[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrobiło mu się przykro, a jednocześnie potwierdziło to jego przekonanie, że jest
tylko zwykłym nieokrzesanym żołdakiem, który nie dorósł jej do pięt.
Jednak Shoshauna szybko opanowała łzy, a następnie pchnęła go tak silnie w
stronę wyjścia, że się potknął. Wyszedł z jej sypialni, a ona zatrzasnęła za nim
drzwi.
Jake patrzył na nie przez chwilę, zdziwiony, że w tak kruchej i niewinnej oso-
bie mógł się obudzić aż taki gniew.
I to tylko z powodu jego jednej, może niezbyt przemyślanej uwagi!
- Shoshauno, nie powinnaÅ›... - zaczÄ…Å‚.
- Idz do cholery! - wrzasnęła.
Ciekawe, co powiedziałaby jej matka, gdyby mogła ją usłyszeć? Jake
uśmiechnął się do siebie, chociaż ogólnie nie było mu do śmiechu. Więc jednak
zwróci Shoshaunę rodzinie zmienioną. Z krótkimi włosami, wygłodzoną, z popa-
rzonymi ramionami i w dodatku klnÄ…cÄ… jak szewc.
- Cóż, nie poszło mi chyba zbyt dobrze - mruknął.
Wyszedł przed dom, by popatrzeć na rozgwieżdżone niebo i ciemne niczym
atrament wody oceanu. Miał teraz okazję rozważyć ponownie całą sytuację. Być
może jest lepiej, niż mu się wydaje. Księżniczka z pewnością musi sama sobie od-
powiedzieć na pytanie, czego w życiu chce. I jak zamierza to osiągnąć.
Te ostatnie dni wzmogły jej apetyt na przygody, a jednocześnie obudziły
S
R
uśpioną w niej niezależność. Taką przynajmniej miał nadzieję. Teraz Shoshauna
musi jeszcze nauczyć się z niej korzystać i wyrażać własne zdanie.
Wygląda na to, że wcześniej poddawała się bezwolnie otoczeniu. Zdecydowa-
ła się wyjść za mąż, bo zdechł jej kot? Tylko jego matka mogła wymyślić coś po-
dobnego!
Jednak to, że wypchnęła go z sypialni, wskazywało, że ma w sobie duże po-
kłady energii. Jeśli zdecyduje się je wykorzystać, być może wszystko pójdzie le-
piej? Shoshauna zrezygnuje z małżeństwa i wyjedzie z B'Ranashy, żeby poznać
świat. Zacznie realizować swe marzenia.
Mimo spokoju, który go otaczał, Jake miał zamęt w głowie. Najbardziej cenił
sobie w wojskowym życiu spokój i porządek, natomiast Shoshauna wniosła do nie-
go spontaniczność połączoną z nutką szaleństwa. Nie pojmował, dlaczego tak bar-
dzo zależy mu na jej losie.
Dotknął warg. Wciąż czuł na nich namiętny pocałunek.
Siedział tak długo przed domem, że kiedy spojrzał na zegarek, zauważył, że
jest już dobrze po północy. Zostało mu jeszcze czterdzieści osiem godzin.
A jeśli Grayowi nie uda się wykryć zródła spisku? Jeżeli życie Shoshauny
wciąż będzie zagrożone?
Cóż, wówczas pułkownik poszuka kogoś innego do jej ochrony. Jake wie-
dział, że powinien jak najszybciej zameldować się w jednostce. Gray ma duży auto-
rytet w Ekskaliburze, dlatego wywalczył dla niego ten tygodniowy urlop, ale więcej
na pewno nie uda mu się osiągnąć.
Gdyby jednak musiał wybierać, czy pójść za głosem obowiązku, czy serca, co
by wówczas zrobił? Czy zostałby na B'Ranashy, gdyby okazało się, że jest wciąż
potrzebny?
Nie powinien się nad tym zastanawiać. Wszystko i tak rozstrzygnie się bez
niego. On nie ma na to najmniejszego wpływu i powinien się z tym pogodzić. I za-
miast dręczyć się niepotrzebnymi myślami, chłonąć panujący wokół spokój.
S
R
Poza tym może chyba odetchnąć z ulgą. Nareszcie zdołał odbudować barierę,
która cały czas powinna go dzielić od księżniczki. Nie było to łatwe, ale w końcu
się udało. Shoshauna zaczęła go unikać i nie jadła niczego, co jej przygotował. Za-
stanawiał się, jak długo to potrwa. I czego jeszcze powinien ją nauczyć.
W ciągu dnia zrobiła pranie pod prysznicem, a potem rozwiesiła je na sznu-
rze, zapewne nie po to, by go dręczyć. Bo przez cały czas widział jej smętnie po-
wiewający biustonosz, niegdyś biały, a obecnie w lekkim odcieniu różu z powodu
czerwonej koszulki, którą nosiła wcześniej.
Rano znalazł na wyspie rosnący dziko aloes. Przez chwilę medytował nad ro-
śliną, doskonale wiedząc, że jej sok powinien przynieść ulgę poparzonej skórze. W
końcu jednak jej nie zerwał, bo pragnął uniknąć kontaktów z Shoshauną.
Wreszcie poszedł spać. Gdy się zbudził i zajrzał do jadalni, zobaczył księż-
niczkę pochyloną nad szachownicą. Jake wycofał się do siebie, nie chcąc się pod-
dać nagłemu impulsowi, by pokazać jej zasady gry. Bo to miałoby swój dalszy
ciąg. Znowu zechciałby, by z nim rozmawiała, by się do niego śmiała - żeby było
im razem dobrze.
Nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale wciąż czuł na ustach jej pocałunek. Nie
zamierzał jednak poddawać się słabościom. Jest żołnierzem i wie, jak z nimi wal-
czyć.
Popatrzył za okno i stwierdził, że wiatr się wzmógł. Zajrzał do jadalni, ale nie
znalazł tam księżniczki. Skonstatował jednak z ulgą, że zjadła trochę bułeczek i
owoców. W końcu dostrzegł ją przed domem.
Miała na sobie biały T-shirt zakrywający poparzone plecy i szła w stronę za-
toki, ciągnąc za sobą długą deskę surfingową. Jake natychmiast ruszył za nią, za-
niepokojony falami, które pojawiły się w zatoczce.
- Uważaj! To fale nie dla ciebie! - krzyknął.
Obejrzała się i, jeśli się nie mylił, pokazała mu język. A potem pobiegła szyb-
ciej w stronę wody, rozkopując bosymi stopami piasek, który rozwiewał wiatr.
S
R
Jake westchnął ciężko i ruszył pędem w jej stronę.
ROZDZIAA SIÓDMY
Shoshauna uznała, że fale są nadzwyczaj piękne. Wznosiły się stopniowo na
otwartym morzu, aż w końcu dochodziły do półtora metra wysokości i z wielkim
hukiem opadały na brzeg, zalewając plażę. Języki piany docierały wprost do stóp
Shoshauny.
Obserwowała je z zachwytem, a potem poczuła mocny uścisk na ramieniu.
Jake szarpnął ją do tyłu.
Chociaż wcześniej marzyła o dotyku jego rąk, teraz popatrzyła na niego z nie-
chęcią.
- Co znowu?
- Te fale są za duże, żebyś dziś próbowała pływać - powiedział twardo.
- A skąd wiesz? Przecież nie znasz mnie aż tak dobrze! Poza tym mówiłeś, że
tu się nie da pływać na desce, a popatrz. - Zatoczyła ręką krąg.
- Poza tym to mogą być fale odbojowe - zauważył. - Przy takim wietrze to
możliwe.
- Co to znaczy: odbojowe"? - zdziwiła się.
Teraz z kolei on popatrzył na nią z niedowierzaniem. Jak można żyć nad mo-
rzem, ba! na wyspie, i nie mieć pojęcia o takich rzeczach!
- To takie fale, które wciągają wszystko w morze.
Shoshauna wskazała na spienione wody przy brzegu.
- Przecież wszystkie wylewają się na brzeg. - Wyciągnęła dłoń, chcąc po-
wstrzymać jego protesty. Wiedziała, że zostało jej już bardzo mało czasu i pragnęła
go wykorzystać jak najlepiej. - Poza tym ja sama odpowiadam za siebie. I ja po-
dejmujÄ™ decyzje.
Skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na nią obojętnym wzrokiem. Zachowy-
S
R
wał się tak, jakby w razie protestu zamierzał przerzucić ją przez ramię i zanieść z
powrotem do domu. Oczywiście nigdy by tego nie zrobił, nie odważyłby się jej
nawet dotknąć, i Shoshauna doskonale o tym wiedziała.
- Zawsze chciałam spróbować pływania na desce - dodała bardziej ugodowym
tonem. - Widziałam, jak to się robi. Ten wiatr to prawdziwy dar bogów.
Jake pokręcił głową.
- A może raczej pułapka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
zrobiło mu się przykro, a jednocześnie potwierdziło to jego przekonanie, że jest
tylko zwykłym nieokrzesanym żołdakiem, który nie dorósł jej do pięt.
Jednak Shoshauna szybko opanowała łzy, a następnie pchnęła go tak silnie w
stronę wyjścia, że się potknął. Wyszedł z jej sypialni, a ona zatrzasnęła za nim
drzwi.
Jake patrzył na nie przez chwilę, zdziwiony, że w tak kruchej i niewinnej oso-
bie mógł się obudzić aż taki gniew.
I to tylko z powodu jego jednej, może niezbyt przemyślanej uwagi!
- Shoshauno, nie powinnaÅ›... - zaczÄ…Å‚.
- Idz do cholery! - wrzasnęła.
Ciekawe, co powiedziałaby jej matka, gdyby mogła ją usłyszeć? Jake
uśmiechnął się do siebie, chociaż ogólnie nie było mu do śmiechu. Więc jednak
zwróci Shoshaunę rodzinie zmienioną. Z krótkimi włosami, wygłodzoną, z popa-
rzonymi ramionami i w dodatku klnÄ…cÄ… jak szewc.
- Cóż, nie poszło mi chyba zbyt dobrze - mruknął.
Wyszedł przed dom, by popatrzeć na rozgwieżdżone niebo i ciemne niczym
atrament wody oceanu. Miał teraz okazję rozważyć ponownie całą sytuację. Być
może jest lepiej, niż mu się wydaje. Księżniczka z pewnością musi sama sobie od-
powiedzieć na pytanie, czego w życiu chce. I jak zamierza to osiągnąć.
Te ostatnie dni wzmogły jej apetyt na przygody, a jednocześnie obudziły
S
R
uśpioną w niej niezależność. Taką przynajmniej miał nadzieję. Teraz Shoshauna
musi jeszcze nauczyć się z niej korzystać i wyrażać własne zdanie.
Wygląda na to, że wcześniej poddawała się bezwolnie otoczeniu. Zdecydowa-
ła się wyjść za mąż, bo zdechł jej kot? Tylko jego matka mogła wymyślić coś po-
dobnego!
Jednak to, że wypchnęła go z sypialni, wskazywało, że ma w sobie duże po-
kłady energii. Jeśli zdecyduje się je wykorzystać, być może wszystko pójdzie le-
piej? Shoshauna zrezygnuje z małżeństwa i wyjedzie z B'Ranashy, żeby poznać
świat. Zacznie realizować swe marzenia.
Mimo spokoju, który go otaczał, Jake miał zamęt w głowie. Najbardziej cenił
sobie w wojskowym życiu spokój i porządek, natomiast Shoshauna wniosła do nie-
go spontaniczność połączoną z nutką szaleństwa. Nie pojmował, dlaczego tak bar-
dzo zależy mu na jej losie.
Dotknął warg. Wciąż czuł na nich namiętny pocałunek.
Siedział tak długo przed domem, że kiedy spojrzał na zegarek, zauważył, że
jest już dobrze po północy. Zostało mu jeszcze czterdzieści osiem godzin.
A jeśli Grayowi nie uda się wykryć zródła spisku? Jeżeli życie Shoshauny
wciąż będzie zagrożone?
Cóż, wówczas pułkownik poszuka kogoś innego do jej ochrony. Jake wie-
dział, że powinien jak najszybciej zameldować się w jednostce. Gray ma duży auto-
rytet w Ekskaliburze, dlatego wywalczył dla niego ten tygodniowy urlop, ale więcej
na pewno nie uda mu się osiągnąć.
Gdyby jednak musiał wybierać, czy pójść za głosem obowiązku, czy serca, co
by wówczas zrobił? Czy zostałby na B'Ranashy, gdyby okazało się, że jest wciąż
potrzebny?
Nie powinien się nad tym zastanawiać. Wszystko i tak rozstrzygnie się bez
niego. On nie ma na to najmniejszego wpływu i powinien się z tym pogodzić. I za-
miast dręczyć się niepotrzebnymi myślami, chłonąć panujący wokół spokój.
S
R
Poza tym może chyba odetchnąć z ulgą. Nareszcie zdołał odbudować barierę,
która cały czas powinna go dzielić od księżniczki. Nie było to łatwe, ale w końcu
się udało. Shoshauna zaczęła go unikać i nie jadła niczego, co jej przygotował. Za-
stanawiał się, jak długo to potrwa. I czego jeszcze powinien ją nauczyć.
W ciągu dnia zrobiła pranie pod prysznicem, a potem rozwiesiła je na sznu-
rze, zapewne nie po to, by go dręczyć. Bo przez cały czas widział jej smętnie po-
wiewający biustonosz, niegdyś biały, a obecnie w lekkim odcieniu różu z powodu
czerwonej koszulki, którą nosiła wcześniej.
Rano znalazł na wyspie rosnący dziko aloes. Przez chwilę medytował nad ro-
śliną, doskonale wiedząc, że jej sok powinien przynieść ulgę poparzonej skórze. W
końcu jednak jej nie zerwał, bo pragnął uniknąć kontaktów z Shoshauną.
Wreszcie poszedł spać. Gdy się zbudził i zajrzał do jadalni, zobaczył księż-
niczkę pochyloną nad szachownicą. Jake wycofał się do siebie, nie chcąc się pod-
dać nagłemu impulsowi, by pokazać jej zasady gry. Bo to miałoby swój dalszy
ciąg. Znowu zechciałby, by z nim rozmawiała, by się do niego śmiała - żeby było
im razem dobrze.
Nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale wciąż czuł na ustach jej pocałunek. Nie
zamierzał jednak poddawać się słabościom. Jest żołnierzem i wie, jak z nimi wal-
czyć.
Popatrzył za okno i stwierdził, że wiatr się wzmógł. Zajrzał do jadalni, ale nie
znalazł tam księżniczki. Skonstatował jednak z ulgą, że zjadła trochę bułeczek i
owoców. W końcu dostrzegł ją przed domem.
Miała na sobie biały T-shirt zakrywający poparzone plecy i szła w stronę za-
toki, ciągnąc za sobą długą deskę surfingową. Jake natychmiast ruszył za nią, za-
niepokojony falami, które pojawiły się w zatoczce.
- Uważaj! To fale nie dla ciebie! - krzyknął.
Obejrzała się i, jeśli się nie mylił, pokazała mu język. A potem pobiegła szyb-
ciej w stronę wody, rozkopując bosymi stopami piasek, który rozwiewał wiatr.
S
R
Jake westchnął ciężko i ruszył pędem w jej stronę.
ROZDZIAA SIÓDMY
Shoshauna uznała, że fale są nadzwyczaj piękne. Wznosiły się stopniowo na
otwartym morzu, aż w końcu dochodziły do półtora metra wysokości i z wielkim
hukiem opadały na brzeg, zalewając plażę. Języki piany docierały wprost do stóp
Shoshauny.
Obserwowała je z zachwytem, a potem poczuła mocny uścisk na ramieniu.
Jake szarpnął ją do tyłu.
Chociaż wcześniej marzyła o dotyku jego rąk, teraz popatrzyła na niego z nie-
chęcią.
- Co znowu?
- Te fale są za duże, żebyś dziś próbowała pływać - powiedział twardo.
- A skąd wiesz? Przecież nie znasz mnie aż tak dobrze! Poza tym mówiłeś, że
tu się nie da pływać na desce, a popatrz. - Zatoczyła ręką krąg.
- Poza tym to mogą być fale odbojowe - zauważył. - Przy takim wietrze to
możliwe.
- Co to znaczy: odbojowe"? - zdziwiła się.
Teraz z kolei on popatrzył na nią z niedowierzaniem. Jak można żyć nad mo-
rzem, ba! na wyspie, i nie mieć pojęcia o takich rzeczach!
- To takie fale, które wciągają wszystko w morze.
Shoshauna wskazała na spienione wody przy brzegu.
- Przecież wszystkie wylewają się na brzeg. - Wyciągnęła dłoń, chcąc po-
wstrzymać jego protesty. Wiedziała, że zostało jej już bardzo mało czasu i pragnęła
go wykorzystać jak najlepiej. - Poza tym ja sama odpowiadam za siebie. I ja po-
dejmujÄ™ decyzje.
Skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na nią obojętnym wzrokiem. Zachowy-
S
R
wał się tak, jakby w razie protestu zamierzał przerzucić ją przez ramię i zanieść z
powrotem do domu. Oczywiście nigdy by tego nie zrobił, nie odważyłby się jej
nawet dotknąć, i Shoshauna doskonale o tym wiedziała.
- Zawsze chciałam spróbować pływania na desce - dodała bardziej ugodowym
tonem. - Widziałam, jak to się robi. Ten wiatr to prawdziwy dar bogów.
Jake pokręcił głową.
- A może raczej pułapka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]