[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dorian Gray szedł spiesznie wzdłu\ wybrze\a wśród bezustannego deszczu. Spotkanie z
Adrianem Singletonem silnie nim wstrząsnęło i w duchu zapytywał się, czy odpowiedzialność za
złamanie tego młodego \ycia istotnie spada na niego, jak to w sposób wyzywający i obel\ywy
rzucił mu był w twarz Bazyli Hallward. Zagryzł wargi i przez kilka sekund oczy jego wyra\ały
smutek. Ale w gruncie rzeczy, co go to obchodziło? śycie zbyt jest krótkie, by człowiek miał
brać na siebie cię\ar cudzych błędów. Ka\dy \yje swym \yciem i płaci za to odpowiednią cenę.
Szkoda tylko, \e za błąd popełniony raz jeden wcią\ się musi płacić. Płacić i płacić bez końca. W
stosunkach z człowiekiem los nigdy nie zamyka swych rachunków.
Zdarzają się chwile, jak twierdzą psychologowie, kiedy \ądza grzechu lub tego, co świat
nazywa grzechem, do tego stopnia włada naturą ludzką, \e ka\de włókno organizmu, ka\da
komórka mózgu brzemienne są strasznymi popędami. Mę\czyzna i kobieta tracą w owych
chwilach wolną wolę. Jak automaty biegną ku swemu strasznemu celowi. Odjęta im została
wolność wyboru, a sumienie ich jest martwe, o ile zaś \yje, to tylko po to, by buntowi i
nieposłuszeństwu nadać specjalny urok. Bo wszelkie grzechy teolodzy powtarzają to w
nieskończoność są grzechami nieposłuszeństwa. Kiedy ów mo\ny duch, gwiazda zaranna zła
spadła z niebios spadła w postaci buntownika.
Zobojętniały, zaprzedany złu, ze splugawioną wyobraznią i duszą łaknącą buntu, pędził
Dorian Gray przed siebie. Zwolnił kroku i skręcił w sklepione przejście, którym tylokrotnie
skracał sobie drogę do osławionego lokalu, dokąd właśnie zdą\ał, w tej\e jednak chwili uczuł, \e
ktoś go chwyta z tyłu i zanim miał czas pomyśleć o obronie, rzucono go o mur, a brutalna pięść
chwyciła go za gardło.
Z szaloną energią walczył o \ycie i po strasznym wysiłku udało mu się oderwać od szyi
dławiące go palce. Równocześnie usłyszał trzask kurka rewolwerowego i ujrzał błyszczącą lufę
skierowaną prosto w jego głowę, a przed sobą ciemną sylwetkę niskiego, przysadkowatego
mę\czyzny.
Czego chcesz? wykrztusił.
Cicho! szepnął mę\czyzna. Jeden ruch, a strzelę ci w łeb.
Szalony człowieku, có\ ci zrobiłem?
Złamałeś \ycie Sybili Vane brzmiała odpowiedz. Sybila Vane była moją siostrą.
Odebrała sobie \ycie. Wiem o tym. Za jej śmierć ty odpowiadasz. Przysiągłem cię zamordować.
Szukałem cię całe lata. Nie miałem \adnej wskazówki ani śladu. Te dwie osoby, które by cię
mogły były opisać, umarły. Nie wiedziałem o tobie nic prócz imienia, którym ona cię nazywała.
Dziś w nocy usłyszałem je przypadkowo. Załatw swe rachunki z Bogiem, bo za chwilę staniesz
przed Nim. Dorian Gray dr\ał ze strachu.
Ja jej nigdy nie znałem wyjąkał. Nigdy o niej nie słyszałem. Oszalałeś chyba.
Lepiej zrobiłbyś, wyznając swój grzech, bo przysięgam, jakem James Vane, \e umrzesz za
chwilę. Nastała straszna pauza. Dorian nie wiedział, co ma mówić czy zrobić. Na kolana!
warknął mę\czyzna. Pozostawiam ci minutę na pojednanie się z Bogiem. Jeszcze dziś
wyje\d\am do Indii, więc muszę się wpierw załatwić z tobą. Daję ci jedną minutę czasu. Nie
więcej.
Dorian bezwładnie zwiesił ramiona. Sparali\owany trwogą, nie wiedział, co począć. Nagle
błysnęła mu dzika nadzieja.
Czekaj! krzyknął. Jak dawno siostra twoja umarła? Mów prędzej!
Osiemnaście lat temu mruknął mę\czyzna. Ale czemu pytasz? Co ci na tym zale\y?
Osiemnaście lat triumfująco zaśmiał się Dorian Gray. Osiemnaście lat! Ustaw mnie
pod latarnią i przyjrzyj się mej twarzy.
James Vane wahał się przez chwilę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Następnie chwycił Doriana
Graya i wywlókł go ze sklepionego przejścia.
Pomimo słabego, na wietrze migocącego światła, spostrzegł swą straszną pomyłkę: twarz
człowieka, którego miał zamordować, wykazywała całą świe\ość chłopięcego uroku, nieskalany
czar pierwszej młodości. Ten chłopak mógł sobie liczyć zaledwie dwadzieścia wiosen, tyle mniej
więcej, ile miała siostra, kiedy się przed tyloma laty rozstali. Rzecz jasna, nie mógł być tym,
który spowodował jej śmierć.
Uwolnił go ze strasznego uścisku i zatoczył się w tył przera\ony.
Mój Bo\e! Mój Bo\e! szepnął. Mało brakowało, a byłbym cię zamordował.
Dorian Gray odetchnął głęboko.
Człowieku, mało brakowało, a byłbyś popełnił straszną zbrodnię rzekł, mierząc go
surowym spojrzeniem. Niech ci to słu\y za przestrogę, \e nie nale\y brać zemsty w swoje
ręce.
Wybaczcie, panie mamrotał James Vane. Pomyliłem się. Przypadkowe słowa
usłyszane w tej przeklętej norze zawiodły mnie na fałszywy ślad.
Wracaj lepiej do domu i odłó\ ten rewolwer. Inaczej mogłoby ci się przydarzyć coś złego
rzekł Dorian, odwracając się i powoli idąc ulicą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
Dorian Gray szedł spiesznie wzdłu\ wybrze\a wśród bezustannego deszczu. Spotkanie z
Adrianem Singletonem silnie nim wstrząsnęło i w duchu zapytywał się, czy odpowiedzialność za
złamanie tego młodego \ycia istotnie spada na niego, jak to w sposób wyzywający i obel\ywy
rzucił mu był w twarz Bazyli Hallward. Zagryzł wargi i przez kilka sekund oczy jego wyra\ały
smutek. Ale w gruncie rzeczy, co go to obchodziło? śycie zbyt jest krótkie, by człowiek miał
brać na siebie cię\ar cudzych błędów. Ka\dy \yje swym \yciem i płaci za to odpowiednią cenę.
Szkoda tylko, \e za błąd popełniony raz jeden wcią\ się musi płacić. Płacić i płacić bez końca. W
stosunkach z człowiekiem los nigdy nie zamyka swych rachunków.
Zdarzają się chwile, jak twierdzą psychologowie, kiedy \ądza grzechu lub tego, co świat
nazywa grzechem, do tego stopnia włada naturą ludzką, \e ka\de włókno organizmu, ka\da
komórka mózgu brzemienne są strasznymi popędami. Mę\czyzna i kobieta tracą w owych
chwilach wolną wolę. Jak automaty biegną ku swemu strasznemu celowi. Odjęta im została
wolność wyboru, a sumienie ich jest martwe, o ile zaś \yje, to tylko po to, by buntowi i
nieposłuszeństwu nadać specjalny urok. Bo wszelkie grzechy teolodzy powtarzają to w
nieskończoność są grzechami nieposłuszeństwa. Kiedy ów mo\ny duch, gwiazda zaranna zła
spadła z niebios spadła w postaci buntownika.
Zobojętniały, zaprzedany złu, ze splugawioną wyobraznią i duszą łaknącą buntu, pędził
Dorian Gray przed siebie. Zwolnił kroku i skręcił w sklepione przejście, którym tylokrotnie
skracał sobie drogę do osławionego lokalu, dokąd właśnie zdą\ał, w tej\e jednak chwili uczuł, \e
ktoś go chwyta z tyłu i zanim miał czas pomyśleć o obronie, rzucono go o mur, a brutalna pięść
chwyciła go za gardło.
Z szaloną energią walczył o \ycie i po strasznym wysiłku udało mu się oderwać od szyi
dławiące go palce. Równocześnie usłyszał trzask kurka rewolwerowego i ujrzał błyszczącą lufę
skierowaną prosto w jego głowę, a przed sobą ciemną sylwetkę niskiego, przysadkowatego
mę\czyzny.
Czego chcesz? wykrztusił.
Cicho! szepnął mę\czyzna. Jeden ruch, a strzelę ci w łeb.
Szalony człowieku, có\ ci zrobiłem?
Złamałeś \ycie Sybili Vane brzmiała odpowiedz. Sybila Vane była moją siostrą.
Odebrała sobie \ycie. Wiem o tym. Za jej śmierć ty odpowiadasz. Przysiągłem cię zamordować.
Szukałem cię całe lata. Nie miałem \adnej wskazówki ani śladu. Te dwie osoby, które by cię
mogły były opisać, umarły. Nie wiedziałem o tobie nic prócz imienia, którym ona cię nazywała.
Dziś w nocy usłyszałem je przypadkowo. Załatw swe rachunki z Bogiem, bo za chwilę staniesz
przed Nim. Dorian Gray dr\ał ze strachu.
Ja jej nigdy nie znałem wyjąkał. Nigdy o niej nie słyszałem. Oszalałeś chyba.
Lepiej zrobiłbyś, wyznając swój grzech, bo przysięgam, jakem James Vane, \e umrzesz za
chwilę. Nastała straszna pauza. Dorian nie wiedział, co ma mówić czy zrobić. Na kolana!
warknął mę\czyzna. Pozostawiam ci minutę na pojednanie się z Bogiem. Jeszcze dziś
wyje\d\am do Indii, więc muszę się wpierw załatwić z tobą. Daję ci jedną minutę czasu. Nie
więcej.
Dorian bezwładnie zwiesił ramiona. Sparali\owany trwogą, nie wiedział, co począć. Nagle
błysnęła mu dzika nadzieja.
Czekaj! krzyknął. Jak dawno siostra twoja umarła? Mów prędzej!
Osiemnaście lat temu mruknął mę\czyzna. Ale czemu pytasz? Co ci na tym zale\y?
Osiemnaście lat triumfująco zaśmiał się Dorian Gray. Osiemnaście lat! Ustaw mnie
pod latarnią i przyjrzyj się mej twarzy.
James Vane wahał się przez chwilę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Następnie chwycił Doriana
Graya i wywlókł go ze sklepionego przejścia.
Pomimo słabego, na wietrze migocącego światła, spostrzegł swą straszną pomyłkę: twarz
człowieka, którego miał zamordować, wykazywała całą świe\ość chłopięcego uroku, nieskalany
czar pierwszej młodości. Ten chłopak mógł sobie liczyć zaledwie dwadzieścia wiosen, tyle mniej
więcej, ile miała siostra, kiedy się przed tyloma laty rozstali. Rzecz jasna, nie mógł być tym,
który spowodował jej śmierć.
Uwolnił go ze strasznego uścisku i zatoczył się w tył przera\ony.
Mój Bo\e! Mój Bo\e! szepnął. Mało brakowało, a byłbym cię zamordował.
Dorian Gray odetchnął głęboko.
Człowieku, mało brakowało, a byłbyś popełnił straszną zbrodnię rzekł, mierząc go
surowym spojrzeniem. Niech ci to słu\y za przestrogę, \e nie nale\y brać zemsty w swoje
ręce.
Wybaczcie, panie mamrotał James Vane. Pomyliłem się. Przypadkowe słowa
usłyszane w tej przeklętej norze zawiodły mnie na fałszywy ślad.
Wracaj lepiej do domu i odłó\ ten rewolwer. Inaczej mogłoby ci się przydarzyć coś złego
rzekł Dorian, odwracając się i powoli idąc ulicą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]