[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biało i wyfroterować parkiety, wyglądałby jak pałac i można by w nim urządzić naprawdę
eleganckie wesele. Goście czekaliby zgromadzeni w wielkim holu, na przedzie dziewczynka
w różowej sukieneczce, która będzie sypać kwiaty, i chłopczyk w niebieskim ubranku z
krótkimi spodenkami, trzymający obrączki (to mógłby być mały Edward), fisharmonia gra
Nadchodzi oblubienica , a ja w ślubnej sukni z długim trenem schodzę wolnym krokiem po
lśniących zakręconych schodach.
Może pojadę do Portland do szkoły dla dziewcząt, tam zaprzyjaznię się z jakąś bogatą
panienką i będę brała ślub w jej domu w ekskluzywnej dzielnicy West Hills. Parkietowe
podłogi, tapeta w sceny krajobrazowe, a gdy schodzę po zakręconych lśniących schodach w
białosrebrzystej koronkowej sukni, patrzy na mnie z podziwem grono młodziutkich
debiutantek, zaś hymn na wejście oblubienicy gra cała orkiestra. Ojciec mojej przyjaciółki
prowadzi mnie do ołtarza. Jest wysoki i wygląda bardzo godnie z odrobiną siwizny na
skroniach. Podaje mi ramię. Druhny rozkładają mój tren z białej i srebrnej koronki. Panna
Lily Herne z Klatsand. Panna Lily Frances Herne z Portland wychodzi za mąż. Bukiet z
kwiatu pomarańczowego przywiezionego statkiem z południowej Kalifornii. Ale i tak rzucę
go Dorothy.
Jane, 1907.
Po to przyszłam na świat.
Noszę czarną spódnicę, białą zapinaną na guziki bluzeczkę, biały fartuszek i
czepeczek upięty na głowie. Włosy podtapirowuję i upinam wysoko. Z uśmiechem przyjmuję
zamówienia. Noszę tace z jedzeniem. Kobiety przyglądają mi się z aprobatą, Doceniają to, że
poruszam się zręcznie i szybko. Mężczyzni zerkają z podziwem i odwracają wzrok.
Widziałam już, jak drżały im ręce. Przemykam za ich plecami, zostawiam ślad oddechu na
czerwonych karkach opiętych celuloidowymi kołnierzykami. Dziękuję, panienko. Chodzę tam
i z powrotem przez wahadłowe drzwi między gorącą, hałaśliwą kuchnią a chłodną, pełną
dystyngowanych szeptów jadalnią hotelu Exposition. Noszę na tacy potrawy i noszę resztki,
okruchy, kości i tłuszcz, kieliszki pełne i puste, ze śladami warg. Stawiam na stole gorące,
pięknie ułożone danie, barwne, pachnące, apetyczne. Znoszę zimne, tłuste, umazane talerze.
Ustawiam kieliszki do wina i odnoszę je z powrotem. Jestem czysta, lekka, prędka i miła,
karmię głodnych. Gdzie ja, tam porządek i obfitość. Wszyscy są zadowoleni. Ale nie dlatego
chodzę między stolikami, przemykam za oparciami krzeseł jak tchnienie wiatru. Nie po to
przyszłam na świat! Urodziłam się dlatego, że on stoi trochę na lewo od biurka, z pochyloną
ciemną głową. Oświetlone przez lampę dłonie trzymają rejestr. Teraz podniósł wzrok i patrzy
na mnie, widzi mnie. Urodziłam się po to, żeby mógł mnie zobaczyć, a on po to, żebym ja
ujrzała jego. On dla mnie, ja dla niego, pojawiliśmy się w świetle słońca i gwiazd, na lądzie i
na morzu.
Fanny, 1908.
Zawsze była dobrym dzieckiem, bystrym, jak ojciec. Dobrze jej szło w szkole.
Dostawała nagrody za ortografię, wypracowania i rachunki. Grała Królewnę Wiosny w
szkolnym przedstawieniu, a potem główną rolę w sztuce muzycznej, którą uczennice
najstarszej klasy liceum wystawiły w Finn Hall w Summersea. Miała wówczas całe naręcze
kalii; weszła, trzymając je w ramionach i zaśpiewała:
Nie dbam o to, co pomyślą.
Co mi tam! Co mi tam!
Leciuteńko uniosła rąbek spódnicy - jak królowa - i skłoniła się wdzięcznie. Gdzie one
się tego uczą? Skąd wiedzą? Jednego dnia gania taka po plaży jak biegus, a następnego
słyszysz: Co mi tam! , głośne, dzwięczne i silne; twoje dziecko króluje na scenie i wszyscy
biją mu brawa. Nie klaskałam, nie byłam w stanie rozpleść zaciśniętych dłoni aż do
opadnięcia kurtyny. Dlaczego tak się o nią bałam? Dlaczego wciąż się o nią boję? Nigdy nie
przysparzała mi kłopotów. Zawsze świetnie sobie radziła. Twoja Janeczka, mówili, Janeczka
podawała nam w hotelu. Na jakąż piękność wyrosła! Kiedy Mary uciekła z tym nic
niewartym Bo Voderem - żeby chociaż po ślubie! - żal mi było Alice Morse, ale czego się
spodziewała, pozwalając Mary się malować i umawiać z każdym napotkanym drwalem czy
robotnikiem tartacznym? Jane zawsze się przyjazniła z Mary, ale nie zadałaby się z kimś
takim. O to akurat nigdy się nie martwiłam. Moja córka zna swoją wartość. Jest bardzo ładna,
smukła i wysoka jak Jack Shawe, tak samo świetlistooka i skora do śmiechu. Ale dumna.
Johnny będzie podobny do Servine a, miły i łagodny, łatwy we współżyciu. O Johnny ego się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
biało i wyfroterować parkiety, wyglądałby jak pałac i można by w nim urządzić naprawdę
eleganckie wesele. Goście czekaliby zgromadzeni w wielkim holu, na przedzie dziewczynka
w różowej sukieneczce, która będzie sypać kwiaty, i chłopczyk w niebieskim ubranku z
krótkimi spodenkami, trzymający obrączki (to mógłby być mały Edward), fisharmonia gra
Nadchodzi oblubienica , a ja w ślubnej sukni z długim trenem schodzę wolnym krokiem po
lśniących zakręconych schodach.
Może pojadę do Portland do szkoły dla dziewcząt, tam zaprzyjaznię się z jakąś bogatą
panienką i będę brała ślub w jej domu w ekskluzywnej dzielnicy West Hills. Parkietowe
podłogi, tapeta w sceny krajobrazowe, a gdy schodzę po zakręconych lśniących schodach w
białosrebrzystej koronkowej sukni, patrzy na mnie z podziwem grono młodziutkich
debiutantek, zaś hymn na wejście oblubienicy gra cała orkiestra. Ojciec mojej przyjaciółki
prowadzi mnie do ołtarza. Jest wysoki i wygląda bardzo godnie z odrobiną siwizny na
skroniach. Podaje mi ramię. Druhny rozkładają mój tren z białej i srebrnej koronki. Panna
Lily Herne z Klatsand. Panna Lily Frances Herne z Portland wychodzi za mąż. Bukiet z
kwiatu pomarańczowego przywiezionego statkiem z południowej Kalifornii. Ale i tak rzucę
go Dorothy.
Jane, 1907.
Po to przyszłam na świat.
Noszę czarną spódnicę, białą zapinaną na guziki bluzeczkę, biały fartuszek i
czepeczek upięty na głowie. Włosy podtapirowuję i upinam wysoko. Z uśmiechem przyjmuję
zamówienia. Noszę tace z jedzeniem. Kobiety przyglądają mi się z aprobatą, Doceniają to, że
poruszam się zręcznie i szybko. Mężczyzni zerkają z podziwem i odwracają wzrok.
Widziałam już, jak drżały im ręce. Przemykam za ich plecami, zostawiam ślad oddechu na
czerwonych karkach opiętych celuloidowymi kołnierzykami. Dziękuję, panienko. Chodzę tam
i z powrotem przez wahadłowe drzwi między gorącą, hałaśliwą kuchnią a chłodną, pełną
dystyngowanych szeptów jadalnią hotelu Exposition. Noszę na tacy potrawy i noszę resztki,
okruchy, kości i tłuszcz, kieliszki pełne i puste, ze śladami warg. Stawiam na stole gorące,
pięknie ułożone danie, barwne, pachnące, apetyczne. Znoszę zimne, tłuste, umazane talerze.
Ustawiam kieliszki do wina i odnoszę je z powrotem. Jestem czysta, lekka, prędka i miła,
karmię głodnych. Gdzie ja, tam porządek i obfitość. Wszyscy są zadowoleni. Ale nie dlatego
chodzę między stolikami, przemykam za oparciami krzeseł jak tchnienie wiatru. Nie po to
przyszłam na świat! Urodziłam się dlatego, że on stoi trochę na lewo od biurka, z pochyloną
ciemną głową. Oświetlone przez lampę dłonie trzymają rejestr. Teraz podniósł wzrok i patrzy
na mnie, widzi mnie. Urodziłam się po to, żeby mógł mnie zobaczyć, a on po to, żebym ja
ujrzała jego. On dla mnie, ja dla niego, pojawiliśmy się w świetle słońca i gwiazd, na lądzie i
na morzu.
Fanny, 1908.
Zawsze była dobrym dzieckiem, bystrym, jak ojciec. Dobrze jej szło w szkole.
Dostawała nagrody za ortografię, wypracowania i rachunki. Grała Królewnę Wiosny w
szkolnym przedstawieniu, a potem główną rolę w sztuce muzycznej, którą uczennice
najstarszej klasy liceum wystawiły w Finn Hall w Summersea. Miała wówczas całe naręcze
kalii; weszła, trzymając je w ramionach i zaśpiewała:
Nie dbam o to, co pomyślą.
Co mi tam! Co mi tam!
Leciuteńko uniosła rąbek spódnicy - jak królowa - i skłoniła się wdzięcznie. Gdzie one
się tego uczą? Skąd wiedzą? Jednego dnia gania taka po plaży jak biegus, a następnego
słyszysz: Co mi tam! , głośne, dzwięczne i silne; twoje dziecko króluje na scenie i wszyscy
biją mu brawa. Nie klaskałam, nie byłam w stanie rozpleść zaciśniętych dłoni aż do
opadnięcia kurtyny. Dlaczego tak się o nią bałam? Dlaczego wciąż się o nią boję? Nigdy nie
przysparzała mi kłopotów. Zawsze świetnie sobie radziła. Twoja Janeczka, mówili, Janeczka
podawała nam w hotelu. Na jakąż piękność wyrosła! Kiedy Mary uciekła z tym nic
niewartym Bo Voderem - żeby chociaż po ślubie! - żal mi było Alice Morse, ale czego się
spodziewała, pozwalając Mary się malować i umawiać z każdym napotkanym drwalem czy
robotnikiem tartacznym? Jane zawsze się przyjazniła z Mary, ale nie zadałaby się z kimś
takim. O to akurat nigdy się nie martwiłam. Moja córka zna swoją wartość. Jest bardzo ładna,
smukła i wysoka jak Jack Shawe, tak samo świetlistooka i skora do śmiechu. Ale dumna.
Johnny będzie podobny do Servine a, miły i łagodny, łatwy we współżyciu. O Johnny ego się [ Pobierz całość w formacie PDF ]