[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko idzie na opak, nic się nie robi z planem i stąd potem powstaje tak wielki nieład, że
sobie rady dać nie można. Doświadczyłem tego z własną szkodą, gdyż pozbawiony wszelkich
zapasów, przez całą zimę doznawałem niewygód, nieraz przez kilkanaście dni żyjąc kukury-
dzianą polewką i kozim mlekiem.
W czwartą rocznicę przybycia mego na wyspę, to jest 23 września 1667 roku, pościłem jak
zwykle przez cały dzień i przepędziłem go w mojej świątyni. Któżby dał wiarę, że przez całe
lato w niej nie byłem, że zajęty myślą zabezpieczenia się przed nieprzyjacielem, nawet w
święta i niedziele pracowałem nad ubezpieczeniem mego siedliska, zapominając o Bogu,
moim jedynym ratunku, silniejszym od wszelkich twierdz ziemskich.
O, z jakąż skruchą padłem na kolana i łzami oblewając ziemię, żałowałem mej nierozwagi
i gorąco przyrzekałem poprawę. Właśnie w tej chwili przez grube chmury przebiły się pro-
mienie słońca, padając wprost na mnie. To mię taką radością napełniło, że powstałem z ziemi
pełen ufności i pociechy. O dobry Panie, a więc łaska Twoja jest zawsze ze mną, pomimo
obojętności, z jaką zaniedbałem oddawać Ci czci powinnej! Ach, te promienie słońca, jakby
jaki znak Twej dobroci, napełniają odwagą moją duszę. Ucieka z niej trwoga, a zaufanie w
miłosierdziu Twoim ją napełnia. Odtąd powierzam Ci, Wszechmocny Boże, wszystkie moje
cierpienia i poddaję się rozporządzeniom Twej woli. Niech się ze mną dzieje, jak rozkażesz, a
zawsze jednakowo chwalić Cię będę, choćbyś największe przeciwności na mnie dopuścił.
Powróciłem do groty w zupełnie innym usposobieniu, a niżelim ją opuszczał. Obawy moje
blisko całoroczne wydały mi się niedorzecznymi i teraz dopiero spostrzegłem mój nierozsą-
dek, że dla bojazni przed dzikimi, zapomniałem o wszystkich potrzebach zimowych.
Zawyły wiatry i nawałnice, skutkiem ich wezbrały jak zwykle rzeki. Przykra ta pora, z
jednej strony broniła mnie zupełnie od najazdu dzikich, ale z drugiej bardzo nudno upływała.
Nie miałem czym świecić wieczorami, nie przygotowałem sobie prętów do wyplatania koszy
ani strun do zeszywania skór. Odzież potrzebowała naprawy, a nawet należało pomyśleć o
nowej. Materiału nie brakowało, ale z czego zrobię nici. Najdotkliwszym zaś był mi brak
mięsa. Co do paszy dla kóz, miałem dosyć słomy jęczmiennej i łodyg kukurydzianych, nie
było więc obawy, ażedy jej zabrakło.
Narzekasz na brak mięsa, a wszakże możesz poświęcić kozlątko, wszak jest ich dosyć.
74
W samej rzeczy miałem osiemnaście sztuk trzody, gdyż kozy rozmnożyły się w lecie. Wy-
brawszy młode kozlę, zaniosłem je opodal i zabiłem strzałą, bo mi brakło serca nożem tego
dokonać. Oprawiwszy je starannie, odłożyłem kiszki dla ukręcenia strun do szycia garderoby,
z łopatki ugotowałem wyborny rosół z kukurydzianą kaszą, a ćwiartka tylna poszła na pie-
czeń. Cóż to był za wyborny obiad, po tylu dniach przeżytych o lichej strawie!
Należało jeszcze pomyśleć o pieczeniu chleba. Pełne kosze jęczmienia leżały bez użytku,
bo w dniach trwogi i to wywietrzało mi z głowy. Nasypawszy zboża do stępy, zacząłem je bić
tłuczkiem, a gdy się dobrze zmiażdżyło, przesypywałem śrutówkę do naczynia glinianego.
Tak w ciągu pół dnia przysposobiło się tyle, że można było rozpocząć piekarstwo.
Ba, rozpocząć, a gdzież masz piec, mój mądry człowieku? Gdzie drożdże, a wreszcie w
jęczmieniu jest tyle ości, że nie wiem, jaki to chleb będzie.
Wynalazłszy pomiędzy starymi rzeczami chustkę z grubego muślinu, uprałem ją i wysu-
szyłem przy ogniu. Potem zdarłszy kawał grubego łyka, zrobiłem z niego szeroką obręcz.
Rozpięty na niej muślin zastąpił sito, ale że był nieco za gęsty, więc znaczna część zboża po-
zostawała. Trzeba było na nowo sypać je do stępy i tłuc z taką siłą, że aż pot strumieniami
spływał z czoła. Ale wytrwałość uwieńczyła mą pracę.
Następnie wygrzebałem dołek na łokieć szeroki i głęboki, a spód i boki wyłożyłem pła-
skimi kamieniami. Całe trzy dni zeszły na tej robocie. Czwartego nareszcie zapaliłem duży
ogień w dole, a zanim wy gorzał, zarobiłem mąkę wodą, a dodawszy soli, porobiłem z niej
placki. Potem wygarnąwszy węgle i popiół, ułożyłem je na kamieniach rozpalonych, czeka-
jąc, co z tego będzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
wszystko idzie na opak, nic się nie robi z planem i stąd potem powstaje tak wielki nieład, że
sobie rady dać nie można. Doświadczyłem tego z własną szkodą, gdyż pozbawiony wszelkich
zapasów, przez całą zimę doznawałem niewygód, nieraz przez kilkanaście dni żyjąc kukury-
dzianą polewką i kozim mlekiem.
W czwartą rocznicę przybycia mego na wyspę, to jest 23 września 1667 roku, pościłem jak
zwykle przez cały dzień i przepędziłem go w mojej świątyni. Któżby dał wiarę, że przez całe
lato w niej nie byłem, że zajęty myślą zabezpieczenia się przed nieprzyjacielem, nawet w
święta i niedziele pracowałem nad ubezpieczeniem mego siedliska, zapominając o Bogu,
moim jedynym ratunku, silniejszym od wszelkich twierdz ziemskich.
O, z jakąż skruchą padłem na kolana i łzami oblewając ziemię, żałowałem mej nierozwagi
i gorąco przyrzekałem poprawę. Właśnie w tej chwili przez grube chmury przebiły się pro-
mienie słońca, padając wprost na mnie. To mię taką radością napełniło, że powstałem z ziemi
pełen ufności i pociechy. O dobry Panie, a więc łaska Twoja jest zawsze ze mną, pomimo
obojętności, z jaką zaniedbałem oddawać Ci czci powinnej! Ach, te promienie słońca, jakby
jaki znak Twej dobroci, napełniają odwagą moją duszę. Ucieka z niej trwoga, a zaufanie w
miłosierdziu Twoim ją napełnia. Odtąd powierzam Ci, Wszechmocny Boże, wszystkie moje
cierpienia i poddaję się rozporządzeniom Twej woli. Niech się ze mną dzieje, jak rozkażesz, a
zawsze jednakowo chwalić Cię będę, choćbyś największe przeciwności na mnie dopuścił.
Powróciłem do groty w zupełnie innym usposobieniu, a niżelim ją opuszczał. Obawy moje
blisko całoroczne wydały mi się niedorzecznymi i teraz dopiero spostrzegłem mój nierozsą-
dek, że dla bojazni przed dzikimi, zapomniałem o wszystkich potrzebach zimowych.
Zawyły wiatry i nawałnice, skutkiem ich wezbrały jak zwykle rzeki. Przykra ta pora, z
jednej strony broniła mnie zupełnie od najazdu dzikich, ale z drugiej bardzo nudno upływała.
Nie miałem czym świecić wieczorami, nie przygotowałem sobie prętów do wyplatania koszy
ani strun do zeszywania skór. Odzież potrzebowała naprawy, a nawet należało pomyśleć o
nowej. Materiału nie brakowało, ale z czego zrobię nici. Najdotkliwszym zaś był mi brak
mięsa. Co do paszy dla kóz, miałem dosyć słomy jęczmiennej i łodyg kukurydzianych, nie
było więc obawy, ażedy jej zabrakło.
Narzekasz na brak mięsa, a wszakże możesz poświęcić kozlątko, wszak jest ich dosyć.
74
W samej rzeczy miałem osiemnaście sztuk trzody, gdyż kozy rozmnożyły się w lecie. Wy-
brawszy młode kozlę, zaniosłem je opodal i zabiłem strzałą, bo mi brakło serca nożem tego
dokonać. Oprawiwszy je starannie, odłożyłem kiszki dla ukręcenia strun do szycia garderoby,
z łopatki ugotowałem wyborny rosół z kukurydzianą kaszą, a ćwiartka tylna poszła na pie-
czeń. Cóż to był za wyborny obiad, po tylu dniach przeżytych o lichej strawie!
Należało jeszcze pomyśleć o pieczeniu chleba. Pełne kosze jęczmienia leżały bez użytku,
bo w dniach trwogi i to wywietrzało mi z głowy. Nasypawszy zboża do stępy, zacząłem je bić
tłuczkiem, a gdy się dobrze zmiażdżyło, przesypywałem śrutówkę do naczynia glinianego.
Tak w ciągu pół dnia przysposobiło się tyle, że można było rozpocząć piekarstwo.
Ba, rozpocząć, a gdzież masz piec, mój mądry człowieku? Gdzie drożdże, a wreszcie w
jęczmieniu jest tyle ości, że nie wiem, jaki to chleb będzie.
Wynalazłszy pomiędzy starymi rzeczami chustkę z grubego muślinu, uprałem ją i wysu-
szyłem przy ogniu. Potem zdarłszy kawał grubego łyka, zrobiłem z niego szeroką obręcz.
Rozpięty na niej muślin zastąpił sito, ale że był nieco za gęsty, więc znaczna część zboża po-
zostawała. Trzeba było na nowo sypać je do stępy i tłuc z taką siłą, że aż pot strumieniami
spływał z czoła. Ale wytrwałość uwieńczyła mą pracę.
Następnie wygrzebałem dołek na łokieć szeroki i głęboki, a spód i boki wyłożyłem pła-
skimi kamieniami. Całe trzy dni zeszły na tej robocie. Czwartego nareszcie zapaliłem duży
ogień w dole, a zanim wy gorzał, zarobiłem mąkę wodą, a dodawszy soli, porobiłem z niej
placki. Potem wygarnąwszy węgle i popiół, ułożyłem je na kamieniach rozpalonych, czeka-
jąc, co z tego będzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]