[ Pobierz całość w formacie PDF ]
acji pewnie Logan nie spotka się z nią po pracy. No trudno.
Poszukiwania w internecie coraz bardziej ją wciągały.
Nie spodziewała się, że w prasie pojawiło się aż tyle artykułów na temat Black-
corp. Pod koniec dnia miała znacznie lepszą wiedzę o działalności firmy, jej zasługach,
zyskach...
Kilka minut przed piątą wysłała plik do Marii, potem czekała nerwowo na poja-
wienie się szefa. Przyszedł równo cztery i pół minuty po piątej.
- Przepraszam za spóznienie.
- Och, to żadne spóznienie. Przed chwilą wysłałam Marii plik z artykułami.
R
L
T
- Z jakimi artykułami? - zdziwił się.
- Tymi, o które pan prosił. Które w ciągu ostatnich miesięcy ukazały się w prasie i
dotyczyły Blackcorp.
- Tak? I Maria zwróciła się z tym do pani?
- Tak. Myślałam, że właśnie o to chciał mnie pan poprosić.
Wyraznie zdezorientowany pokręcił głową.
- Nie, moja prośba nie ma związku z pracą.
Sally stała bez ruchu, niemal bojąc się odetchnąć. Logan obdarzył ją jednym ze
swoich rzadkich uśmiechów.
- Ale wolałbym nie rozmawiać tu, w holu. Czy mogę zaprosić panią na drinka? Za-
raz za rogiem jest cichy sympatyczny bar.
Serce zabiło jej mocniej. Czyżby chciał ją poderwać? Dodać do długiej listy swo-
ich podbojów?
- Obiecuję, że nie zajmę pani zbyt wiele czasu.
- Dobrze. - Sally chwyciła z krzesła torebkę. Miała nadzieję, że Logan nie zauwa-
żył, jak drżą jej ręce. - Chodzmy.
Pogoda się zepsuła, ciężkie chmury wisiały nisko na niebie, niemal przygniatając
dachy wieżowców. Było chłodno. Sally nie wzięła z domu płaszcza, ucieszyła się więc,
że bar faktycznie znajdował się tuż za rogiem.
Logan pchnął szklane drzwi i zaprosił Sally do środka. Drzwi się za nimi zamknę-
ły, odgradzając ich od hałasu ulicznego, który w godzinach szczytu był wyjątkowo uciąż-
liwy. W barze, który okazał się całkiem duży, panował miły nastrój. Piękną drewnianą
podłogę przykrywały orientalne dywany, ściany obite były boazerią, wokół stały ogrom-
ne skórzane fotele.
Sally miała wrażenie, jakby znalazła się w ekskluzywnym klubie dla mężczyzn. Z
początku sądziła, że wśród gości są sami biznesmeni w ciemnych garniturach, ale po
chwili dojrzała kilka kobiet, również w ciemnych spodniach i marynarkach.
W jasnoszarym kostiumie i różowej bluzce ozdobionej pod szyją koralikami czuła
się dziewczęco i beztrosko.
- Usiądzmy tutaj. - Logan wskazał stolik i dwa miękkie skórzane fotele w rogu sali.
R
L
T
Usiadła skromnie, ze złączonymi kolanami, jak przed laty uczono ją na kursach
dobrego wychowania. Po chwili podszedł kelner.
- Czego się pani napije? - spytał Logan. - Może wina?
- Dziękuję. Chętnie.
Zamówił dwa kieliszki cabernet sauvignon.
- Pewnie się pani zastanawia - rzekł, kiedy kelner odszedł - o czym chcę porozma-
wiać?
- Tak. Wspomniał pan, że potrzebuje mojej pomocy...
- No właśnie. - Rozpiął marynarkę i przyjął wygodniejszą pozycję. - Moja siostra
zwróciła się do mnie, abym wspomógł finansowo szpital dziecięcy. Jej mąż jest leka-
rzem, ona sama jest fizjoterapeutką.
Sally słuchała w milczeniu. Nie potrafiła odgadnąć, do czego Logan zmierza.
- Carissa ma niezwykły dar przekonywania. Kilka minut opowiadała mi o bardzo
chorych dzieciach i zanim się zorientowałem, co robię, wypisałem czek ze zbyt dużą ilo-
ścią zer. Okazało się, że wszystkie czeki biorą udział w loterii fantowej. No i wygrałem...
- Co pan wygrał? - Sally pochyliła się zaintrygowana.
- Bilety na organizowany przez szpital wielki bal charytatywny i zaszczyt zatań-
czenia z Dianą Devenish.
Bal, tańce...
Sally powściągnęła emocje. Uspokój się, dziewczyno! Ciebie tam nie będzie.
- Czy... - odchrząknęła - czy Diana Devenish to ta znana dziennikarka, która wy-
stępuje w telewizji śniadaniowej?
- Tak.
- Która zajęła pierwsze miejsce w jakichś zawodach tanecznych?
- Tak.
- I pan ma z nią zatańczyć?
- No właśnie.
- Ale pan nie umie tańczyć! Sam pan to wyznał...
Do stolika podszedł kelner. Sally oblała się rumieńcem, podejrzewając, że pewnie
słyszał jej słowa. Powinna się bardziej pilnować, zwłaszcza w miejscach publicznych.
R
L
T
Kelner postawił kieliszki na stole i odszedł, udając głuchego. Logan zaś wydawał
się być bardziej rozbawiony niż zagniewany jej wybuchem. Podniósł kieliszek.
- Za warsztaty i budowanie ducha zespołowego - powiedział z uśmiechem.
- Tak, za ducha zespołowego. - Sally wypiła łyk ciemnoczerwonego wina. Była
pewna, że musi kosztować fortunę. - Doskonałe - pochwaliła.
- Owszem, całkiem niezłe.
Wciąż nie wiedziała, w jakim celu Logan poprosił ją o spotkanie. Odstawiła kieli-
szek na stół. Chciała zachować przytomność umysłu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
acji pewnie Logan nie spotka się z nią po pracy. No trudno.
Poszukiwania w internecie coraz bardziej ją wciągały.
Nie spodziewała się, że w prasie pojawiło się aż tyle artykułów na temat Black-
corp. Pod koniec dnia miała znacznie lepszą wiedzę o działalności firmy, jej zasługach,
zyskach...
Kilka minut przed piątą wysłała plik do Marii, potem czekała nerwowo na poja-
wienie się szefa. Przyszedł równo cztery i pół minuty po piątej.
- Przepraszam za spóznienie.
- Och, to żadne spóznienie. Przed chwilą wysłałam Marii plik z artykułami.
R
L
T
- Z jakimi artykułami? - zdziwił się.
- Tymi, o które pan prosił. Które w ciągu ostatnich miesięcy ukazały się w prasie i
dotyczyły Blackcorp.
- Tak? I Maria zwróciła się z tym do pani?
- Tak. Myślałam, że właśnie o to chciał mnie pan poprosić.
Wyraznie zdezorientowany pokręcił głową.
- Nie, moja prośba nie ma związku z pracą.
Sally stała bez ruchu, niemal bojąc się odetchnąć. Logan obdarzył ją jednym ze
swoich rzadkich uśmiechów.
- Ale wolałbym nie rozmawiać tu, w holu. Czy mogę zaprosić panią na drinka? Za-
raz za rogiem jest cichy sympatyczny bar.
Serce zabiło jej mocniej. Czyżby chciał ją poderwać? Dodać do długiej listy swo-
ich podbojów?
- Obiecuję, że nie zajmę pani zbyt wiele czasu.
- Dobrze. - Sally chwyciła z krzesła torebkę. Miała nadzieję, że Logan nie zauwa-
żył, jak drżą jej ręce. - Chodzmy.
Pogoda się zepsuła, ciężkie chmury wisiały nisko na niebie, niemal przygniatając
dachy wieżowców. Było chłodno. Sally nie wzięła z domu płaszcza, ucieszyła się więc,
że bar faktycznie znajdował się tuż za rogiem.
Logan pchnął szklane drzwi i zaprosił Sally do środka. Drzwi się za nimi zamknę-
ły, odgradzając ich od hałasu ulicznego, który w godzinach szczytu był wyjątkowo uciąż-
liwy. W barze, który okazał się całkiem duży, panował miły nastrój. Piękną drewnianą
podłogę przykrywały orientalne dywany, ściany obite były boazerią, wokół stały ogrom-
ne skórzane fotele.
Sally miała wrażenie, jakby znalazła się w ekskluzywnym klubie dla mężczyzn. Z
początku sądziła, że wśród gości są sami biznesmeni w ciemnych garniturach, ale po
chwili dojrzała kilka kobiet, również w ciemnych spodniach i marynarkach.
W jasnoszarym kostiumie i różowej bluzce ozdobionej pod szyją koralikami czuła
się dziewczęco i beztrosko.
- Usiądzmy tutaj. - Logan wskazał stolik i dwa miękkie skórzane fotele w rogu sali.
R
L
T
Usiadła skromnie, ze złączonymi kolanami, jak przed laty uczono ją na kursach
dobrego wychowania. Po chwili podszedł kelner.
- Czego się pani napije? - spytał Logan. - Może wina?
- Dziękuję. Chętnie.
Zamówił dwa kieliszki cabernet sauvignon.
- Pewnie się pani zastanawia - rzekł, kiedy kelner odszedł - o czym chcę porozma-
wiać?
- Tak. Wspomniał pan, że potrzebuje mojej pomocy...
- No właśnie. - Rozpiął marynarkę i przyjął wygodniejszą pozycję. - Moja siostra
zwróciła się do mnie, abym wspomógł finansowo szpital dziecięcy. Jej mąż jest leka-
rzem, ona sama jest fizjoterapeutką.
Sally słuchała w milczeniu. Nie potrafiła odgadnąć, do czego Logan zmierza.
- Carissa ma niezwykły dar przekonywania. Kilka minut opowiadała mi o bardzo
chorych dzieciach i zanim się zorientowałem, co robię, wypisałem czek ze zbyt dużą ilo-
ścią zer. Okazało się, że wszystkie czeki biorą udział w loterii fantowej. No i wygrałem...
- Co pan wygrał? - Sally pochyliła się zaintrygowana.
- Bilety na organizowany przez szpital wielki bal charytatywny i zaszczyt zatań-
czenia z Dianą Devenish.
Bal, tańce...
Sally powściągnęła emocje. Uspokój się, dziewczyno! Ciebie tam nie będzie.
- Czy... - odchrząknęła - czy Diana Devenish to ta znana dziennikarka, która wy-
stępuje w telewizji śniadaniowej?
- Tak.
- Która zajęła pierwsze miejsce w jakichś zawodach tanecznych?
- Tak.
- I pan ma z nią zatańczyć?
- No właśnie.
- Ale pan nie umie tańczyć! Sam pan to wyznał...
Do stolika podszedł kelner. Sally oblała się rumieńcem, podejrzewając, że pewnie
słyszał jej słowa. Powinna się bardziej pilnować, zwłaszcza w miejscach publicznych.
R
L
T
Kelner postawił kieliszki na stole i odszedł, udając głuchego. Logan zaś wydawał
się być bardziej rozbawiony niż zagniewany jej wybuchem. Podniósł kieliszek.
- Za warsztaty i budowanie ducha zespołowego - powiedział z uśmiechem.
- Tak, za ducha zespołowego. - Sally wypiła łyk ciemnoczerwonego wina. Była
pewna, że musi kosztować fortunę. - Doskonałe - pochwaliła.
- Owszem, całkiem niezłe.
Wciąż nie wiedziała, w jakim celu Logan poprosił ją o spotkanie. Odstawiła kieli-
szek na stół. Chciała zachować przytomność umysłu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]