[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najcenniejsze dwa zegary i maszynę do szycia. Lecz to właśnie Jenny
najbardziej potrzebowała teraz pociechy. Oszołomiona, z opalonymi, od
płomieni włosami, dreptała wokół mnie i rozpaczała nad tym, co uczyniła.
Jenny wyniosła z drewutni wióry, oblała naftą i znalazłszy zapałki,
podpaliła, nie myśląc, że wywoła katastrofę. Wykonała, tylko to, co ktoś
podsunął jej na myśl parę dni temu.
Do najprzyjemniejszych chwil w Haugsetvolden zaliczała Anna pogodne
dni koło przystani przy brzegu jeziora, spędzone na rozwieszaniu sieci
lub oczyszczaniu ryb z nocnego połowu. Lubiła wtedy wsłuchiwać się
w odgłos fali leniwie uderzającej o burtę wyciągniętej na brzeg łodzi
i o przybrzeżne głazy. Torfowy dach i spalone słońcem brunatne belki
schowka na łódź pachniały przyjemnie, świeża ryba miała również dobrą,
znajomą woń, a przylatujący od Istersjøen rześki wietrzyk łagodnie
chłodził twarz.
W taki właśnie sierpniowy dzień w 1969 roku Anna z Jenny stały na
przystani i patroszyły ryby. Obie były w dobrym humorze, choć Anna
niepokoiła się trochę tego dnia, Jenny przeszła ostatnio kilka ciężkich
ataków serca i popłakiwała często. Myśl o śmierci nawiedzała ją nieraz,
mówiła o Johanie i prosiła aby – gdy umrze – pochowano ją obok niego
na cmentarzu w Sømådalen.
– Gdy wróciłyśmy znad brzegu pod górę do Haugsetvolden, Jenny znów
dostała ataku i nie mogąc prawie oddychać, opadła bezwładnie na krzesło.
Ułożyłam ją w łóżku, wtedy uspokoiła się trochę i usnęła. Po niedługim
jednak czasie wstała sama i wyszła z izby. Nie przywiązywałam do tego
większej wagi, podobne ataki miewała bowiem już nie raz przedtem.
Nagle po chwili usłyszałam łomot. Wybiegłam i zobaczyłam Jenny
leżącą na strychu starej chaty, dokąd wdrapała się po drabinie. Widziałam,
że było z nią źle, lecz sama nie dałabym rady sprowadzić ją na dół.
Pobiegłam więc co tchu do rybaczówki nad brzegiem, gdzie na szczęście
zastałam ludzi, którzy pomogli mi znieść Jenny ze strychu.
Oddychała jeszcze, lecz była całkiem bezwładna i przelewała mi
się przez ręce. Ująwszy jej głowę w ramiona, ułożyłam się obok, na
ziemi. Leżałyśmy tak ze dwie godziny pod gołym niebem, gdy zdałam
sobie sprawę, że od tej pory będę w Haugsetvolden zupełnie sama. Nie
opuściłam Jenny, zanim modlitwa nad jej ciałem nie została odmówiona
– należało jej się takie samo pożegnanie, jak innym w Haugsetvolden.
Czułam teraz również w głębi duszy, że to właśnie Jenny najbliższa była
memu sercu, bo właśnie ona potrzebowała mnie najbardziej.
Anna mieszka w dalszym ciągu[3] w Haugsetvolden, i nie potrafiłaby
wyobrazić sobie nawet jednego dnia bez tego, do czego tutaj przywykła,
skromnych sprzętów w izbie i bezmiaru przyrody otaczającej
Haugsetvolden. Wszystko jest jej tu bliskie, własne. Wieś rodzinna
pozostała również żywo w jej pamięci. Wreszcie dwa lata temu wybrała
się, by odwiedzić swoje strony w prowincji Hedmark.
[3] Anna umarła w 1975 r. (przyp. redakcji).
– Nie zaznałabym spokoju dopóki nie przekonałabym się, jak mnie
przyjmą w mojej wsi. Wyruszając na wędrówkę z Długim Karolem
odwróciłam się od nich, ludzie mówią teraz, że schowałam się gdzieś na
pustkowiu. Niech sobie mówią, dla mnie najważniejsze jest, że pozostałam
w Haugsetvolden z własnej woli, bo czułam, że potrzebowano mnie tutaj.
Nie uważam, żebym przez to przyniosła ujmę rodzinnej wsi, o której
przecież nigdy nie zapomniałam. A może znajdę w Ringsaker drzwi, które
staną przede mną otworem? Nie miałam zbyt wielkich nadziei, chciałam
tylko przekonać się, jak będzie.
Od momentu, gdy Anna opuściła Ringsaker u boku Długiego Karola, do
chwili jej powrotu teraz, kiedy chciała odnaleźć kraj dzieciństwa, minęło
czterdzieści dziewięć lat. Prawie wszystko wydało się jej nie znane
i dziwne, a nowa droga przez wieś utrudniała orientację. Tylko kwiaty
bujnie rosnące w przydrożnym rowie, wzdłuż drewnianych płotów i na
polach były takie same jak dawniej. Przywykłszy do skąpej roślinności
na pustkowiu zadumała się Anna teraz nad tym, jak żyzna musiała być
ziemia Hedmarku, która na każdym kroku tak hojnie szafowała kwieciem.
Za jednym rozglądała się Anna szczególnie tego dnia: czy uda jej się
odnaleźć i rozpoznać dróżkę wiodącą na szałasy do Lorty? Miała żywo w
pamięci tę wąską ścieżynę pnącą się zakosami w górę leśnym zboczem.
I nagle chwila olśnienia – oto jest znajoma, leśna droga do Lorty!
Ledwie widoczna, lecz prawie nie zmieniona, taka sama, jak w czasach
dzieciństwa, gdy wydeptywała ją Anna często, podążając za matką na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
najcenniejsze dwa zegary i maszynę do szycia. Lecz to właśnie Jenny
najbardziej potrzebowała teraz pociechy. Oszołomiona, z opalonymi, od
płomieni włosami, dreptała wokół mnie i rozpaczała nad tym, co uczyniła.
Jenny wyniosła z drewutni wióry, oblała naftą i znalazłszy zapałki,
podpaliła, nie myśląc, że wywoła katastrofę. Wykonała, tylko to, co ktoś
podsunął jej na myśl parę dni temu.
Do najprzyjemniejszych chwil w Haugsetvolden zaliczała Anna pogodne
dni koło przystani przy brzegu jeziora, spędzone na rozwieszaniu sieci
lub oczyszczaniu ryb z nocnego połowu. Lubiła wtedy wsłuchiwać się
w odgłos fali leniwie uderzającej o burtę wyciągniętej na brzeg łodzi
i o przybrzeżne głazy. Torfowy dach i spalone słońcem brunatne belki
schowka na łódź pachniały przyjemnie, świeża ryba miała również dobrą,
znajomą woń, a przylatujący od Istersjøen rześki wietrzyk łagodnie
chłodził twarz.
W taki właśnie sierpniowy dzień w 1969 roku Anna z Jenny stały na
przystani i patroszyły ryby. Obie były w dobrym humorze, choć Anna
niepokoiła się trochę tego dnia, Jenny przeszła ostatnio kilka ciężkich
ataków serca i popłakiwała często. Myśl o śmierci nawiedzała ją nieraz,
mówiła o Johanie i prosiła aby – gdy umrze – pochowano ją obok niego
na cmentarzu w Sømådalen.
– Gdy wróciłyśmy znad brzegu pod górę do Haugsetvolden, Jenny znów
dostała ataku i nie mogąc prawie oddychać, opadła bezwładnie na krzesło.
Ułożyłam ją w łóżku, wtedy uspokoiła się trochę i usnęła. Po niedługim
jednak czasie wstała sama i wyszła z izby. Nie przywiązywałam do tego
większej wagi, podobne ataki miewała bowiem już nie raz przedtem.
Nagle po chwili usłyszałam łomot. Wybiegłam i zobaczyłam Jenny
leżącą na strychu starej chaty, dokąd wdrapała się po drabinie. Widziałam,
że było z nią źle, lecz sama nie dałabym rady sprowadzić ją na dół.
Pobiegłam więc co tchu do rybaczówki nad brzegiem, gdzie na szczęście
zastałam ludzi, którzy pomogli mi znieść Jenny ze strychu.
Oddychała jeszcze, lecz była całkiem bezwładna i przelewała mi
się przez ręce. Ująwszy jej głowę w ramiona, ułożyłam się obok, na
ziemi. Leżałyśmy tak ze dwie godziny pod gołym niebem, gdy zdałam
sobie sprawę, że od tej pory będę w Haugsetvolden zupełnie sama. Nie
opuściłam Jenny, zanim modlitwa nad jej ciałem nie została odmówiona
– należało jej się takie samo pożegnanie, jak innym w Haugsetvolden.
Czułam teraz również w głębi duszy, że to właśnie Jenny najbliższa była
memu sercu, bo właśnie ona potrzebowała mnie najbardziej.
Anna mieszka w dalszym ciągu[3] w Haugsetvolden, i nie potrafiłaby
wyobrazić sobie nawet jednego dnia bez tego, do czego tutaj przywykła,
skromnych sprzętów w izbie i bezmiaru przyrody otaczającej
Haugsetvolden. Wszystko jest jej tu bliskie, własne. Wieś rodzinna
pozostała również żywo w jej pamięci. Wreszcie dwa lata temu wybrała
się, by odwiedzić swoje strony w prowincji Hedmark.
[3] Anna umarła w 1975 r. (przyp. redakcji).
– Nie zaznałabym spokoju dopóki nie przekonałabym się, jak mnie
przyjmą w mojej wsi. Wyruszając na wędrówkę z Długim Karolem
odwróciłam się od nich, ludzie mówią teraz, że schowałam się gdzieś na
pustkowiu. Niech sobie mówią, dla mnie najważniejsze jest, że pozostałam
w Haugsetvolden z własnej woli, bo czułam, że potrzebowano mnie tutaj.
Nie uważam, żebym przez to przyniosła ujmę rodzinnej wsi, o której
przecież nigdy nie zapomniałam. A może znajdę w Ringsaker drzwi, które
staną przede mną otworem? Nie miałam zbyt wielkich nadziei, chciałam
tylko przekonać się, jak będzie.
Od momentu, gdy Anna opuściła Ringsaker u boku Długiego Karola, do
chwili jej powrotu teraz, kiedy chciała odnaleźć kraj dzieciństwa, minęło
czterdzieści dziewięć lat. Prawie wszystko wydało się jej nie znane
i dziwne, a nowa droga przez wieś utrudniała orientację. Tylko kwiaty
bujnie rosnące w przydrożnym rowie, wzdłuż drewnianych płotów i na
polach były takie same jak dawniej. Przywykłszy do skąpej roślinności
na pustkowiu zadumała się Anna teraz nad tym, jak żyzna musiała być
ziemia Hedmarku, która na każdym kroku tak hojnie szafowała kwieciem.
Za jednym rozglądała się Anna szczególnie tego dnia: czy uda jej się
odnaleźć i rozpoznać dróżkę wiodącą na szałasy do Lorty? Miała żywo w
pamięci tę wąską ścieżynę pnącą się zakosami w górę leśnym zboczem.
I nagle chwila olśnienia – oto jest znajoma, leśna droga do Lorty!
Ledwie widoczna, lecz prawie nie zmieniona, taka sama, jak w czasach
dzieciństwa, gdy wydeptywała ją Anna często, podążając za matką na [ Pobierz całość w formacie PDF ]