[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podłogę w holu myła piękna dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Miała wspaniały
brzoskwiniowy odcień skóry, efekt częstego przebywania na słońcu i wietrze znad mazurskich
jezior. Spod długiej, czarnej, na czas pracy podwiniętej sukienki wyglądały zgrabne nogi. Była
ubrana w białą koszulę, rozpiętą pod szyją, i biel wspaniale kontrastowała z kolorem skóry
dziewczyny. Gdy podniosła na nas wzrok, uśmiechnęła się widząc nasze spojrzenia. Jej oczy
rzeczywiście były jak dwa węgle, a jej spojrzenie potrafiłoby zelektryzować każdego
mężczyznę.
- Aazienka jest tam - wskazała nam drogę, domyślając się celu naszego najścia.
Chwilę potem, gdy schodziliśmy nad jezioro, Piotr głęboko westchnął.
- I nasz Franz nie chce takiej synowej? - dziwił się.
- Szkoda takiej dziewczyny - przyznałem.
- Ty się w rajby nie baw - ostrzegał mnie przyjaciel.
Wróciliśmy do towarzystwa. Tam właśnie rozgorzał spór o to, czy
Mazury powinny pozostać wielką strefą ciszy.
- Hałas może zabić wszystko co najcenniejsze na Mazurach - argumentowała Kakadu.
- Cisi żeglarze i kajakarze nie dadzą takich pieniędzy z turystyki jak masowy turysta, a
ten lubi potańczyć i popływać szybką motorówką - spokojnie tłumaczył Arek. - Proszę pani,
ekolodzy nie mają pieniędzy...
Zauważyłem, że Izegpsus i Marpezja w skupieniu przysłuchiwali się wymianie zdań.
Z jednej strony papużki wspierane idealistycznymi poglądami harcerzy występowały
za pozostawieniem jezior jako kolebki turystyki kwalifikowanej. Z drugiej yuppies tłumaczyli,
że tak się nie da zarobić pieniędzy, a bez nich nie będzie chociażby oczyszczalni ścieków,
ekologicznie czystych przystani, sanitariatów w miejsce nieczystości czających się za każdym
krzaczkiem.
Nie odzywałem się zajęty jedzeniem.
- Paweł, a jakie jest twoje zdanie? - zapytała mnie Marpezja. Popiłem soku i
rozejrzałem się po towarzystwie. Tylko Marpezja i jej tata patrzyli na mnie z życzliwym
oczekiwaniem. Reszta spodziewała się, że opowiem się po jednej ze stron, a więc wzmocnię
stronę przeciwną.
- Prawdą jest, że pieniądze potrzebne są, by uchronić Mazury - zacząłem, co yuppies
przyjęli z zadowoleniem, a papużki odruchowo zacisnęły dłonie na widelcach, które
trzymały. - Z drugiej jednak strony, czy ktokolwiek z was zamieniłby kajakowy spływ
Krutynią na jednodniowy rejs motorówką? Po wyprawie łodziami Galindów czuliście
zmęczenie, ale czy u celu nie poczuliście satysfakcji, że podołaliście?
- Paweł, z całym szacunkiem, ale to skansen - wtrącił się Arek.
- Ile razy przez ten czas zadzwonił do ciebie telefon komórkowy?
- Wszystkie zabrał Izegpsus... - tłumaczył się Arek.
- Czy przez czas twojego urlopu twoja firma upadła?
- Nie, ale ktoś mógł zająć jego miejsce - odezwała się Ilona.
- Ile w takim razie warta jest wasza praca, skoro tak łatwo można zastępować ludzi? -
zagrzmiał tubalny głos Izegpsusa. - Ile znaczycie dla swoich szefów, skoro w dwa tygodnie
potrafią na wasze miejsce wstawić kogoś innego? Czy naprawdę nie znajdziecie innej pracy,
przecież do tej pory mieliście talent, pomysły... Przywiązujecie się nie tylko do swoich rzeczy,
ale nawet do miejsca, w którym siedzicie? Kiedyś ludzie prowadzili koczowniczy tryb życia i
byli szczęśliwi.
- Wodzu, nie każesz nam chyba cofać się do epoki kamienia łupanego? - oburzała się
Ilona.
- Postępu nie da się zatrzymać - zapewniał Arek.
- I tak wam nie damy zniszczyć jezior! - krzyknęła Kakadu.
- Obawiam się, że prawda jest o wiele smutniejsza, niż nam wszystkim się tutaj
wydaje - Piotr zabrał głos. - Arek ma rację, że postępu nie zatrzymamy i wkrótce tych jezior
nie poznamy. Nie zjemy tu takiej pieczeni, nikt nie poda nam pęta kiełbasy domowej roboty.
Będziemy to opowiadać naszym dzieciom, które nie będą wierzyć, podobnie jak my naszym
rodzicom i dziadkom, którzy w czasie rejsu wodę do picia brali prosto z Bełdan. Wiele zależy
od naszych młodych przyjaciół - tu wskazał na harcerzy - i od was, dysponentów potęgi
pieniądza. Od waszego szacunku dla tych miejsc, historii, piękna naturalnego krajobrazu
zależy przyszłość Mazur.
Zapadła cisza, gdy wszyscy trawili słowa Piotra. Zapewne harcerze wciąż wierzyli w
urodę traperskich przygód, yuppies pewnie myślami byli już w centrach finansowych
Warszawy, a papużki ? Zapewne na okres urlopu przywdziewały znaki turystek, ekologów,
by na czas reszty roku zamieniać się w urzędniczki, nauczycielki czy kimkolwiek były.
Pewnie pracowały poświęcając część czasu na plotki, pogaduszki, potem szły po zakupy i
wreszcie lądowały z nosem w ekranie telewizora, dobrze, jeśli czytały gazety lub książki.
Izegpsus tkwił w swym szaleństwie szamańskich obrzędów przeniesionych we współczesność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Podłogę w holu myła piękna dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Miała wspaniały
brzoskwiniowy odcień skóry, efekt częstego przebywania na słońcu i wietrze znad mazurskich
jezior. Spod długiej, czarnej, na czas pracy podwiniętej sukienki wyglądały zgrabne nogi. Była
ubrana w białą koszulę, rozpiętą pod szyją, i biel wspaniale kontrastowała z kolorem skóry
dziewczyny. Gdy podniosła na nas wzrok, uśmiechnęła się widząc nasze spojrzenia. Jej oczy
rzeczywiście były jak dwa węgle, a jej spojrzenie potrafiłoby zelektryzować każdego
mężczyznę.
- Aazienka jest tam - wskazała nam drogę, domyślając się celu naszego najścia.
Chwilę potem, gdy schodziliśmy nad jezioro, Piotr głęboko westchnął.
- I nasz Franz nie chce takiej synowej? - dziwił się.
- Szkoda takiej dziewczyny - przyznałem.
- Ty się w rajby nie baw - ostrzegał mnie przyjaciel.
Wróciliśmy do towarzystwa. Tam właśnie rozgorzał spór o to, czy
Mazury powinny pozostać wielką strefą ciszy.
- Hałas może zabić wszystko co najcenniejsze na Mazurach - argumentowała Kakadu.
- Cisi żeglarze i kajakarze nie dadzą takich pieniędzy z turystyki jak masowy turysta, a
ten lubi potańczyć i popływać szybką motorówką - spokojnie tłumaczył Arek. - Proszę pani,
ekolodzy nie mają pieniędzy...
Zauważyłem, że Izegpsus i Marpezja w skupieniu przysłuchiwali się wymianie zdań.
Z jednej strony papużki wspierane idealistycznymi poglądami harcerzy występowały
za pozostawieniem jezior jako kolebki turystyki kwalifikowanej. Z drugiej yuppies tłumaczyli,
że tak się nie da zarobić pieniędzy, a bez nich nie będzie chociażby oczyszczalni ścieków,
ekologicznie czystych przystani, sanitariatów w miejsce nieczystości czających się za każdym
krzaczkiem.
Nie odzywałem się zajęty jedzeniem.
- Paweł, a jakie jest twoje zdanie? - zapytała mnie Marpezja. Popiłem soku i
rozejrzałem się po towarzystwie. Tylko Marpezja i jej tata patrzyli na mnie z życzliwym
oczekiwaniem. Reszta spodziewała się, że opowiem się po jednej ze stron, a więc wzmocnię
stronę przeciwną.
- Prawdą jest, że pieniądze potrzebne są, by uchronić Mazury - zacząłem, co yuppies
przyjęli z zadowoleniem, a papużki odruchowo zacisnęły dłonie na widelcach, które
trzymały. - Z drugiej jednak strony, czy ktokolwiek z was zamieniłby kajakowy spływ
Krutynią na jednodniowy rejs motorówką? Po wyprawie łodziami Galindów czuliście
zmęczenie, ale czy u celu nie poczuliście satysfakcji, że podołaliście?
- Paweł, z całym szacunkiem, ale to skansen - wtrącił się Arek.
- Ile razy przez ten czas zadzwonił do ciebie telefon komórkowy?
- Wszystkie zabrał Izegpsus... - tłumaczył się Arek.
- Czy przez czas twojego urlopu twoja firma upadła?
- Nie, ale ktoś mógł zająć jego miejsce - odezwała się Ilona.
- Ile w takim razie warta jest wasza praca, skoro tak łatwo można zastępować ludzi? -
zagrzmiał tubalny głos Izegpsusa. - Ile znaczycie dla swoich szefów, skoro w dwa tygodnie
potrafią na wasze miejsce wstawić kogoś innego? Czy naprawdę nie znajdziecie innej pracy,
przecież do tej pory mieliście talent, pomysły... Przywiązujecie się nie tylko do swoich rzeczy,
ale nawet do miejsca, w którym siedzicie? Kiedyś ludzie prowadzili koczowniczy tryb życia i
byli szczęśliwi.
- Wodzu, nie każesz nam chyba cofać się do epoki kamienia łupanego? - oburzała się
Ilona.
- Postępu nie da się zatrzymać - zapewniał Arek.
- I tak wam nie damy zniszczyć jezior! - krzyknęła Kakadu.
- Obawiam się, że prawda jest o wiele smutniejsza, niż nam wszystkim się tutaj
wydaje - Piotr zabrał głos. - Arek ma rację, że postępu nie zatrzymamy i wkrótce tych jezior
nie poznamy. Nie zjemy tu takiej pieczeni, nikt nie poda nam pęta kiełbasy domowej roboty.
Będziemy to opowiadać naszym dzieciom, które nie będą wierzyć, podobnie jak my naszym
rodzicom i dziadkom, którzy w czasie rejsu wodę do picia brali prosto z Bełdan. Wiele zależy
od naszych młodych przyjaciół - tu wskazał na harcerzy - i od was, dysponentów potęgi
pieniądza. Od waszego szacunku dla tych miejsc, historii, piękna naturalnego krajobrazu
zależy przyszłość Mazur.
Zapadła cisza, gdy wszyscy trawili słowa Piotra. Zapewne harcerze wciąż wierzyli w
urodę traperskich przygód, yuppies pewnie myślami byli już w centrach finansowych
Warszawy, a papużki ? Zapewne na okres urlopu przywdziewały znaki turystek, ekologów,
by na czas reszty roku zamieniać się w urzędniczki, nauczycielki czy kimkolwiek były.
Pewnie pracowały poświęcając część czasu na plotki, pogaduszki, potem szły po zakupy i
wreszcie lądowały z nosem w ekranie telewizora, dobrze, jeśli czytały gazety lub książki.
Izegpsus tkwił w swym szaleństwie szamańskich obrzędów przeniesionych we współczesność [ Pobierz całość w formacie PDF ]