[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To mogłoby tłumaczyć, dlaczego przy pierwszej sposob-
ności uciekła z moim pradziadkiem.
Luke odłożył na biurko księgę i lupę.
- Tak czy inaczej mamy nazwisko, jest od czego zacząć.
Porozmawiam z kościelnym. Jest dobrze po siedemdziesiątce.
Jeśli w okolicy mieszka do dziś jakiś Ridolfi, z pewnością o nim
słyszał.
Niesamowite, ale wydawał się nie mniej podekscytowany
S
R
tymi poszukiwaniami niż ona. Nim odjechali, kościelny wskazał
im drogÄ™ do gospodarstwa Carlo Ridolfiego.
Dopiero w samochodzie nieco się opamiętała. Ogarnęły ją
wyrzuty sumienia.
- Luke, bardzo ci dziękuję za pomoc, jestem ci ogromnie
wdzięczna, naprawdę. To cud, że odnalazłeś nazwisko rodziny,
z którą być może jestem spokrewniona. To bardzo dużo. Ale...
teraz powinniśmy wracać do Urbino. - Głos jej się łamał.
Luke milczał. Popatrzyła na niego.
- Wyjeżdżam skoro świt, a zostało mi jeszcze sporo rzeczy
do zrobienia.
Musiała walczyć ze sobą, by zachować spokój, nie poddać
siÄ™ emocjom.
Nadal się nie odzywał. Dopiero po chwili przerwał wrogą
ciszej
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie dowiemy się tego, po
co tu przyjechaliśmy.
Wzdrygnęła się, poruszona.
- Ale to może okazać się niemożliwe - wyszeptała.
- Zobaczymy - uciął, a to krótkie stwierdzenie nieoczeki-
wanie wzbudziło w niej dziwny, niezrozumiały niepokój.
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Było już pózne popołudnie, gdy odnalezli położoną w pobli-
żu Loretello farmę rodziny Ridolfi. Luke wyłączył klimatyzację,
otworzył szeroko okna. Zwieży powiew wpadł do wnętrza auta,
wnosząc ze sobą upojny aromat nagrzanych słońcem winnic,
ciÄ…gnÄ…cych siÄ™ po obu stronach drogi.
Na wzgórzu jaśniały kryte czerwoną dachówką zabudowa-
nia. Otaczały je równe rządki rosnących warzyw. Pracujący
w warzywniku mężczyzna w średnim wieku usłyszał nadjeż-
dżający samochód i pomachał na powitanie.
Rozmowa z nim trwała ledwie chwilę. Mówili zbyt szybko,
by mogła coś zrozumieć. Okazało się, że w winnicy nieopodal
był jego ojciec, który mógłby coś wiedzieć.
WijÄ…cÄ… siÄ™, malowniczÄ… drogÄ… dojechali do winnicy. Carlo
Ridolfi, niewysoki, w ciemnym berecie i białej koszuli, był do-
brze po osiemdziesiątce, lecz mimo swojego wieku pracował
równie szybko jak syn.
Luke wysiadł, podszedł do niego. Przez następne dziesięć
minut obaj mężczyzni rozmawiali, nie przestając gwałtownie
gestykulować. Już wcześniej zauważyła, że Włosi inaczej nie
potrafiÄ….
Naraz Luke położył rękę na ramieniu staruszka, uścisnął go
mocno, wyraznie czymś podekscytowany. Serce zabiło jej moc-
niej. Intuicyjnie czuła, że chyba się czegoś dowiedział.
S
R
Oczy mu błyszczały, gdy razem z Carlo podszedł do auta.
Starszy pan na widok Gaby rozpromienił się w uśmiechu.
- No i co? - Nie mogła się powstrzymać. Ciekawość ją
zżerała.
- Vittore Ridolfi był jego ciotecznym dziadkiem. Okazuje
się, że rodzina Ridolfi, która miała spore posiadłości w sąsied-
niej dolinie, uważała go za czarną owcę. Jako młody chłopak
pokłócił się z krewnymi i na dwa tygodnie pojechał do Rzymu.
Stamtąd przywiózł dziewczynę, która miała dziecko z kimś
innym.
- Amalia! Ale to znaczy, że moja prababcia mogła urodzić
siÄ™ w Rzymie albo w jego okolicach.
Luke skinął głową.
- Tak. Wbrew woli rodziny Vittore postanowił się z nią oże-
nić. Rodzina nigdy nie zaakceptowała dziecka. Kiedy dziew-
czynka, Gabriella, podrosła, uciekła z Amerykaninem i nigdy
więcej jej nie widziano. Jej matka bardzo to przeżyła. Zmarli
bezpotomnie.
- Ojej! - zasmuciła się Gaby. - A prababcia była taka szczę-
śliwa.
Luke odczekał moment.
- Carlo mówi, że dziewczynka odziedziczyła po matce rude
włosy. Podobno była też prawdziwą pięknością, jak ty - dokoń-
czył zmienionym głosem.
Wiedziała, że przekazuje jej tylko słowa Carlo, ale ten oso-
bisty ton dawał do myślenia. Poczuła lekki dreszczyk emocji.
Carlo, jakby domyślając się, o czym mówią, pokiwał głową
i wskazał na jej włosy. Znów powiedział coś bardzo szybko po
włosku. Gdy skończył, Luke uśmiechnął się lekko. Boże, jak on
cudownie wygląda, kiedy się tak uśmiecha! - przemknęło jej
przez myśl. Patrzyła na niego w oszołomieniu.
- Carlo bardzo się ucieszył, jak mu powiedziałem, że jesteś
S
R
jej prawnuczką. Mówi, że urządzi piknik i zwoła całą rodzinę,
byście się poznali. Nadal mieszkają w tej okolicy, koło trzydzie-
stu osób.
Z trudem przełknęła ślinę.
- Powiedz, że bardzo bym chciała, ale to niemożliwe, bo
jutro rano wyjeżdżam.
Luke przetłumaczył Carlo jej słowa. Staruszek spochmurniał
lekko i popatrzył na nią z powagą.
- Mówi, że musisz tu wrócić.
Nie śmiała podnieść oczu na Luke'a.
- Może kiedyś - odrzekła, starając się, by głos jej nie zdra-
dził. - Zapytaj go, czy mogłabym zobaczyć miejsce, w którym
był dom prababci?
Luke znów przeszedł na włoski.
- Carlo mówi, że dom jeszcze stoi, choć już od dawna
jest opuszczony. Jednemu z kuzynów służy teraz za maga-
zyn. Możesz śmiało tam wejść, oglądać go do woli. Zawiozę
ciÄ™ tam.
To wszystko było tak przejmujące, że poczuła łzy cisnące się
do oczu. Wyciągnęła przez okno rękę, by pożegnać się z Carlo.
Ku jej zaskoczeniu, Carlo pochylił się i serdecznie ucałował ją
w policzki.
- Squisita, signorina - powtarzał, mamrocząc jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
- To mogłoby tłumaczyć, dlaczego przy pierwszej sposob-
ności uciekła z moim pradziadkiem.
Luke odłożył na biurko księgę i lupę.
- Tak czy inaczej mamy nazwisko, jest od czego zacząć.
Porozmawiam z kościelnym. Jest dobrze po siedemdziesiątce.
Jeśli w okolicy mieszka do dziś jakiś Ridolfi, z pewnością o nim
słyszał.
Niesamowite, ale wydawał się nie mniej podekscytowany
S
R
tymi poszukiwaniami niż ona. Nim odjechali, kościelny wskazał
im drogÄ™ do gospodarstwa Carlo Ridolfiego.
Dopiero w samochodzie nieco się opamiętała. Ogarnęły ją
wyrzuty sumienia.
- Luke, bardzo ci dziękuję za pomoc, jestem ci ogromnie
wdzięczna, naprawdę. To cud, że odnalazłeś nazwisko rodziny,
z którą być może jestem spokrewniona. To bardzo dużo. Ale...
teraz powinniśmy wracać do Urbino. - Głos jej się łamał.
Luke milczał. Popatrzyła na niego.
- Wyjeżdżam skoro świt, a zostało mi jeszcze sporo rzeczy
do zrobienia.
Musiała walczyć ze sobą, by zachować spokój, nie poddać
siÄ™ emocjom.
Nadal się nie odzywał. Dopiero po chwili przerwał wrogą
ciszej
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie dowiemy się tego, po
co tu przyjechaliśmy.
Wzdrygnęła się, poruszona.
- Ale to może okazać się niemożliwe - wyszeptała.
- Zobaczymy - uciął, a to krótkie stwierdzenie nieoczeki-
wanie wzbudziło w niej dziwny, niezrozumiały niepokój.
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Było już pózne popołudnie, gdy odnalezli położoną w pobli-
żu Loretello farmę rodziny Ridolfi. Luke wyłączył klimatyzację,
otworzył szeroko okna. Zwieży powiew wpadł do wnętrza auta,
wnosząc ze sobą upojny aromat nagrzanych słońcem winnic,
ciÄ…gnÄ…cych siÄ™ po obu stronach drogi.
Na wzgórzu jaśniały kryte czerwoną dachówką zabudowa-
nia. Otaczały je równe rządki rosnących warzyw. Pracujący
w warzywniku mężczyzna w średnim wieku usłyszał nadjeż-
dżający samochód i pomachał na powitanie.
Rozmowa z nim trwała ledwie chwilę. Mówili zbyt szybko,
by mogła coś zrozumieć. Okazało się, że w winnicy nieopodal
był jego ojciec, który mógłby coś wiedzieć.
WijÄ…cÄ… siÄ™, malowniczÄ… drogÄ… dojechali do winnicy. Carlo
Ridolfi, niewysoki, w ciemnym berecie i białej koszuli, był do-
brze po osiemdziesiątce, lecz mimo swojego wieku pracował
równie szybko jak syn.
Luke wysiadł, podszedł do niego. Przez następne dziesięć
minut obaj mężczyzni rozmawiali, nie przestając gwałtownie
gestykulować. Już wcześniej zauważyła, że Włosi inaczej nie
potrafiÄ….
Naraz Luke położył rękę na ramieniu staruszka, uścisnął go
mocno, wyraznie czymś podekscytowany. Serce zabiło jej moc-
niej. Intuicyjnie czuła, że chyba się czegoś dowiedział.
S
R
Oczy mu błyszczały, gdy razem z Carlo podszedł do auta.
Starszy pan na widok Gaby rozpromienił się w uśmiechu.
- No i co? - Nie mogła się powstrzymać. Ciekawość ją
zżerała.
- Vittore Ridolfi był jego ciotecznym dziadkiem. Okazuje
się, że rodzina Ridolfi, która miała spore posiadłości w sąsied-
niej dolinie, uważała go za czarną owcę. Jako młody chłopak
pokłócił się z krewnymi i na dwa tygodnie pojechał do Rzymu.
Stamtąd przywiózł dziewczynę, która miała dziecko z kimś
innym.
- Amalia! Ale to znaczy, że moja prababcia mogła urodzić
siÄ™ w Rzymie albo w jego okolicach.
Luke skinął głową.
- Tak. Wbrew woli rodziny Vittore postanowił się z nią oże-
nić. Rodzina nigdy nie zaakceptowała dziecka. Kiedy dziew-
czynka, Gabriella, podrosła, uciekła z Amerykaninem i nigdy
więcej jej nie widziano. Jej matka bardzo to przeżyła. Zmarli
bezpotomnie.
- Ojej! - zasmuciła się Gaby. - A prababcia była taka szczę-
śliwa.
Luke odczekał moment.
- Carlo mówi, że dziewczynka odziedziczyła po matce rude
włosy. Podobno była też prawdziwą pięknością, jak ty - dokoń-
czył zmienionym głosem.
Wiedziała, że przekazuje jej tylko słowa Carlo, ale ten oso-
bisty ton dawał do myślenia. Poczuła lekki dreszczyk emocji.
Carlo, jakby domyślając się, o czym mówią, pokiwał głową
i wskazał na jej włosy. Znów powiedział coś bardzo szybko po
włosku. Gdy skończył, Luke uśmiechnął się lekko. Boże, jak on
cudownie wygląda, kiedy się tak uśmiecha! - przemknęło jej
przez myśl. Patrzyła na niego w oszołomieniu.
- Carlo bardzo się ucieszył, jak mu powiedziałem, że jesteś
S
R
jej prawnuczką. Mówi, że urządzi piknik i zwoła całą rodzinę,
byście się poznali. Nadal mieszkają w tej okolicy, koło trzydzie-
stu osób.
Z trudem przełknęła ślinę.
- Powiedz, że bardzo bym chciała, ale to niemożliwe, bo
jutro rano wyjeżdżam.
Luke przetłumaczył Carlo jej słowa. Staruszek spochmurniał
lekko i popatrzył na nią z powagą.
- Mówi, że musisz tu wrócić.
Nie śmiała podnieść oczu na Luke'a.
- Może kiedyś - odrzekła, starając się, by głos jej nie zdra-
dził. - Zapytaj go, czy mogłabym zobaczyć miejsce, w którym
był dom prababci?
Luke znów przeszedł na włoski.
- Carlo mówi, że dom jeszcze stoi, choć już od dawna
jest opuszczony. Jednemu z kuzynów służy teraz za maga-
zyn. Możesz śmiało tam wejść, oglądać go do woli. Zawiozę
ciÄ™ tam.
To wszystko było tak przejmujące, że poczuła łzy cisnące się
do oczu. Wyciągnęła przez okno rękę, by pożegnać się z Carlo.
Ku jej zaskoczeniu, Carlo pochylił się i serdecznie ucałował ją
w policzki.
- Squisita, signorina - powtarzał, mamrocząc jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]