[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obecnych się nie mówi nie ma w literaturze angielskiej niczego godnego uwagi. A oni no-
tują grzecznie. Nic im nie przychodzi do głowy. Jeśli są to ładni, młodzi chłopcy, dostają
ciastka i konfitury, pożerają je, pytając o Wilde a, potem odchodzą, a on zostaje, upokorzony,
sponiewierany, odtrącony, ale i pełen godności... jak święty! Jak święty!
To piękne stworzenie, nazywające siebie reinkarnacją Doriana Graya (jak gdyby on, lord
Douglas, już nie żył! ach, ale on, grubas z ogromnym, sinym nosem, jest teraz portretem Do-
riana Graya, niczym więcej), to piękne stworzenie, wyrzucone z Oxfordu (zdaje się, że biedak
zrobił potem karierę w amerykańskich musicalach), takie oddane, takie wdzięczne, takie za-
lotne... Blask jego oczu, trzepot rzęs, wysmukłość szyi! Młodość, jego własna młodość! Jego
ostatnia miłość miłość do własnej młodości! Nie tknął go, nie tknął tego cudownego chłop-
ca; oczywiście, że go nie tknął. Jak święty! Karmił go ciastkami, konfiturami i kremem, poił
go słodkim winem, i wpatrywał się w niego w zachwycie (ta brzoskwiniowa cera, złote loki,
blask oczu, trzepot rzęs!), w tego naiwnego wielbiciela Wilde a w tę reinkarnację Doriana
Graya , we własną młodość, wpatrywał się w niego aż do bólu oczu, aż do pękania serca, a
potem odprowadził go do portu, gdy odpływał do Ameryki po sławę, dając mu na pożegnanie
lusterko z rączką z kości słoniowej i wiersz... Ale nic więcej! Naprawdę święty!
I tak samo krzywdzony, poniewierany, szkalowany jak wszyscy święci.
Nie piszą o jego książkach! Nie recenzują jego wierszy!
To prawda, nie umie o to zabiegać. Nie umie łasić się do Rosencrantzów i Guildensternów.
Może tylko lżyć i grozić. Napadać na tę bandę w mowie i w piśmie, przede wszystkim w pi-
śmie. Na sędziów, wydających wyroki przeciwko niemu. Na krytyków, którzy zachowują się,
jakby nie istniał. Na Asquitha i jego żonę, tę ciotę, tę wesołą Małgośkę koronowaną przez
lesby... na Jowisza! Mogła sobie podpisywać list do Rossa, ale to, co o n zrobił, ustawi
sprawy jak należy, i raz na zawsze. Na Jowisza! Na Jowisza!
A potem łagodnieje. Ale nie do końca.
83
Gdyby choć nie musiał czytać tych bzdur. Tych obrazów literatury angielskiej, w których
(nigdy, przenigdy!) nie pojawia się jego nazwisko, tych artykułów o współczesnej poezji, w
których jego nie ma, tych biografii Wilde a, w których pojawia się niczym zbir mający zadać
cios... I ani słowa, że był wielkim poetą, ani słowa! Ani linijki z jego wierszy. Piękny młody
lord bez grosza, łajdak jakich mało. Takim go widzą. Ani słowa o Londynie w klejnotach, o
aniele w sercu, o Chrystusie w celi Wormwood Scrumbs. Jakby tego nie było, jakby to nie
było ważne. Poeta? Lord Douglas poetą? Wybuchają śmiechem słysząc to słowo. A jakże,
duduś Wilde a, zguba Wilde a, ten mały żigolak bez serca pisał wiersze, może ciągle je pisze,
ale kogo to obchodzi? Tylu jest na świecie grafomanów!
To boli. To strasznie boli. A potem nagle przestaje. Nadeszła starość.
Schyłek lat trzydziestych. Tuż przed wybuchem wojny. Prom przepływa jak tyle razy
przedtem przez kanał La Manche, a on, lord Douglas, stoi na pokładzie. Maleją i giną z
oczu białe skały Anglii, wieje wiatr. Lord Douglas patrzy na fale, oddycha głęboko, odmawia
różaniec... Nagle ktoś do niego podchodzi. Dawny znajomy. Dokąd to udaje się lord Douglas?
Do Paryża. On też. On też do Paryża. Więc może zjedliby dziś wieczór razem obiad u Maxi-
me a?
Lord Douglas od trzydziestu lat nie był u Maxime a. Może i dłużej. Mówi to i czuje
chłód, przelotny, nieważny chłód starości. Bo to jest właśnie starość. Nie być gdzieś
wszystko jedno gdzie od trzydziestu lat!
Wieczorem idą razem do Maxime a. Nic nie jest tak, jak wtedy. Restaurację świeżo odno-
wiono. Wszystko pachnie nowością. Wielki Boże, ile to już lat? Trzydzieści? Czterdzieści?
Wchodzą do środka. To właśnie starość. Te wspomnienia. Ileż to razy, kiedyś... przy tym sto-
liku w kącie... i przy tym pośrodku... ile sław, Boże, ile sław siedziało przy tych stolikach! I ja
też, ja też, ile razy! Maître d hotel wychodzi im naprzeciw, gnÄ…c siÄ™ w zdawkowych ukÅ‚o-
nach. Nagle przystanął. Spojrzał. Cofnął się. Zawahał. Znów krok do przodu. I raptem to
rozjaśnienie jego pomarszczonej twarzy.
Mais oui! Mais oui! Mais c est lord Alfred Douglas lui même!2
O Boże. Poznał go.
Po trzydziestu a może wiÄ™cej ? latach poznaÅ‚ go maître d hotel u Maxime a.
To właśnie szczęście.
On też. On też pamięta. Był pan tu wtedy kelnerem, podawał pan do stołu, ależ tak, pa-
miętam, pamiętam... O Boże, tyle lat! Bywał tu kiedyś z biednym Oscarem, ależ tak, a więc to
już czterdzieści lat, nie trzydzieści, bywał tu z biednym Oscarem, on, najpiękniejszy w Anglii,
złotowłosy, długorzęsy, nonszalancki, zwycięski. Powraca jako ruina. Wie, jak wygląda.
Czuje to. Portret Doriana Graya! To też zawdzięcza tamtemu. Wszystko zawdzięcza tamtemu.
To porównanie również. Dorian Gray miał być wiecznie piękny i młody; całą ohydę starości
wziął na siebie jego portret. Ale w życiu to niemożliwe. Sami musimy to dzwigać. Co za cię-
żar!
Teraz jest szczęśliwy.
Poróżowiał. Oczy mu błyszczą. Najpiękniejsze oczy Anglii teraz podkrążone workami
zwiotczałej skóry, otoczone siatką zmarszczek, pomniejszone potwornością tego zogromnia-
łego z niewiadomych przyczyn, sinego nosa błyszczą. Odmłodniał. O Boże, stolik u Maxi-
me a. Ten sam, co wtedy. Aperitif. ZakÄ…ski. Karta win. Zachwycony maître d hotel. Ależ tak,
ależ tak, to lord Alfred Douglas we własnej osobie.
2
Mais oui! Mais oui! Mais c est lord Alfred Douglas lui même! Ależ tak! Ależ tak! Toż to lord Alfred
Douglas we własnej osobie!
84
Lord Alfred Douglas. Ten piękny, arogancki kochanek Oscara Wilde a, legenda paryskich
knajp i hoteli nad Morzem Zródziemnym. A on nie protestuje przeciwko takiemu pomniej-
szeniu samego siebie, nie oburza się, jest szczęśliwy. Pamiętają go. Poznają go po dziesięcio-
leciach niewidzenia, tak postarzałego, tak zmienionego. Ale poznają.
Przez cały wieczór lord Douglas opowiada dawnemu, nieważnemu znajomemu o Oscarze
w Paryżu.
Starość
Ty masz dobry gust, Erneście. Zawsze tym tłumaczyłam twoje złe prowadzenie się. A w
tej szkatułce trzymam twoje kochane listy.
Moje listy! Ależ, moja jedyna, przecież ja nigdy do ciebie nie pisałem.
Nie musisz mi o tym przypominać, Erneście. Zbyt dobrze pamiętam, że sama musiałam
pisać twoje listy do mnie. Pisywałam regularnie trzy razy w tygodniu, a czasem i częściej.
Och, pozwól mi je przeczytać, najdroższa.
Za nic w świecie. Byłbyś potem strasznie zarozumiały. Te trzy listy, które napisałeś, kie-
dy zerwałam z tobą, są tak piękne i tak nieortograficzne, że nawet teraz nie potrafię ich czytać
bez Å‚ez.
Jak to, więc zerwaliśmy ze sobą?
Oczywiście. Dwudziestego drugiego marca. Jeśli masz ochotę, zobacz, co o tym napisa-
łam w dzienniku. Dziś zerwałam z Ernestem. Uważam, że tak będzie lepiej. Pogoda ciągle
prześliczna.
Publiczność śmieje się i klaszcze, lord Douglas prostuje się w swojej loży z taką dumą,
jakby sam to napisał: to właśnie starość. Nóż obracany w sercu przestał ranić, ból przestał
boleć: biedny, kochany Oscar. Udała mu się ta sztuka! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
obecnych się nie mówi nie ma w literaturze angielskiej niczego godnego uwagi. A oni no-
tują grzecznie. Nic im nie przychodzi do głowy. Jeśli są to ładni, młodzi chłopcy, dostają
ciastka i konfitury, pożerają je, pytając o Wilde a, potem odchodzą, a on zostaje, upokorzony,
sponiewierany, odtrącony, ale i pełen godności... jak święty! Jak święty!
To piękne stworzenie, nazywające siebie reinkarnacją Doriana Graya (jak gdyby on, lord
Douglas, już nie żył! ach, ale on, grubas z ogromnym, sinym nosem, jest teraz portretem Do-
riana Graya, niczym więcej), to piękne stworzenie, wyrzucone z Oxfordu (zdaje się, że biedak
zrobił potem karierę w amerykańskich musicalach), takie oddane, takie wdzięczne, takie za-
lotne... Blask jego oczu, trzepot rzęs, wysmukłość szyi! Młodość, jego własna młodość! Jego
ostatnia miłość miłość do własnej młodości! Nie tknął go, nie tknął tego cudownego chłop-
ca; oczywiście, że go nie tknął. Jak święty! Karmił go ciastkami, konfiturami i kremem, poił
go słodkim winem, i wpatrywał się w niego w zachwycie (ta brzoskwiniowa cera, złote loki,
blask oczu, trzepot rzęs!), w tego naiwnego wielbiciela Wilde a w tę reinkarnację Doriana
Graya , we własną młodość, wpatrywał się w niego aż do bólu oczu, aż do pękania serca, a
potem odprowadził go do portu, gdy odpływał do Ameryki po sławę, dając mu na pożegnanie
lusterko z rączką z kości słoniowej i wiersz... Ale nic więcej! Naprawdę święty!
I tak samo krzywdzony, poniewierany, szkalowany jak wszyscy święci.
Nie piszą o jego książkach! Nie recenzują jego wierszy!
To prawda, nie umie o to zabiegać. Nie umie łasić się do Rosencrantzów i Guildensternów.
Może tylko lżyć i grozić. Napadać na tę bandę w mowie i w piśmie, przede wszystkim w pi-
śmie. Na sędziów, wydających wyroki przeciwko niemu. Na krytyków, którzy zachowują się,
jakby nie istniał. Na Asquitha i jego żonę, tę ciotę, tę wesołą Małgośkę koronowaną przez
lesby... na Jowisza! Mogła sobie podpisywać list do Rossa, ale to, co o n zrobił, ustawi
sprawy jak należy, i raz na zawsze. Na Jowisza! Na Jowisza!
A potem łagodnieje. Ale nie do końca.
83
Gdyby choć nie musiał czytać tych bzdur. Tych obrazów literatury angielskiej, w których
(nigdy, przenigdy!) nie pojawia się jego nazwisko, tych artykułów o współczesnej poezji, w
których jego nie ma, tych biografii Wilde a, w których pojawia się niczym zbir mający zadać
cios... I ani słowa, że był wielkim poetą, ani słowa! Ani linijki z jego wierszy. Piękny młody
lord bez grosza, łajdak jakich mało. Takim go widzą. Ani słowa o Londynie w klejnotach, o
aniele w sercu, o Chrystusie w celi Wormwood Scrumbs. Jakby tego nie było, jakby to nie
było ważne. Poeta? Lord Douglas poetą? Wybuchają śmiechem słysząc to słowo. A jakże,
duduś Wilde a, zguba Wilde a, ten mały żigolak bez serca pisał wiersze, może ciągle je pisze,
ale kogo to obchodzi? Tylu jest na świecie grafomanów!
To boli. To strasznie boli. A potem nagle przestaje. Nadeszła starość.
Schyłek lat trzydziestych. Tuż przed wybuchem wojny. Prom przepływa jak tyle razy
przedtem przez kanał La Manche, a on, lord Douglas, stoi na pokładzie. Maleją i giną z
oczu białe skały Anglii, wieje wiatr. Lord Douglas patrzy na fale, oddycha głęboko, odmawia
różaniec... Nagle ktoś do niego podchodzi. Dawny znajomy. Dokąd to udaje się lord Douglas?
Do Paryża. On też. On też do Paryża. Więc może zjedliby dziś wieczór razem obiad u Maxi-
me a?
Lord Douglas od trzydziestu lat nie był u Maxime a. Może i dłużej. Mówi to i czuje
chłód, przelotny, nieważny chłód starości. Bo to jest właśnie starość. Nie być gdzieś
wszystko jedno gdzie od trzydziestu lat!
Wieczorem idą razem do Maxime a. Nic nie jest tak, jak wtedy. Restaurację świeżo odno-
wiono. Wszystko pachnie nowością. Wielki Boże, ile to już lat? Trzydzieści? Czterdzieści?
Wchodzą do środka. To właśnie starość. Te wspomnienia. Ileż to razy, kiedyś... przy tym sto-
liku w kącie... i przy tym pośrodku... ile sław, Boże, ile sław siedziało przy tych stolikach! I ja
też, ja też, ile razy! Maître d hotel wychodzi im naprzeciw, gnÄ…c siÄ™ w zdawkowych ukÅ‚o-
nach. Nagle przystanął. Spojrzał. Cofnął się. Zawahał. Znów krok do przodu. I raptem to
rozjaśnienie jego pomarszczonej twarzy.
Mais oui! Mais oui! Mais c est lord Alfred Douglas lui même!2
O Boże. Poznał go.
Po trzydziestu a może wiÄ™cej ? latach poznaÅ‚ go maître d hotel u Maxime a.
To właśnie szczęście.
On też. On też pamięta. Był pan tu wtedy kelnerem, podawał pan do stołu, ależ tak, pa-
miętam, pamiętam... O Boże, tyle lat! Bywał tu kiedyś z biednym Oscarem, ależ tak, a więc to
już czterdzieści lat, nie trzydzieści, bywał tu z biednym Oscarem, on, najpiękniejszy w Anglii,
złotowłosy, długorzęsy, nonszalancki, zwycięski. Powraca jako ruina. Wie, jak wygląda.
Czuje to. Portret Doriana Graya! To też zawdzięcza tamtemu. Wszystko zawdzięcza tamtemu.
To porównanie również. Dorian Gray miał być wiecznie piękny i młody; całą ohydę starości
wziął na siebie jego portret. Ale w życiu to niemożliwe. Sami musimy to dzwigać. Co za cię-
żar!
Teraz jest szczęśliwy.
Poróżowiał. Oczy mu błyszczą. Najpiękniejsze oczy Anglii teraz podkrążone workami
zwiotczałej skóry, otoczone siatką zmarszczek, pomniejszone potwornością tego zogromnia-
łego z niewiadomych przyczyn, sinego nosa błyszczą. Odmłodniał. O Boże, stolik u Maxi-
me a. Ten sam, co wtedy. Aperitif. ZakÄ…ski. Karta win. Zachwycony maître d hotel. Ależ tak,
ależ tak, to lord Alfred Douglas we własnej osobie.
2
Mais oui! Mais oui! Mais c est lord Alfred Douglas lui même! Ależ tak! Ależ tak! Toż to lord Alfred
Douglas we własnej osobie!
84
Lord Alfred Douglas. Ten piękny, arogancki kochanek Oscara Wilde a, legenda paryskich
knajp i hoteli nad Morzem Zródziemnym. A on nie protestuje przeciwko takiemu pomniej-
szeniu samego siebie, nie oburza się, jest szczęśliwy. Pamiętają go. Poznają go po dziesięcio-
leciach niewidzenia, tak postarzałego, tak zmienionego. Ale poznają.
Przez cały wieczór lord Douglas opowiada dawnemu, nieważnemu znajomemu o Oscarze
w Paryżu.
Starość
Ty masz dobry gust, Erneście. Zawsze tym tłumaczyłam twoje złe prowadzenie się. A w
tej szkatułce trzymam twoje kochane listy.
Moje listy! Ależ, moja jedyna, przecież ja nigdy do ciebie nie pisałem.
Nie musisz mi o tym przypominać, Erneście. Zbyt dobrze pamiętam, że sama musiałam
pisać twoje listy do mnie. Pisywałam regularnie trzy razy w tygodniu, a czasem i częściej.
Och, pozwól mi je przeczytać, najdroższa.
Za nic w świecie. Byłbyś potem strasznie zarozumiały. Te trzy listy, które napisałeś, kie-
dy zerwałam z tobą, są tak piękne i tak nieortograficzne, że nawet teraz nie potrafię ich czytać
bez Å‚ez.
Jak to, więc zerwaliśmy ze sobą?
Oczywiście. Dwudziestego drugiego marca. Jeśli masz ochotę, zobacz, co o tym napisa-
łam w dzienniku. Dziś zerwałam z Ernestem. Uważam, że tak będzie lepiej. Pogoda ciągle
prześliczna.
Publiczność śmieje się i klaszcze, lord Douglas prostuje się w swojej loży z taką dumą,
jakby sam to napisał: to właśnie starość. Nóż obracany w sercu przestał ranić, ból przestał
boleć: biedny, kochany Oscar. Udała mu się ta sztuka! [ Pobierz całość w formacie PDF ]