[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szybciej likwiduje niedobitki komuny!
Stręczyński najpierw miauknął coś jak kot, którego zmuszają do kąpieli, potem
odpowiedział.
 Chyba byłem ostatnim z jego znajomych, z którymi rozmawiał. Bez zapowiedzi,
znienacka przyjechał do mnie do domu dwunastego grudnia, to była wolna sobota. Był
potwornie zdenerwowany. Mówił, że musi natychmiast wyjechać na Zachód, i że jeśli do
północy nie przekroczy granicy, może być z nim zle. Prosił o jedno, żebym przechował jego
dziennik. Grubą księgę zapisaną maczkiem. Mówił, że odbierze go w stosownym czasie.
Obiecałem, że to zrobię.
 I ma pan go?!  oczy Adama rozbłysły. Stręczyński spuścił głowę.
 Już nie.
 Jak to?  Adam aż podskoczył.
 Kiedy wprowadzono stan wojenny i dowiedziałem się, że Maciek zniknął,
spanikowałem.
 I???
 Spaliłem manuskrypt.
 Na Boga!  w oczach Adama pojawiła się autentyczna chęć mordu. Stary historyk
zorientował się chyba jakie niebezpieczeństwo mu grozi, bo dodał prędko.
 Ale nie wszystko stracone. Wcześniej kupiłem kilkanaście rolek filmu i całą noc
robiłem zdjęcia w piwnicy. Strona po stronie. A filmy ukryłem. Moja żona, nieboszczka, była
rzezbiarką, specjalizowała się wówczas w rzezbieniu w gipsie, wgniotłem więc wszystkie
pudełeczka w jedno z jej jeszcze miękkich arcydzieł. Siedzą tam zapewne do dziś dnia.
 I nie korciło pana żeby wyjąć, opublikować?
 Za duże ryzyko.
 Wtedy owszem, ale dziś... %7łyjemy w wolnym kraju.
 Który jednak nie jest samotną wyspą.
 Sugeruje pan, że w sprawę mojego ojca mogą być zaangażowane siły zagraniczne? Cóż,
na Boga, odkrył na tyle niebezpiecznego, żeby mogło to być grozne nawet dzisiaj?
Stręczyński wstał.
 I tak za dużo już powiedziałem  wtulił głowę między ramiona i ruszył przed siebie
długimi krokami upodabniającymi go do jakiegoś brodzącego ptaka, bociana, czy żurawia...
Adam Podlaski pobiegł za nim.
 Jeśli pan myśli, że pozwolę mu odejść...
Aysy odwrócił się.
 I co mi pan zrobi? Pobije mnie. Wezmie na tortury? Palce w imadło, a lokówka w
odbyt?
 Po prostu nie dam panu spokoju. Będę nękał, zanudzał, nagabywał, dzwonił, stał przed
domem...
Stręczyński westchnął.
 Tego się należało spodziewać. Powiedzieć  A , wyduszą z ciebie nawet  Zet . Dobrze,
niech pan pojedzie ze mną. Tu robi się chłodno.
Po drodze Adam kupił butelkę whiski i to był doskonały pomysł. W mieszkaniu, a
właściwie wielkiej pracowni, z której rozciągał się szeroki widok na hotel Hyatt i Ambasadę
Rosyjską, a dalej pełen płomienistych barw Park Aazienkowski już po dwóch kolejkach język
Stręczyńskiemu zaczął się rozwiązywać. Adam nie naciskał zbytnio, krążył za to wśród
gipsowych rzezb, zastanawiając się, która w swym wnętrzu, jeśli opowieść była prawdziwa,
kryje bezcenne fotokopie.
 Tu ich nie ma  wyprzedził pytanie stary historyk.
 A gdzie są?
 Być może nawet panu powiem, ale jeszcze nie teraz. Nawiasem mówiąc, niewiele to
panu da. To, co najważniejsze znajduje się tu  znów się uderzył w czoło. Czyżby w
dzieciństwie koń go kopnął?  Kiedy mówiłem, że jest pan podobny do Maćka, wiedziałem
co mówię. On także kochał rozwiązywanie zagadek, za wszelką cenę chciał ustalić, kto i
dlaczego polecił zabić pańską babkę i kim był jego ojciec.
 I udało mu się?
 Nadspodziewanie!
Przez dobre trzy godziny Stręczyński opowiadał o niezwykłych losach Róży
Kupidłowskiej, o komunistycznym planie storpedowania Powstania Warszawskiego, wreszcie
o serii przypadków, które doprowadziły do zabójstwa...
 A ten Macaj jeszcze żyje?  zapytał Adam.
 Z tego co wiem jest zasłużonym emerytem. Jednak nie sądzę, żeby odpowiadał za to, co
stało się z pana ojcem. Nie przypuszczam, żeby maczał w tym palce. Nie przypuszczam... 
alkohol chyba właśnie przestał działać, na czoło Stręczyńskiego wystąpił pot, ręce zaczęły się
trząść.
 Niech pan już idzie, niech pan idzie...  bełkotał.  Albo nie, proszę przynieść mi
wódki. Może być piwo.
Podlaski wybiegł z mieszkania i powrócił z sześciopakiem.
 Kupiłem %7ływiec, panie Jerzy!  zawołał.  Może być?
Odpowiedziała mu cisza. W pracowni było pusto. Rany Boskie, czyżby...?
Stręczyńskiego zastał za kotarą, skulonego na parapecie okna.
 Kiedyś skoczę, kiedyś na pewno skoczę!  powtarzał, dygocąc.
Już pierwsze piwo przyniosło mu wyrazną ulgę.
 Na czym skończyliśmy?  zapytał przytomnie.
 Na Macaju. Podobno mój ojciec ustalił kim facet jest...
 Chwilowo zostawmy tego łotra w spokoju. To mylny trop! Gdyby chciał pozbyć się
Maćka, zleciłby swoim ludziom zaaranżowanie jakiegoś wypadku. Najlepiej za granicą.
Musiał wiedzieć, że Janisz poszedł do swego synowca z paszportem. Skoro spalili samochód,
co szkodziło spalić go z ciałem. Co więcej, to zniknięcie sprawiło im więcej kłopotów niż [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •