[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponad jej siły. Zacisnęła zęby. Zobaczyła, że wylot jaskini jest oświetlony, co
oznaczało, że Lisa rozpaliła ogień. Ciągle jednak wydawał się jej straszliwie
odległy. Czuła, że jeszcze moment i upuści nosze.
- Jeszcze tylko dziesięć kroków - dodawał jej otuchy Jack. - Dasz radę.
Podbiegła Lisa i pomogła jej na ostatnich metrach. Po chwili wnieśli
chorego do jaskini. Jack zdjął z niego pelerynę i ułożył wygodnie.
- Pójdę po moją torbę - powiedział, ale Gaby potrząsnęła głową.
- Masz teraz pod opieką dwóch pacjentów - powiedziała szorstko. -
Przyniosę wszystko sama.
Szybko wyszła z jaskini.
Tylko ona wiedziała, gdzie są awaryjne racje żywnościowe, które właśnie
dostali. Mieli też zapas wody. Wystawiła twarz na ulewę i roześmiała się.
Wszystkie, nawet najmniejsze samoloty woziły wodę. Była to akurat ostatnia
rzecz, której potrzebowali w obliczu nadciągającego cyklonu!
- 48 -
S
R
Wiatr się wzmagał. Gaby pomyślała, że trzeba przywiązać samolot do
podłoża. Wspornik koła był zbyt wygięty, aby dało się wystartować, ale huragan
mógł roztrzaskać nie zabezpieczoną maszynę na drobne kawałki.
Przeniosła do jaskini pojemnik z żywnością i torbę Carole. Wzięła też
zapasowe nosze. Lisa zrobiła z nich wygodne posłanie dla Jimmy'ego. Może uda
jej się też przyrządzić coś w rodzaju kolacji z suszonej żywności?
- Już tam nie chodz - powiedział Jack tak ostro, że aż odwróciła się w
świetle ogniska.
- Jeszcze tylko raz - zapewniła, uśmiechając się blado poprzez strugi
wody spływające po policzkach. - Zostało jeszcze jedzenie - dodała zmęczona.
Mówiła z trudem.
- Ja pójdę - mruknął, tłumiąc gniew.
- Zostaniesz tu. Jest już ciemno i w tej chwili samotny Amerykanin
zagubiony w buszu jest nam zupełnie niepotrzebny.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła w mroku. Samolot
kołysał się i podskakiwał pod naporem wichury. Zaraz wrócę, żeby cię uwiązać,
pomyślała Gaby, biegnąc do jaskini z resztą niezbędnych zapasów.
- Jest tu wszystko, czego możemy potrzebować, nawet kuchenka gazowa -
zwróciła się do Lisy obserwującej Jacka, który właśnie badał Jimmy'ego.
Zostawiła pakunek, wzięła siekierkę i zanim ktokolwiek spróbował ją
zatrzymać, wróciła do cessny. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że
przywiązywanie samolotu nie ma sensu, ale instynktownie czuła, że musi to
zrobić. Ten sam instynkt podpowiadał jej, że los tej grupki ludzi leży w jej
rękach.
W samolocie były liny i paliki, które stosunkowo łatwo wchodziły w
stary, popękany beton pasa startowego. Przywiązała liny do wszystkich
zaczepów samolotu i naciągnęła je najmocniej, jak mogła. Kiedy wszystko było
gotowe, schroniła się pod skrzydło, by spokojnie zastanowić się nad sytuacją.
- 49 -
S
R
Najważniejsze jest radio. Front wyładowań atmosferycznych
zaburzających rozchodzenie się fal radiowych był zbyt daleko. Pozostawała
awaria obwodu elektrycznego lub samego radia. Jednak wszystkie instrumenty
pokładowe do końca pracowały normalnie.
A więc chodziło wtedy o radio!
- Cholera, myślałam o samolocie, a zapomniałam o radiu! - przeklinała,
przypominając sobie, jak zmuszała Freda do sprawdzania dwa razy całego
samolotu na lotnisku w Broome.
Co teraz? Ogarniało ją znużenie. Wdrapała się do kabiny samolotu,
włączyła zapłon i spróbowała uruchomić radio, ale usłyszała tylko szum.
- Tu Charlie Papa Bravo - mówiła zupełnie opanowana. -
Wylądowaliśmy, mamy żywność i bezpieczną kryjówkę. Nie możemy
wystartować, nawet jeśli pogoda się poprawi. Podwozie samolotu jest
uszkodzone. Poparzony pacjent miał atak serca. On i dziecko są pod opieką
lekarza. Nikt nie odniósł dodatkowych obrażeń.
Powtarzała komunikat na różnych częstotliwościach, przekrzykując szum
wiatru. Czy ktokolwiek usłyszy i przekaże informację dalej?
Za wszelką cenę chciała uspokoić swoją rodzinę i poczuła się bezsilna.
Bezsilna?
Skupiła się. Jeżeli matczyna intuicja potrafi wyczuwać grożące
niebezpieczeństwa, może też odbierać dobre wieści!
- Jestem bezpieczna, mamo! Bezpieczna! - krzyczała w ciemność,
przedzierając się przez krzaki w kierunku jaskini.
- Miło nam to słyszeć - odpowiedział głęboki głos. W tej samej niemal
chwili znalazła się w ramionach Jacka, który wyszedł jej na spotkanie z
peleryną. Przytulił ją mocniej do piersi.
- Wydawało mi się... powiedziałam ci, żebyś został w jaskini - wyjąkała,
powstrzymując szloch i śmiech zarazem.
- 50 -
S
R
- Nie mogłem - odpowiedział z prostotą, obejmując ją ramieniem. - Ale
nie zamierzałem się zgubić.
Poczuła, że się uśmiecha, chociaż było zbyt ciemno, aby mogła dostrzec
jego twarz.
- Znalazłem kłębek sznurka i przywiązałem jeden koniec do krzaka u
wylotu jaskini. - Zamilkł na moment, po czym dodał głosem, w którym
wesołość ustąpiła miejsca rozpaczy. - Mogłem cię szukać tylko tak daleko, jak
sięgał sznurek.
Zadrżała mimo woli. Z pewnością miała dosyć problemów na głowie. To,
co powiedział, choć nie miało większego sensu, sprawiło, że poczuła, jak
smutek miesza się w niej z radością.
Przytulił policzek do jej mokrych włosów; powoli ogarniało ją ciepło jego
ciała.
- Chodz do środka, jesteś cała mokra - powiedział spokojnie, prowadząc
ją w kierunku jaskini. Jego ramię obejmowało ją mocno.
Do groty dochodziły tylko słabe echa szalejącej burzy i zawodzenie
wiatru od morza. Ogień płonął jasno. Lisa spojrzała na Gaby z niepokojem.
- Przepraszam, że to tyle trwało. Wysyłałam komunikat, żeby wszyscy
wiedzieli, że nic nam się nie stało.
Nie widziała powodu, by mówić Lizie, że nie ma żadnej pewności, iż
komunikat zostanie odebrany.
- Bałam się, że Mark będzie się niepokoił - przyznała Lisa, uśmiechając
się z ulgą. - Teraz już można udawać, że zrobiliśmy sobie piknik, zanim ktoś nas
znajdzie.
Gaby przysunęła się do ognia, usiłując choć trochę się osuszyć.
- Jeżeli ten deszcz zwiastuje początek cyklonu, może minąć kilka dni,
zanim samoloty zaczną latać - ostrzegła. - Przejrzyj nasze zapasy żywności i
podziel je na dzienne racje. Być może spędzimy tu kilka dni.
- 51 -
S
R
- Już się do tego biorę - zgodziła się Lisa, wyraznie zadowolona, że będzie
miała coś do roboty.
Gaby odwróciła się w kierunku ciemnego kąta jaskini, gdzie Jack
pochylał się nad Jimmym.
- Czy twoi pacjenci wytrzymają tu kilka dni? - spytała spokojnie.
Wstał i podszedł do niej.
- Dla Jimmy'ego to nie problem. W naszych racjach mamy sól, cukier, a
nawet sodę do pieczenia. Jeśli nawet skończy się nam roztwór do kroplówki
albo będę go potrzebował dla Bernie'ego, to z przegotowanej wody mogę zrobić
nowy. Nie grozi mu odwodnienie.
- A Bernie?
- Na razie jego stan jest stabilny. Mam dość morfiny dla uśmierzenia bólu.
Przy oparzeniach pierwszym problemem jest utrata płynu. Grozi to między [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
ponad jej siły. Zacisnęła zęby. Zobaczyła, że wylot jaskini jest oświetlony, co
oznaczało, że Lisa rozpaliła ogień. Ciągle jednak wydawał się jej straszliwie
odległy. Czuła, że jeszcze moment i upuści nosze.
- Jeszcze tylko dziesięć kroków - dodawał jej otuchy Jack. - Dasz radę.
Podbiegła Lisa i pomogła jej na ostatnich metrach. Po chwili wnieśli
chorego do jaskini. Jack zdjął z niego pelerynę i ułożył wygodnie.
- Pójdę po moją torbę - powiedział, ale Gaby potrząsnęła głową.
- Masz teraz pod opieką dwóch pacjentów - powiedziała szorstko. -
Przyniosę wszystko sama.
Szybko wyszła z jaskini.
Tylko ona wiedziała, gdzie są awaryjne racje żywnościowe, które właśnie
dostali. Mieli też zapas wody. Wystawiła twarz na ulewę i roześmiała się.
Wszystkie, nawet najmniejsze samoloty woziły wodę. Była to akurat ostatnia
rzecz, której potrzebowali w obliczu nadciągającego cyklonu!
- 48 -
S
R
Wiatr się wzmagał. Gaby pomyślała, że trzeba przywiązać samolot do
podłoża. Wspornik koła był zbyt wygięty, aby dało się wystartować, ale huragan
mógł roztrzaskać nie zabezpieczoną maszynę na drobne kawałki.
Przeniosła do jaskini pojemnik z żywnością i torbę Carole. Wzięła też
zapasowe nosze. Lisa zrobiła z nich wygodne posłanie dla Jimmy'ego. Może uda
jej się też przyrządzić coś w rodzaju kolacji z suszonej żywności?
- Już tam nie chodz - powiedział Jack tak ostro, że aż odwróciła się w
świetle ogniska.
- Jeszcze tylko raz - zapewniła, uśmiechając się blado poprzez strugi
wody spływające po policzkach. - Zostało jeszcze jedzenie - dodała zmęczona.
Mówiła z trudem.
- Ja pójdę - mruknął, tłumiąc gniew.
- Zostaniesz tu. Jest już ciemno i w tej chwili samotny Amerykanin
zagubiony w buszu jest nam zupełnie niepotrzebny.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła w mroku. Samolot
kołysał się i podskakiwał pod naporem wichury. Zaraz wrócę, żeby cię uwiązać,
pomyślała Gaby, biegnąc do jaskini z resztą niezbędnych zapasów.
- Jest tu wszystko, czego możemy potrzebować, nawet kuchenka gazowa -
zwróciła się do Lisy obserwującej Jacka, który właśnie badał Jimmy'ego.
Zostawiła pakunek, wzięła siekierkę i zanim ktokolwiek spróbował ją
zatrzymać, wróciła do cessny. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że
przywiązywanie samolotu nie ma sensu, ale instynktownie czuła, że musi to
zrobić. Ten sam instynkt podpowiadał jej, że los tej grupki ludzi leży w jej
rękach.
W samolocie były liny i paliki, które stosunkowo łatwo wchodziły w
stary, popękany beton pasa startowego. Przywiązała liny do wszystkich
zaczepów samolotu i naciągnęła je najmocniej, jak mogła. Kiedy wszystko było
gotowe, schroniła się pod skrzydło, by spokojnie zastanowić się nad sytuacją.
- 49 -
S
R
Najważniejsze jest radio. Front wyładowań atmosferycznych
zaburzających rozchodzenie się fal radiowych był zbyt daleko. Pozostawała
awaria obwodu elektrycznego lub samego radia. Jednak wszystkie instrumenty
pokładowe do końca pracowały normalnie.
A więc chodziło wtedy o radio!
- Cholera, myślałam o samolocie, a zapomniałam o radiu! - przeklinała,
przypominając sobie, jak zmuszała Freda do sprawdzania dwa razy całego
samolotu na lotnisku w Broome.
Co teraz? Ogarniało ją znużenie. Wdrapała się do kabiny samolotu,
włączyła zapłon i spróbowała uruchomić radio, ale usłyszała tylko szum.
- Tu Charlie Papa Bravo - mówiła zupełnie opanowana. -
Wylądowaliśmy, mamy żywność i bezpieczną kryjówkę. Nie możemy
wystartować, nawet jeśli pogoda się poprawi. Podwozie samolotu jest
uszkodzone. Poparzony pacjent miał atak serca. On i dziecko są pod opieką
lekarza. Nikt nie odniósł dodatkowych obrażeń.
Powtarzała komunikat na różnych częstotliwościach, przekrzykując szum
wiatru. Czy ktokolwiek usłyszy i przekaże informację dalej?
Za wszelką cenę chciała uspokoić swoją rodzinę i poczuła się bezsilna.
Bezsilna?
Skupiła się. Jeżeli matczyna intuicja potrafi wyczuwać grożące
niebezpieczeństwa, może też odbierać dobre wieści!
- Jestem bezpieczna, mamo! Bezpieczna! - krzyczała w ciemność,
przedzierając się przez krzaki w kierunku jaskini.
- Miło nam to słyszeć - odpowiedział głęboki głos. W tej samej niemal
chwili znalazła się w ramionach Jacka, który wyszedł jej na spotkanie z
peleryną. Przytulił ją mocniej do piersi.
- Wydawało mi się... powiedziałam ci, żebyś został w jaskini - wyjąkała,
powstrzymując szloch i śmiech zarazem.
- 50 -
S
R
- Nie mogłem - odpowiedział z prostotą, obejmując ją ramieniem. - Ale
nie zamierzałem się zgubić.
Poczuła, że się uśmiecha, chociaż było zbyt ciemno, aby mogła dostrzec
jego twarz.
- Znalazłem kłębek sznurka i przywiązałem jeden koniec do krzaka u
wylotu jaskini. - Zamilkł na moment, po czym dodał głosem, w którym
wesołość ustąpiła miejsca rozpaczy. - Mogłem cię szukać tylko tak daleko, jak
sięgał sznurek.
Zadrżała mimo woli. Z pewnością miała dosyć problemów na głowie. To,
co powiedział, choć nie miało większego sensu, sprawiło, że poczuła, jak
smutek miesza się w niej z radością.
Przytulił policzek do jej mokrych włosów; powoli ogarniało ją ciepło jego
ciała.
- Chodz do środka, jesteś cała mokra - powiedział spokojnie, prowadząc
ją w kierunku jaskini. Jego ramię obejmowało ją mocno.
Do groty dochodziły tylko słabe echa szalejącej burzy i zawodzenie
wiatru od morza. Ogień płonął jasno. Lisa spojrzała na Gaby z niepokojem.
- Przepraszam, że to tyle trwało. Wysyłałam komunikat, żeby wszyscy
wiedzieli, że nic nam się nie stało.
Nie widziała powodu, by mówić Lizie, że nie ma żadnej pewności, iż
komunikat zostanie odebrany.
- Bałam się, że Mark będzie się niepokoił - przyznała Lisa, uśmiechając
się z ulgą. - Teraz już można udawać, że zrobiliśmy sobie piknik, zanim ktoś nas
znajdzie.
Gaby przysunęła się do ognia, usiłując choć trochę się osuszyć.
- Jeżeli ten deszcz zwiastuje początek cyklonu, może minąć kilka dni,
zanim samoloty zaczną latać - ostrzegła. - Przejrzyj nasze zapasy żywności i
podziel je na dzienne racje. Być może spędzimy tu kilka dni.
- 51 -
S
R
- Już się do tego biorę - zgodziła się Lisa, wyraznie zadowolona, że będzie
miała coś do roboty.
Gaby odwróciła się w kierunku ciemnego kąta jaskini, gdzie Jack
pochylał się nad Jimmym.
- Czy twoi pacjenci wytrzymają tu kilka dni? - spytała spokojnie.
Wstał i podszedł do niej.
- Dla Jimmy'ego to nie problem. W naszych racjach mamy sól, cukier, a
nawet sodę do pieczenia. Jeśli nawet skończy się nam roztwór do kroplówki
albo będę go potrzebował dla Bernie'ego, to z przegotowanej wody mogę zrobić
nowy. Nie grozi mu odwodnienie.
- A Bernie?
- Na razie jego stan jest stabilny. Mam dość morfiny dla uśmierzenia bólu.
Przy oparzeniach pierwszym problemem jest utrata płynu. Grozi to między [ Pobierz całość w formacie PDF ]