[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swój dół i zaczął szukać w wysokiej trawie łopaty Stefana. Lesio wytrwale poru-
szał nogą i obmacywał ręką wszystkie podłużne przedmioty, na jakie padał jego
wzrok. Karolek kopał jak szalony, jednym okiem patrząc na to co robi, a drugim
na wszystkich dookoła.
Janusz i Stefan ustawili wreszcie trójnóg we właściwej pozycji i ulokowa-
li rurę na kółku. Sprawdzili, czy łatwo jedzie do przodu. Rozkołysane łańcuchy
trafiły Karolka w potylicę. Nie, zwracając żadnej uwagi na jego protesty, wetknęli
w drugi koniec rury przygotowany pręt zbrojeniowy.
Ktoś tu musi trzymać powiedział Stefan. Jak to pójdzie do góry, pręt
nam wleci za głęboko. Gdzie ta ofiara bez łopaty? Ty, chodz no tu!
W tym właśnie momencie Włodek przerzucił przez siatkę łopatę Stefana, Le-
sio zaś natknął się na swoją. Zaopatrzony w dwie, rzucił się na zew Stefana, wpadł
na wózeczek z butlami, stłukł sobie kolano i upuścił obie. Machnął na nie ręką,
pomyślawszy szybko, że przynajmniej wie, gdzie leżą, zerwał się i pokuśtykał
ku końcowi rury, oddalonemu od siatki o dobre pięć metrów. Chwycił zwisający
łańcuch.
Karolek, któremu emocje dodały sił, zdążył odkopać oba betonowe słupki.
Janusz i Stefan zaczepili haki o ramę siatki, dookoła odkopanych słupków okręcili
wiszące niżej, cieńsze łańcuchy. Karolek cofnął się z łopatą, Włodek po drugiej
stronie poniechał pracy i zbliżył się zaciekawiony. Janusz i Stefan krzepko ujęli
w dłonie dwuteowniki.
Już! zakomenderował zduszonym głosem Janusz. Ciągnij! Straszli-
wie przejęty Lesio pociągnął z całej siły. Przęsło ogrodzenia nawet nie drgnęło,
natomiast wystający z rury pręt zbrojeniowy z największą łatwością zgiął się pod
kątem prostym. Niedokładnie widząc, co się dzieje wysoko nad jego głową, Lesio
ciągnął uparcie i bez żadnego rezultatu.
No, co tam? zniecierpliwił się Janusz. Ciągniesz, czy nie? Głuchy
jesteś?!
Odpowiedzią było lekkie pobrzękiwanie i coś jakby ciche kwilenie. Lesio
uwiesił się na łańcuchu. Bez skutku.
Następne kilka chwil należało z pewnością do najgorszych w życiu uczestni-
czących w nich osób. Najważniejsze urządzenie nie wypaliło, podstawowy punkt
programu diabli wzięli, cała akcja rozsypywała się w gruzy. Myśl o pociętym na
kawałki ogrodzeniu i wykopanych po tamtej stronie wilczych dołach zatykał dech
w piersiach. Janusz, Karolek i Stefan w stanie szaleństwa miotali się wśród prze-
klętej dzwigni, przemocą odrywając Lesia od łańcucha, do którego, zdawałoby
się, przywarł na zawsze. Wczepiony w siatkę Włodek przytupywał nogami, wy-
dając z siebie zniecierpliwione, pytające, przenikliwe szepty i charkoty. Zgroza
pęczniała w atmosferze.
47
Zdemontowano całość, odczepiono łańcuchy od siatki, obniżono rurę i niezbi-
cie stwierdzono całkowitą bezużyteczność pręta. Karolek skoczył do rupieciarni
po drugi, który od razu okazał się do niczego. Włodek za siatką natrętnie pro-
ponował użycie samej rury, bez przedłużenia. Ogłupiony jego chrapliwymi nale-
ganiami Janusz przyniósł spawarkę i przyspawał do końca rury łańcuch, odcięty
od zgiętego pręta, mimo zaciekłych protestów Stefana, ozdabiającego wypowiedz
licznymi słowami, omijanymi w słownikach. Rozpaczliwe próby pociągania siła-
mi za skrócone ramię dzwigni spowodowały lekkie drganie przęsła i więcej nic.
Powieś się na tym, powieście się wszyscy! warczał Stefan. Mówiłem,
że sześć metrów. . . !!!
Przeciwwaga gdyby była. . .
Powieście grubego faceta. . . !!!
Przeszukanie całego ogrodu i rupieciarni w nadziei znalezienia nie tyle grube-
go faceta, ile raczej jakiegoś innego pręta, lub też czegokolwiek, co pomogłoby go
zastąpić, nic nie dało. Pomysł ścięcia drzewka i posłużenia się jego pniem upadł
w zaraniu. Wszyscy kolejno zdążyli wpaść na butle z acetylenem co najmniej
po trzy razy. W chwili, kiedy demontaż rury z rusztowań tynkarskich wydawał się
nieunikniony, do zrozpaczonej, gorączkowo szepczącej grupy dziko zdenerwowa-
nych upiorów dobił jeszcze jeden upiór w postaci kierownika administracyjnego,
który teraz dopiero oderwał się ostatecznie od swoich obowiązków.
Kierownik administracyjny zemocjonowany był do tego stopnia, że nie zauwa-
żył żadnej osobliwości w oświetleniu ogrodu. Doznał jedynie wrażenia, że wszy-
scy bardzo zle wyglądają, co przypisał przepracowaniu. Poinformowany o nie-
szczęściu znalazł wyjście w mgnieniu oka.
Rura. . . ? Ależ jest! Półtora metra? Nawet więcej!
Tylko nie hydrauliczna! ostrzegł wściekle Stefan. Hydrauliczne są
do bani, z góry panu mówię!
Jaka tam hydrauliczna, mamy łóżka! Nasze łóżka są składane i jest jedno
stare, akurat wolne. Z takich rur, że, ho, ho! Dwa metry i dziesięć centymetrów,
tylko trzeba rozmontować. . .
Zapas czasu został zużyty w całości. Na nowo podcinano i przyspawano łań-
cuchy. Uzupełniona rurą ze szpitalnego łóżka dzwignia znów poszła w ruch. Ja-
nusz i Stefan ponownie przyczepili haki, omotali słupki, Lesio zacisnął w dłoniach
stalowe ogniwa. Karolek, Włodek i kierownik administracyjny zamarli w strasz-
liwym napięciu.
Już! syknął Janusz. Spotniały z emocji Lesio pociągnął.
Bez wielkiego hałasu dwa przęsła ogrodzenia wyszły z ziemi i zakiwały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
swój dół i zaczął szukać w wysokiej trawie łopaty Stefana. Lesio wytrwale poru-
szał nogą i obmacywał ręką wszystkie podłużne przedmioty, na jakie padał jego
wzrok. Karolek kopał jak szalony, jednym okiem patrząc na to co robi, a drugim
na wszystkich dookoła.
Janusz i Stefan ustawili wreszcie trójnóg we właściwej pozycji i ulokowa-
li rurę na kółku. Sprawdzili, czy łatwo jedzie do przodu. Rozkołysane łańcuchy
trafiły Karolka w potylicę. Nie, zwracając żadnej uwagi na jego protesty, wetknęli
w drugi koniec rury przygotowany pręt zbrojeniowy.
Ktoś tu musi trzymać powiedział Stefan. Jak to pójdzie do góry, pręt
nam wleci za głęboko. Gdzie ta ofiara bez łopaty? Ty, chodz no tu!
W tym właśnie momencie Włodek przerzucił przez siatkę łopatę Stefana, Le-
sio zaś natknął się na swoją. Zaopatrzony w dwie, rzucił się na zew Stefana, wpadł
na wózeczek z butlami, stłukł sobie kolano i upuścił obie. Machnął na nie ręką,
pomyślawszy szybko, że przynajmniej wie, gdzie leżą, zerwał się i pokuśtykał
ku końcowi rury, oddalonemu od siatki o dobre pięć metrów. Chwycił zwisający
łańcuch.
Karolek, któremu emocje dodały sił, zdążył odkopać oba betonowe słupki.
Janusz i Stefan zaczepili haki o ramę siatki, dookoła odkopanych słupków okręcili
wiszące niżej, cieńsze łańcuchy. Karolek cofnął się z łopatą, Włodek po drugiej
stronie poniechał pracy i zbliżył się zaciekawiony. Janusz i Stefan krzepko ujęli
w dłonie dwuteowniki.
Już! zakomenderował zduszonym głosem Janusz. Ciągnij! Straszli-
wie przejęty Lesio pociągnął z całej siły. Przęsło ogrodzenia nawet nie drgnęło,
natomiast wystający z rury pręt zbrojeniowy z największą łatwością zgiął się pod
kątem prostym. Niedokładnie widząc, co się dzieje wysoko nad jego głową, Lesio
ciągnął uparcie i bez żadnego rezultatu.
No, co tam? zniecierpliwił się Janusz. Ciągniesz, czy nie? Głuchy
jesteś?!
Odpowiedzią było lekkie pobrzękiwanie i coś jakby ciche kwilenie. Lesio
uwiesił się na łańcuchu. Bez skutku.
Następne kilka chwil należało z pewnością do najgorszych w życiu uczestni-
czących w nich osób. Najważniejsze urządzenie nie wypaliło, podstawowy punkt
programu diabli wzięli, cała akcja rozsypywała się w gruzy. Myśl o pociętym na
kawałki ogrodzeniu i wykopanych po tamtej stronie wilczych dołach zatykał dech
w piersiach. Janusz, Karolek i Stefan w stanie szaleństwa miotali się wśród prze-
klętej dzwigni, przemocą odrywając Lesia od łańcucha, do którego, zdawałoby
się, przywarł na zawsze. Wczepiony w siatkę Włodek przytupywał nogami, wy-
dając z siebie zniecierpliwione, pytające, przenikliwe szepty i charkoty. Zgroza
pęczniała w atmosferze.
47
Zdemontowano całość, odczepiono łańcuchy od siatki, obniżono rurę i niezbi-
cie stwierdzono całkowitą bezużyteczność pręta. Karolek skoczył do rupieciarni
po drugi, który od razu okazał się do niczego. Włodek za siatką natrętnie pro-
ponował użycie samej rury, bez przedłużenia. Ogłupiony jego chrapliwymi nale-
ganiami Janusz przyniósł spawarkę i przyspawał do końca rury łańcuch, odcięty
od zgiętego pręta, mimo zaciekłych protestów Stefana, ozdabiającego wypowiedz
licznymi słowami, omijanymi w słownikach. Rozpaczliwe próby pociągania siła-
mi za skrócone ramię dzwigni spowodowały lekkie drganie przęsła i więcej nic.
Powieś się na tym, powieście się wszyscy! warczał Stefan. Mówiłem,
że sześć metrów. . . !!!
Przeciwwaga gdyby była. . .
Powieście grubego faceta. . . !!!
Przeszukanie całego ogrodu i rupieciarni w nadziei znalezienia nie tyle grube-
go faceta, ile raczej jakiegoś innego pręta, lub też czegokolwiek, co pomogłoby go
zastąpić, nic nie dało. Pomysł ścięcia drzewka i posłużenia się jego pniem upadł
w zaraniu. Wszyscy kolejno zdążyli wpaść na butle z acetylenem co najmniej
po trzy razy. W chwili, kiedy demontaż rury z rusztowań tynkarskich wydawał się
nieunikniony, do zrozpaczonej, gorączkowo szepczącej grupy dziko zdenerwowa-
nych upiorów dobił jeszcze jeden upiór w postaci kierownika administracyjnego,
który teraz dopiero oderwał się ostatecznie od swoich obowiązków.
Kierownik administracyjny zemocjonowany był do tego stopnia, że nie zauwa-
żył żadnej osobliwości w oświetleniu ogrodu. Doznał jedynie wrażenia, że wszy-
scy bardzo zle wyglądają, co przypisał przepracowaniu. Poinformowany o nie-
szczęściu znalazł wyjście w mgnieniu oka.
Rura. . . ? Ależ jest! Półtora metra? Nawet więcej!
Tylko nie hydrauliczna! ostrzegł wściekle Stefan. Hydrauliczne są
do bani, z góry panu mówię!
Jaka tam hydrauliczna, mamy łóżka! Nasze łóżka są składane i jest jedno
stare, akurat wolne. Z takich rur, że, ho, ho! Dwa metry i dziesięć centymetrów,
tylko trzeba rozmontować. . .
Zapas czasu został zużyty w całości. Na nowo podcinano i przyspawano łań-
cuchy. Uzupełniona rurą ze szpitalnego łóżka dzwignia znów poszła w ruch. Ja-
nusz i Stefan ponownie przyczepili haki, omotali słupki, Lesio zacisnął w dłoniach
stalowe ogniwa. Karolek, Włodek i kierownik administracyjny zamarli w strasz-
liwym napięciu.
Już! syknął Janusz. Spotniały z emocji Lesio pociągnął.
Bez wielkiego hałasu dwa przęsła ogrodzenia wyszły z ziemi i zakiwały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]