[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I miało.
- A zatem w porządku. Milczenie Barry'ego zachęciło Beę do dodania: - My z
babcią jesteśmy Rzymiankami.
- To znaczy, że jesteś Włoszką? Miałem sąsiada pochodzącego z Włoch - oznajmił
Barry. - Jego mama nie goliła sobie pach.
- Nie Włoszką - wyjaśniła Bea. - Rzymianką. Jak Imperium. Moje nazwisko
pierwotnie brzmiało Trazyl, ale kiedy dziadek wstąpił do wojska, zmienił je na
Thompson.
Zazwyczaj w tej fazie rozmowy Barry spytałby dziewczynę, czy zechciałaby zdjąć
bluzkę. Tym razem jednak o dziwo wydało mu się to niestosowne. Wciąż jednak
pozostawał problem jego niebezpiecznie obumarłej umiejętności prowadzenia
zwykłych rozmów. Ponieważ nie miał pojęcia co powiedzieć, z wdzięcznością
dostrzegł, że Desmond drepcze w stronę samotnej kępy drzew na skraju
Zabronionego Lasu.
- Nie pozwalaj lepiej twojej świni zanadto zbliżać się do tych gębów* -
ostrzegł.
* Krwiożercza roślinność na terenach Hokpoku odtylna osika, gęby i tak dalej -
to efekt działalności szalonego, wędrownego botanika, który nazywał siebie
Jasiem Demonsiewcą. Odziany jedynie w znaleziony w śmieciach worek po wapnie i
noszący na głowie poobijany kociołek zamiast czapki, J.D. podróżował po
magicznym świecie w osiemnastym wieku, sadząc śmiercionośne
94
- Tam właśnie go posłałam, pod dęby - wyjaśniła Bea. -Uczę go wykopywania
trufli.
-Hę?
- Z pewnością słyszałeś o truflach, panie z wielkiej imponującej szkoły -
zażartowała Bea. Smakowity grzyb, często wykorzystywany w kuchni, rosnący w
korzeniach dębów.
Barry gapił się na nią tępo.
Jak można żyć na tym świecie, nie mając o niczym pojęcia, zastanawiała się w
duchu Bea.
- Czego oni właściwie was uczą? - dodała głośno.
- Magii odparł Barry. Bea zaśmiała się.
-Naprawdę, nie żartuję. - W chwili, gdy to mówił, jeden z gębów wyciągnął
morderczą gałąz w stronę świni. Patrz. Chono! - Barry wycelował różdżką w
świnię. Desmond zniknął i zmaterializował się u stóp Bei, a drzewo zacisnęło
małe gałązki, potrząsając nimi gniewnie niczym piąstkami.
- O, jak to zro...? Zdjęła mokre, zaparowane okulary i je wytarła. To pewnie
przez moje szkła rzekła do siebie. Czas na nową receptę.
Gumole, pomyślał Barry. Jak można żyć na tym świecie, nie mając o niczym
pojęcia?
- A tak w ogóle, co tu robisz? - spytał.
- Jak już mówiłam, uczę moją świnię odparła, jakby to było najbardziej
naturalne zajęcie na terenie Hokpoku. Babcia mówi, że Des to niewłaściwy
gatunek świni. Ale
drzewa. Nikt nie wiedział dokładnie, czemu to robił, ale wszyscy zgadzali się,
że był palantem.
95
według mnie zawsze sprawiał wrażenie utalentowanego, a nie należę do osób,
które, jeśli się im powie nie", od razu, no wiesz...
- Gdzie mój pies? - spytał nagle Barry. Przeraziła go myśl, że Lon poszedł się
wysikać pod odtylną osiką albo wpadł na inny równie błyskotliwy pomysł.
- Chcesz powiedzieć: twój przyjaciel? - spytała Bea. -Naprawdę powinieneś
zachowywać się milej.
- Nic nie rozumiesz. Jest w połowie tym, w połowie tym - wyjaśnił Barry. - To
długa i paskudna historia.
- Jest tam, pod... zaczęła Bea. Lon przykucnął pod trybuną do ąuitkitu i
zaczął się lizać. A, rozumiem, co masz na myśli. Bardzo wygimnastykowany,
prawda?
- Posłuchaj - bronił przyjaciela Barry - to porządny gość. Nic nie może na to
poradzić, wszczepili mu mózg złotego retrievera.
- Rany, niesamowite mruknęła Bea. Ale pewnie czarodzieje miewają
niesamowitych przyjaciół.
Czuł wyraznie, że się z niego nabija. Po wszystkich tych zachwytach było to
nawet zabawne.
- Beo, nie powinnaś się tu kręcić. To niebezpieczne.
- Niebezpieczne? Co w tym takiego niebezpiecznego? -spytała wesoło Bea. -
Desmond może wygląda niewinnie, ale potrafi być grozny. - Wieprzek obwąchiwał
jej stopy, a ona podrapała go między uszami. Nauczyłam go trochę karate,
oczywiście lekko zmodyfikowanego. Kupiłam książkę Karate dla bardzo niskich osób
i...
- Jasne, jasne - przerwał jej Barry. - Ale tu jest niebezpiecznie, zwłaszcza po
zmroku. Nie tylko gęby, ale odtylna osika, kraken...
96
- Kra co?
-To olbrzymia ośmiornica, mieszkająca w naszym jeziorze.
- No dobra, Barry Trotterze". - Bea uśmiechała się, wyraznie nie wierząc ani
jednemu jego słowu. Wiedziałeś, że ośmiornice dorównują inteligencją domowym
kotom?
- Na miłość boską - jęknął z desperacją Barry. - Musisz stąd uciekać. Nie
widzisz, jak sięga przez okna? Spójrz, o tam.
- Gdzie?
- Tam! - Barry wskazał całym ciałem. - Podążaj wzrokiem za krzykami. Widzisz?
- Może - przyznała Bea. - Jesteś pewien, że to nie złudzenie optyczne?
- Krzyki?
- Czasem tak bywa o zmierzchu. Zaledwie wczoraj czytałam, że dwaj piloci
twierdzili, że widzieli smoka. - Bea zaśmiała się. - Uwierzysz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
I miało.
- A zatem w porządku. Milczenie Barry'ego zachęciło Beę do dodania: - My z
babcią jesteśmy Rzymiankami.
- To znaczy, że jesteś Włoszką? Miałem sąsiada pochodzącego z Włoch - oznajmił
Barry. - Jego mama nie goliła sobie pach.
- Nie Włoszką - wyjaśniła Bea. - Rzymianką. Jak Imperium. Moje nazwisko
pierwotnie brzmiało Trazyl, ale kiedy dziadek wstąpił do wojska, zmienił je na
Thompson.
Zazwyczaj w tej fazie rozmowy Barry spytałby dziewczynę, czy zechciałaby zdjąć
bluzkę. Tym razem jednak o dziwo wydało mu się to niestosowne. Wciąż jednak
pozostawał problem jego niebezpiecznie obumarłej umiejętności prowadzenia
zwykłych rozmów. Ponieważ nie miał pojęcia co powiedzieć, z wdzięcznością
dostrzegł, że Desmond drepcze w stronę samotnej kępy drzew na skraju
Zabronionego Lasu.
- Nie pozwalaj lepiej twojej świni zanadto zbliżać się do tych gębów* -
ostrzegł.
* Krwiożercza roślinność na terenach Hokpoku odtylna osika, gęby i tak dalej -
to efekt działalności szalonego, wędrownego botanika, który nazywał siebie
Jasiem Demonsiewcą. Odziany jedynie w znaleziony w śmieciach worek po wapnie i
noszący na głowie poobijany kociołek zamiast czapki, J.D. podróżował po
magicznym świecie w osiemnastym wieku, sadząc śmiercionośne
94
- Tam właśnie go posłałam, pod dęby - wyjaśniła Bea. -Uczę go wykopywania
trufli.
-Hę?
- Z pewnością słyszałeś o truflach, panie z wielkiej imponującej szkoły -
zażartowała Bea. Smakowity grzyb, często wykorzystywany w kuchni, rosnący w
korzeniach dębów.
Barry gapił się na nią tępo.
Jak można żyć na tym świecie, nie mając o niczym pojęcia, zastanawiała się w
duchu Bea.
- Czego oni właściwie was uczą? - dodała głośno.
- Magii odparł Barry. Bea zaśmiała się.
-Naprawdę, nie żartuję. - W chwili, gdy to mówił, jeden z gębów wyciągnął
morderczą gałąz w stronę świni. Patrz. Chono! - Barry wycelował różdżką w
świnię. Desmond zniknął i zmaterializował się u stóp Bei, a drzewo zacisnęło
małe gałązki, potrząsając nimi gniewnie niczym piąstkami.
- O, jak to zro...? Zdjęła mokre, zaparowane okulary i je wytarła. To pewnie
przez moje szkła rzekła do siebie. Czas na nową receptę.
Gumole, pomyślał Barry. Jak można żyć na tym świecie, nie mając o niczym
pojęcia?
- A tak w ogóle, co tu robisz? - spytał.
- Jak już mówiłam, uczę moją świnię odparła, jakby to było najbardziej
naturalne zajęcie na terenie Hokpoku. Babcia mówi, że Des to niewłaściwy
gatunek świni. Ale
drzewa. Nikt nie wiedział dokładnie, czemu to robił, ale wszyscy zgadzali się,
że był palantem.
95
według mnie zawsze sprawiał wrażenie utalentowanego, a nie należę do osób,
które, jeśli się im powie nie", od razu, no wiesz...
- Gdzie mój pies? - spytał nagle Barry. Przeraziła go myśl, że Lon poszedł się
wysikać pod odtylną osiką albo wpadł na inny równie błyskotliwy pomysł.
- Chcesz powiedzieć: twój przyjaciel? - spytała Bea. -Naprawdę powinieneś
zachowywać się milej.
- Nic nie rozumiesz. Jest w połowie tym, w połowie tym - wyjaśnił Barry. - To
długa i paskudna historia.
- Jest tam, pod... zaczęła Bea. Lon przykucnął pod trybuną do ąuitkitu i
zaczął się lizać. A, rozumiem, co masz na myśli. Bardzo wygimnastykowany,
prawda?
- Posłuchaj - bronił przyjaciela Barry - to porządny gość. Nic nie może na to
poradzić, wszczepili mu mózg złotego retrievera.
- Rany, niesamowite mruknęła Bea. Ale pewnie czarodzieje miewają
niesamowitych przyjaciół.
Czuł wyraznie, że się z niego nabija. Po wszystkich tych zachwytach było to
nawet zabawne.
- Beo, nie powinnaś się tu kręcić. To niebezpieczne.
- Niebezpieczne? Co w tym takiego niebezpiecznego? -spytała wesoło Bea. -
Desmond może wygląda niewinnie, ale potrafi być grozny. - Wieprzek obwąchiwał
jej stopy, a ona podrapała go między uszami. Nauczyłam go trochę karate,
oczywiście lekko zmodyfikowanego. Kupiłam książkę Karate dla bardzo niskich osób
i...
- Jasne, jasne - przerwał jej Barry. - Ale tu jest niebezpiecznie, zwłaszcza po
zmroku. Nie tylko gęby, ale odtylna osika, kraken...
96
- Kra co?
-To olbrzymia ośmiornica, mieszkająca w naszym jeziorze.
- No dobra, Barry Trotterze". - Bea uśmiechała się, wyraznie nie wierząc ani
jednemu jego słowu. Wiedziałeś, że ośmiornice dorównują inteligencją domowym
kotom?
- Na miłość boską - jęknął z desperacją Barry. - Musisz stąd uciekać. Nie
widzisz, jak sięga przez okna? Spójrz, o tam.
- Gdzie?
- Tam! - Barry wskazał całym ciałem. - Podążaj wzrokiem za krzykami. Widzisz?
- Może - przyznała Bea. - Jesteś pewien, że to nie złudzenie optyczne?
- Krzyki?
- Czasem tak bywa o zmierzchu. Zaledwie wczoraj czytałam, że dwaj piloci
twierdzili, że widzieli smoka. - Bea zaśmiała się. - Uwierzysz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]