[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jakże ci opiszę, Gajuszu drogi, widok, który będę miał w oczach mych przez całe życie i w sercu!
Rutylla wwiodła mnie w najciemniejszy kąt smrodliwego, wilgotnego domu, Sabina nie siedziała
wprawdzie w jamie takiej, do której niewolników przez okno rzucano, ale w lochu nad nią może
jeszcze okropniejszym. Schodziło się doń po schodach ciasnych, wykutych w starym murze, w
których nie wiem jak zmieścić się mogłem& powietrze zgniłe i zatęchłe, im niżej spuszczaliśmy się,
tym bardziej dusiło pierś moją.
Idąc przodem Rutylla niosła lampę& w jej blasku, bo światła i okna nie było żadnego, ujrzałem w
głębi nieszczęśliwą niewiastę w otworze wąskim, opartą o mur otaczający głową, i jakby na
półuśpioną. Otwór ten, paszcza raczej, zowiąca się więzieniem, była tak szczupła, że się w niej ani
położyć, ani nawet usiąść nie było podobna. Więzień stać musiał oparty, zgięty, złamany, dniem i
nocą, bez światła, bez powietrza, bez garści słomy, którą nawet zwierzętom podścielają.
Słysząc szelest, Sabina otwarła oczy, była jeszcze na półuśpioną, a sądząc, że ją już na stracenie
wieść mają, wyrzekła głosem cichym:
 Jestem gotowa&
Na ohydnej, zwiędłej i pokrzywionej twarzy Rutyliii dostrzegłem szyderski uśmiech. Wtem blade
światło padło na mnie, Sabina poznała, domyśliła się może i zadrżała.
 A Paweł mój?  spytała, składając ręce.
 Paweł jest bezpieczny  odpowiedziałem  bądz o niego spokojna.
 Juliuszu  rzekła po grecku nie chcąc być zrozumianą przez kobietę  naucz go kochać tego
Boga, za którego ja umieram& niech do ciebie będzie podobny& obydwaj módlcie się za mnie.
Ciało lub proch, jeśli można, złóżcie w krypcie obok innych współwyznawców&
Azy stawały mi w oczach, nawet dzika niewiasta zdawała się zdziwiona, jakby strwożona jej
spokojem.
Sabina nie płakała, przytulona do zimnej ściany, drżąca, blada, patrzyła na mnie z pogodą i
spokojem niepojętym, mnie dusiły pierś wezbrane jęki.
 Juliuszu  mówiła jeszcze  mam prośbę do ciebie drugą& Jeżeli będziesz mógł, przyjdz
tam, gdzie mi zginąć przeznaczono, bądz tryumfowi przytomnym. Nie chcę, abyś brał ze sobą Pawła,
na jego serce dziecięce widok byłby zbyt okrutny, choć dzieci chrześcijańskie zawczasu z męczarnią i
śmiercią oswajać potrzeba& Ale tyś mężczyzna& ty mu powiesz kiedyś, jak matka jego,
błogosławiąc mu, umarła&
 Sabino, ale ja choćby w cudzie jakimś mam nadzieję&  zawołałem.
Uśmiechnęła się łagodnie.
 Na ziemi nie ma dla mnie żadnej  rzekła  dziś we śnie widziałam niebo i aniołów, jutro nas
stąd wywiodą& Bądz zdrów& zobaczymy się, znajdziemy, ale na lepszym już świecie&
Głos jej słabł ze wzruszenia; domawiała tych wyrazów, gdy przestraszona, aby mąż jej nie
nadszedł Rutylla  popchnęła mnie w górę na schody grożąc. Chciałem uklęknąć i stopy świętej
męczennicy ucałować, schyliłem się, ale Rutylla uderzyła mnie kluczami, które trzymała w ręku i
pogroziła Sabinie.
Znikła mi z oczu& wyszedłem pijany boleścią, z tej otchłani, nie wiedząc co się już działo ze mną.
Sądzę, że Afer z innymi sługami musieli mnie gwałtem zawieść do domu Celsusa& gdziem nierychło
do przytomności powrócił. Chryzyp kazał mi krwi upuścić& Osłabły zwlokłem się nazajutrz z łoża,
przypomniawszy sobie żądanie Sabiny i przepowiednię jej, że dnia tego stracona będzie. Tajono
przede mną wszystko, ale Afrowi obiecawszy wolność, dowiedziałem się, gdzie chrześcijan tracić
miano. Ogromne tłumy ciekawych cisnęły się wcześnie ku Wzgórzu Watykańskiemu  poszedłem, a
raczej powlokłem się z nimi.
Mój osłabły wzrok nic nie mógł z początku pośród ścisku rozróżnić, oprócz dzikich twarzy
siepaczy z powrozami, którzy pędzili, jakby wielką trzodę  ludzi. Stanęliśmy na placu, u stoku
góry, na której wznosiły się trzy białe, do ofiar przygotowane, ołtarze& Trzech flaminów stało przed
nimi z kilku kamillami do posługi, poniżej cała zgraja katów, pachołków z narzędziami śmierci i
kilka drewnianych krzyży&
Jako matrona rzymska, Sabina do miecza przynajmniej miała prawo.
Gdy chrześcijanie opasani dokoła tym żywym murem stanęli odosobnieni, ujrzałem dopiero w ich
szeregach Sabinę i Lucjusza, a obok nich niewolników i %7łydów.
Chciwy zabawy krwawej lud wykrzykiwał, bezczeszcząc chrześcijan  jakże mi jego
bezduszności i okrucieństwa wstyd było&
Czy Cezarowie stworzyli ten gmin, czy on Cezarów stworzył, nie wiem, lecz godni byli siebie.
Pędzono chrześcijan przed ołtarze, ale pomimo grózb i bicia, mimo wysiłków kapłanów, nie tknęli
naczyń ofiarnych, i wszyscy po kolei przeszli tam, skąd już nie mieli powrócić.
Ujrzałem Sabinę nieugiętą, śmiałym krokiem postępującą za innymi, zatrzymała się u ołtarzy i
uderzona odeszła& Potem przyszedł Lucjusz odarty, w jednej tylko tunice, boso, kat mu zerwał z
ramion togę, blady był ale nieczuły i jakby głuchy na krzyki oprawców. Gajuszu, była chwila, żem mu
w duszy tej śmierci pozazdrościł.
Gdy po próżnych namowach i pogróżkach wszyscy skazani zepchnięci zostali na plac kary, tłum się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •