogłam tam zostać, nie mogłam żyć w ciągłym
strachu, zwłaszcza że w grę wchodziła przyszłość Nicki. - Quist wstał
i ruszył w jej stronę, lecz zdawała się tego nie zauważać. - Nie znasz
ich. Nie znasz tych ludzi, Quist. Mają pieniądze i władzę. Brak im
skrupułów i myślą tylko o sobie. - Przerwała na chwilę. - Michael
mógł odejść, znalezć inny sposób, by dokuczyć Jarrodowi, lecz ja
zawsze czułabym się zagrożona. Ja i Nicki. Nie miałam żadnych
powodów, by zostać w Hartford. Musiałam tam być do porodu, gdyż
pozostawałam pod opieką znajomego lekarza, lecz od samego
początku wiedziałam, że prędzej czy pózniej wyjadę. Michael jedynie
ułatwił mi decyzję.
Quist lekko pogładził ją po ramieniu.
- Dlaczego wybrałaś Quebec?
- Nie wiem.
- Znasz tam kogoś?
Potrząsnęła głową.
- Słyszałam, że jest tam dosyć spokojnie. Jeśli mi się nie
spodoba, pojadę gdzieś dalej. Jestem wykwalifikowaną sekretarką i
pracowałam w dużym biurze prawnym. Chyba znajdę jakieś zajęcie.
- A co z Nicki? Głośno przełknęła ślinę.
- Będę zmuszona zostawiać ją pod czyjąś opieką.
- Chcesz tego?
- Nie! - zawołała. - Za nic w świecie! Ale jakie mam wyjście?
Nie należę do rodziny Jarroda. Nie mam szerokich kontaktów. Moi
rodzice byli zwykłymi, uczciwymi ludzmi, którzy aż do śmierci
134
RS
ciężko pracowali. - Wzięła głęboki oddech i dodała: - Kiedyś
myślałam, że moje życie będzie inne.
- Dlatego wyszłaś za mąż za Jarroda? - spytał Quist, lecz
zaprzeczyła stanowczo, nim skończył mówić.
- Kochałam go. A przynajmniej myślałam, że go kocham. Byłam
przekonana, że stanowimy doskonałą parę. Mówił, że umiem
pohamować jego wybuchowy temperament. Wierzyłam mu.
Myślałam, że potrafię zrozumieć jego nagłe zmiany nastroju i że mam
dość rozumu, by wyczuć jego potrzeby. Nie brałam pod uwagę
dzielących nas różnic. Myślałam, że będziemy mieli dom, samochód,
dzieci i psa. - Zadygotała. - Moje marzenia okazały się beznadziejnie
naiwne.
Zatrzepotała powiekami, by strząsnąć łzy, które zamigotały jej w
kącikach oczu. Quist rozumiał jej ból, lecz zanim zdążył powiedzieć
kilka słów pocieszenia, dodała szeptem:
- Chciałam... chciałam po prostu być dobrą żoną. Nie
potrzebowałam sławy i popularności w kręgach jego przyjaciół. Nie
myślałam o karierze. Nie chciałam wejść do zarządu którejś z jego
spółek. Chciałam prowadzić dom, być przykładną żoną i dobrą matką.
Czy to zbyt wiele?
Quist przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. Nie płakała,
lecz mocno przywarła do niego, drżąc na całym ciele. Zdawała się
czerpać siłę z tego dotyku. Potrzebowała go. Chciała zyskać
świadomość, że nadal jest warta męskiego zainteresowania. Zbyt
długo cierpiała w samotności. Potrzebowała przyjaciela.
135
RS
Nigdy dotąd nie zaznała prawdziwej przyjazni. Nie miała
powiernika. Nie spotkała kogoś, kto zapewniłby jej poczucie
bezpieczeństwa, ofiarował zrozumienie, współczucie. Kto dałby jej
odczuć, że jest kruchą, delikatną istotą potrzebującą opieki ze strony
mężczyzny.
Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele emocji. Oszołomionym wzrokiem
popatrzyła Quistowi prosto w twarz. Odchylił głowę i odpowiedział
jej poważnym spojrzeniem. Jego zrenice jak zawsze pozostały ciemne
i nieodgadnione, lecz w oczach Lily zapaliły się iskry. Bez trudu
odgadła mowę jego ciała. Poczuła pulsowanie krwi w żyłach. Lekko
przesunęła językiem po ustach. Nawet nie zauważyła, kiedy Quist
pochylił się i zbliżył wargi do jej twarzy. Wiedziała tylko, że ponad
wszystko pragnie jego pocałunku.
136
RS
Rozdział 6
Poczuła wargi Quista na swoich ustach. Lekkie, przelotne
dotknięcie, które domagało się powtórzenia. Drugie... trzecie...
Wszystkie smakowały tak samo. Delikatne, niosące ulgę.
Ulgę... Ale komu? Quist musiał zadać sobie to pytanie. Nie
potrafił znalezć wyraznej granicy między przyjemnością, a
pożądaniem. Wiedział, że Lily przyjęła jego ofertę, gdyż poczuł, jak
ulatuje z niej napięcie wywołane nieprzyjemnymi wspomnieniami. A
on? On, przeciwnie, z każdą chwilą stawał się coraz bardziej
niespokojny. Czy pożądanie mogło sprawiać ulgę? To zależy...
Namiętność pomału brała górę nad rozsądkiem. Kolejny
pocałunek był o wiele bardziej gwałtowny... i napotkał na opór. Quist
zmienił taktykę, ograniczył się do delikatnych pieszczot, aż w końcu
usłyszał ciche, przyzwalające westchnienie.
Nie miał zamiaru pytać dwukrotnie. Wsunął język między
rozchylone wargi Lily, poczuł jej oddech na swoich ustach...
Lily myślała tylko o nim. Zapomniała o szalejącej śnieżycy, o [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Wodziła wzrokiem za jego ręką.
- Jestem rozwiedziona.
- Kto wystąpił o rozwód?
- Jar rod. Chciał go uzyskać jak najszybciej.
131
RS
- Skąd ten pośpiech?
- Jego dziewczyna zaszła w ciążę.
- Ty też. Uniosła głowę.
- I co?
- yle ulokował swoje uczucia. To ty byłaś jego żoną. Powinien
zostać przy tobie, przynajmniej do czasu, aż urodzi się dziecko.
- Wcale tego nie chciałam - powiedziała z wyrazną dumą.
- Na pewno było ci bardzo ciężko.
- Byłoby gorzej, gdyby zdecydował się pozostać.
Doświadczyłabym gniewu, pogardy i nieufności. Stałabym się
nerwowym wrakiem; nie wyszłoby to na dobre dziecku. - Potrząsnęła
głową. - Lepiej żyć w samotności, niż znosić takie upokorzenia.
Quist doskonale rozumiał powody jej decyzji. W ten sam sposób
postępował przez większą część życia.
- Widzieliście się pózniej?
- Nie szukałam go - odparła wymijająco.
- A co z twoim szwagrem?
Na twarzy kobiety pojawił się wyraz niepokoju.
- O co pytasz?
- Zaoferował ci pomoc?
Spuściła powieki i bezwiednie zacisnęła dłoń na ręku
mężczyzny.
- Pomoc? Można to tak nazwać. - Westchnęła boleśnie. - Chciał
zająć się Nicki, pod warunkiem... że będę mu służyć.
Quist zaklął pod nosem. Potem pomyślał o dziecku.
132
RS
- Zająć się nią? Adoptować? Przecież miała ojca.
- To prawda. Michael zagroził, że rozgłosi, iż byłam jego
kochanką, a Nicki wcale nie jest dzieckiem Jarroda. Miałam z nim
sypiać w zamian za milczenie.
- Tak bardzo cię pożądał?
- Mnie? - roześmiała się niewesoło. - Ani trochę. Chciał w ten
sposób dokuczyć Jarrodowi. Przez całe życie rywalizowali ze sobą.
Quist zmarszczył brwi.
- Szalony, czy co?
- Szalony? - spytała Lily. - Nawet nie wiesz, do czego jest
zdolny. Stał się okropny, gdy odmówiłam.
- Okropny?
- Wrzeszczał. Klął. Zaczął...
- Co?
- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami. Nie wiem, do czego by
doszło, gdyby nie interwencja sąsiadów.
Quist przez długi czas patrzył na nią w milczeniu.
- Kiedy to się stało? - spytał w końcu cichym, łagodnym głosem.
Lily wstała.
- Trzy dni temu. - Podeszła do okna, skrzyżowała ręce na
piersiach i wlepiła wzrok w szybę, za którą wirowały gęste płatki
śniegu.
Quist nie musiał się wysilać, by zgadnąć, o czym myślała.
- Uciekłaś.
Spojrzała na niego z bólem w oczach.
133
RS
- Musiałam. Nie mogłam tam zostać, nie mogłam żyć w ciągłym
strachu, zwłaszcza że w grę wchodziła przyszłość Nicki. - Quist wstał
i ruszył w jej stronę, lecz zdawała się tego nie zauważać. - Nie znasz
ich. Nie znasz tych ludzi, Quist. Mają pieniądze i władzę. Brak im
skrupułów i myślą tylko o sobie. - Przerwała na chwilę. - Michael
mógł odejść, znalezć inny sposób, by dokuczyć Jarrodowi, lecz ja
zawsze czułabym się zagrożona. Ja i Nicki. Nie miałam żadnych
powodów, by zostać w Hartford. Musiałam tam być do porodu, gdyż
pozostawałam pod opieką znajomego lekarza, lecz od samego
początku wiedziałam, że prędzej czy pózniej wyjadę. Michael jedynie
ułatwił mi decyzję.
Quist lekko pogładził ją po ramieniu.
- Dlaczego wybrałaś Quebec?
- Nie wiem.
- Znasz tam kogoś?
Potrząsnęła głową.
- Słyszałam, że jest tam dosyć spokojnie. Jeśli mi się nie
spodoba, pojadę gdzieś dalej. Jestem wykwalifikowaną sekretarką i
pracowałam w dużym biurze prawnym. Chyba znajdę jakieś zajęcie.
- A co z Nicki? Głośno przełknęła ślinę.
- Będę zmuszona zostawiać ją pod czyjąś opieką.
- Chcesz tego?
- Nie! - zawołała. - Za nic w świecie! Ale jakie mam wyjście?
Nie należę do rodziny Jarroda. Nie mam szerokich kontaktów. Moi
rodzice byli zwykłymi, uczciwymi ludzmi, którzy aż do śmierci
134
RS
ciężko pracowali. - Wzięła głęboki oddech i dodała: - Kiedyś
myślałam, że moje życie będzie inne.
- Dlatego wyszłaś za mąż za Jarroda? - spytał Quist, lecz
zaprzeczyła stanowczo, nim skończył mówić.
- Kochałam go. A przynajmniej myślałam, że go kocham. Byłam
przekonana, że stanowimy doskonałą parę. Mówił, że umiem
pohamować jego wybuchowy temperament. Wierzyłam mu.
Myślałam, że potrafię zrozumieć jego nagłe zmiany nastroju i że mam
dość rozumu, by wyczuć jego potrzeby. Nie brałam pod uwagę
dzielących nas różnic. Myślałam, że będziemy mieli dom, samochód,
dzieci i psa. - Zadygotała. - Moje marzenia okazały się beznadziejnie
naiwne.
Zatrzepotała powiekami, by strząsnąć łzy, które zamigotały jej w
kącikach oczu. Quist rozumiał jej ból, lecz zanim zdążył powiedzieć
kilka słów pocieszenia, dodała szeptem:
- Chciałam... chciałam po prostu być dobrą żoną. Nie
potrzebowałam sławy i popularności w kręgach jego przyjaciół. Nie
myślałam o karierze. Nie chciałam wejść do zarządu którejś z jego
spółek. Chciałam prowadzić dom, być przykładną żoną i dobrą matką.
Czy to zbyt wiele?
Quist przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. Nie płakała,
lecz mocno przywarła do niego, drżąc na całym ciele. Zdawała się
czerpać siłę z tego dotyku. Potrzebowała go. Chciała zyskać
świadomość, że nadal jest warta męskiego zainteresowania. Zbyt
długo cierpiała w samotności. Potrzebowała przyjaciela.
135
RS
Nigdy dotąd nie zaznała prawdziwej przyjazni. Nie miała
powiernika. Nie spotkała kogoś, kto zapewniłby jej poczucie
bezpieczeństwa, ofiarował zrozumienie, współczucie. Kto dałby jej
odczuć, że jest kruchą, delikatną istotą potrzebującą opieki ze strony
mężczyzny.
Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele emocji. Oszołomionym wzrokiem
popatrzyła Quistowi prosto w twarz. Odchylił głowę i odpowiedział
jej poważnym spojrzeniem. Jego zrenice jak zawsze pozostały ciemne
i nieodgadnione, lecz w oczach Lily zapaliły się iskry. Bez trudu
odgadła mowę jego ciała. Poczuła pulsowanie krwi w żyłach. Lekko
przesunęła językiem po ustach. Nawet nie zauważyła, kiedy Quist
pochylił się i zbliżył wargi do jej twarzy. Wiedziała tylko, że ponad
wszystko pragnie jego pocałunku.
136
RS
Rozdział 6
Poczuła wargi Quista na swoich ustach. Lekkie, przelotne
dotknięcie, które domagało się powtórzenia. Drugie... trzecie...
Wszystkie smakowały tak samo. Delikatne, niosące ulgę.
Ulgę... Ale komu? Quist musiał zadać sobie to pytanie. Nie
potrafił znalezć wyraznej granicy między przyjemnością, a
pożądaniem. Wiedział, że Lily przyjęła jego ofertę, gdyż poczuł, jak
ulatuje z niej napięcie wywołane nieprzyjemnymi wspomnieniami. A
on? On, przeciwnie, z każdą chwilą stawał się coraz bardziej
niespokojny. Czy pożądanie mogło sprawiać ulgę? To zależy...
Namiętność pomału brała górę nad rozsądkiem. Kolejny
pocałunek był o wiele bardziej gwałtowny... i napotkał na opór. Quist
zmienił taktykę, ograniczył się do delikatnych pieszczot, aż w końcu
usłyszał ciche, przyzwalające westchnienie.
Nie miał zamiaru pytać dwukrotnie. Wsunął język między
rozchylone wargi Lily, poczuł jej oddech na swoich ustach...
Lily myślała tylko o nim. Zapomniała o szalejącej śnieżycy, o [ Pobierz całość w formacie PDF ]