[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pa, no nie?
- Były dwie: jedna, stojąca, i druga, nocna, ze szklanym,
seledynowym kloszem. Poza tym jeszcze żyrandol sufitowy.
Która z nich była wówczas przez państwa używana?
- Która? - powtórzyła dziewczyna. - Wydaje mi się... -
znów wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Balcerzakiem
- że... chyba żadna. - Zachichotała. - Najprzyjemniej spędzało
się czas po ciemku.
- Niech jej pan nie słucha - odezwał się naraz Balcerzak -
nie widzi pan, że stroi sobie żarty? Oczywiście, że zapalaliśmy
światło. Z reguły jednak korzystaliśmy z lampki nocnej.
Wydawało się, że dziewczyna, dotąd najwyrazniej ociąga-
jąca się z odpowiedzią, obecnie, kiedy wyręczył ją Balcerzak,
odzyskała utraconą na moment pewność siebie.
- Tak właśnie było - potwierdziła szybko; może nazbyt
szybko. - Nocna lampka dawała przyjemne, seledynowe świa-
tło.
- Więc z lampy stojącej nie korzystaliście?
- Nie - odrzekła zdecydowanie dziewczyna. - Była... -
zawahała się - dość niewygodnie umieszczona. Za fotelem,
trudno się do niej dostać.
- Za fotelem? - zdumiał się Wanacki. - Myślałem, że
znajdowała się obok fotela.
54
- No, tak - zmieszała się Jolka - ale fotel przeszkadzał.
Czy to już wszystko, proszę pana?
- Mniej więcej. Chyba że miałaby pani coś do dodania.
Albo pan - zwrócił się do Balcerzaka.
- Wciąż nie wiemy, o co panu chodzi - przypomniała
dziewczyna. - Pamięta pan o naszej umowie? Szczerość za
szczerość.
- Nic takiego nie obiecywałem.
- Ale mówił pan, że pan zobaczy. Więc... - w głosie Jolki
zabrzmiało oczekiwanie.
- Dobrze - zdecydował Wanacki. - Zresztą pan - wskazał
dłonią na Balcerzaka - zapewne już się mniej więcej orientuje.
Prawda?
Balcerzak milcząco skinął głową.
- No wiesz, Janusz - uniosła się dziewczyna. - Zwinia je-
steś! Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo sprawa dotyczy jego ojczyma. Widzi pani - teraz
Wanacki mówił niemal wyłącznie do Jolki - w mieszkaniu na
Hożej, z którego i wy korzystaliście od czasu do czasu, zda-
rzył się wypadek. Tragiczny wypadek, śmiertelny. Pewna
młoda dziewczyna, znajdująca się tej nocy w towarzystwie
ojczyma Janusza, zmarła na skutek porażenia prądem. Ta lam-
pa, o którą was poprzednio pytałem... A więc ta lampa... była
popsuta, nastąpiło zwarcie, no i... dziewczyna nie żyje. Wy-
starczy?
Twarz Jolki nagle zmieniła się. Wysunęła czubek języka,
oblizując nim wargi. Ochrypłym, zmienionym szeptem zapy-
tała:
- Proszę pana... czy ta dziewczyna - przełknęła nerwowo
ślinę - czy ona przypadkiem nie nazywała się Retmaniak?
Ulka Retmaniak? - Oczy patrzące na Wanackiego bardziej
wydawały się oczekiwać potwierdzenia aniżeli zaprzeczenia.
55
Wanacki podszedł do Jolki, położył rękę na jej ramieniu i
obrócił twarz dziewczyny w swoją stronę.
- Znała ją pani?
- Czy znałam? Oczywiście. Ulka była moją szkolną ko-
leżanką. Razem robiłyśmy maturę. Pózniej nasze drogi się
rozeszły. Ona starała się na uniwersytet i nie dostała się. Ja
miałam więcej szczęścia, lądując na Akademii. Mimo wszyst-
ko utrzymywałyśmy jednak ze sobą kontakty. Przez nią wła-
śnie, a raczej przez jej faceta, tego Zelmana, poznałam Janu-
sza. Ulka! - zaszlochała nagle. Głośno pociągnęła nosem. -
Nie wierzę w żaden tragiczny wypadek! - Kurczowo zacisnęła
dłonie w dwie małe piąstki. Wyglądała jak rozpłakane, roz-
złoszczone dziecko, upierające się przy swej racji. - Nie wie-
rzę, słyszy pan! To on ją zabił! On! Bała się go, tego Zelmana!
Zamordował ją!
- Jak śmiesz tak mówić? - poderwał się Balcerzak. -
Jakim prawem odzywasz się tak o nim? Zapomniałaś, że to
mój ojczym? - Wyglądał na ogromnie poruszonego, na jego
policzkach ukazały się plamy rumieńców. - %7łe jest mężem
mojej matki? Ty... - szukał odpowiedniego określenia - dziw-
ko!
- No, no, proszę się uspokoić! Tylko bez takich określeń!
Nerwy niech pan trzyma na wodzy, a nie obraża kobiety.
- Ja ją obrażam? Dobre sobie! - wybuchnął Balcerzak. -
Słyszał pan chyba, co mówiła o moim ojczymie! I pan, mili-
cjant, pozwala, by bezkarnie rzucała na niego oszczerstwa? By
oskarżała go o... - z pochyloną głową wyglądał jak atakujący
byk - o morderstwo?
- Nie chcę cię więcej znać, słyszysz? - krzyknęła dziew-
czyna. - Ani znać, ani widzieć! Wez sobie ten swój pierścio-
nek, wez z powrotem, prędko! - Przez chwilę mocowała się z
wąskim paskiem złota na palcu, wreszcie z rozmachem rzuciła
go na brudną podłogę pakamery. - I idz do swojego tatusia!
56
Idz i powtórz mu, jak się za nim ująłeś, to ci może znów syp-
nie coś ze swej kabzy!
Balcerzak pochylił się, podniósł spod nóg pierścionek,
przez moment niezdecydowanie obracał go w palcach, wresz-
cie schował do kieszeni.
Dziewczyna roześmiała się. Zmiała się coraz głośniej i gło-
śniej, aż śmiech przeszedł w przerywany czkawką płacz. Z
twarzą ukrytą w chusteczce, wybiegła raptownie z pakamery.
Wanacki ruszył za nią. Dogonił ją dopiero na podwórku.
Ujrzał czerwone, zalane łzami oczy. Raz jeszcze Jolka
chlipnęła żałośnie, a potem, z nagłym zdecydowaniem i wro-
gością w głosie, rzuciła:
- Pan też niech się ode mnie odczepił Słyszy pan! Nic
panu już więcej nie powiem! Absolutnie nic! Nic nie wiem!
Przez chwilę Wanacki usiłował wszcząć pertraktacje.
Wszelkie próby okazały się jednak daremne. Dziewczyna
zaczęła biec. Dogonił ją. Odwróciła się i spojrzała mu w
twarz.
- Dlaczego mnie pan tak prześladuje? Dlaczego? Och!
Co ja wam zrobiłam?
Zrezygnowanym ruchem Wanacki puścił jej ramię.
- Nic pani nie zrobiła, nic. Myślałem jedynie, że mi pani
pomoże.
- Ani mi się śni!
Rozdział 6
Marcjanna Wierzbicka była starszą, dystyngowaną, choć
nieco przygłuchą panią, która przyjęła Wanackiego w pokoju
pełnym bibelotów.
- %7łe co pan powiada, hę? - zapytała, przykładając jedną
57
rękę charakterystycznym gestem do ucha, drugą wskazując
Wanackiemu wypłowiały fotel.
Mebel zachwiał się niepokojąco, Wanacki poczuł się trochę
niepewnie. Ograniczając własne ruchy do minimum, pokrótce
wyjaśnił, o co chodzi.
- A, mieszkanie na Hożej! - krzyknęła starsza dama, nie
wyglądając jednak na specjalnie zadowoloną z zainteresowa-
nia tym tematem. - To własność syna. Znaczy się, kawalerka
własnościowa. Syn wyjechał na parę lat za granicę, do Afryki,
a jak wyjeżdżał, powiedział, że po co mieszkanie ma stać pu-
ste. Lepiej wynająć. No i - wynajął.
- Komu?
- %7łe co, proszę pana?
- Komu wynajął?
- A - Marcjanna Wierzbicka machnęła lekceważąco ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
pa, no nie?
- Były dwie: jedna, stojąca, i druga, nocna, ze szklanym,
seledynowym kloszem. Poza tym jeszcze żyrandol sufitowy.
Która z nich była wówczas przez państwa używana?
- Która? - powtórzyła dziewczyna. - Wydaje mi się... -
znów wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Balcerzakiem
- że... chyba żadna. - Zachichotała. - Najprzyjemniej spędzało
się czas po ciemku.
- Niech jej pan nie słucha - odezwał się naraz Balcerzak -
nie widzi pan, że stroi sobie żarty? Oczywiście, że zapalaliśmy
światło. Z reguły jednak korzystaliśmy z lampki nocnej.
Wydawało się, że dziewczyna, dotąd najwyrazniej ociąga-
jąca się z odpowiedzią, obecnie, kiedy wyręczył ją Balcerzak,
odzyskała utraconą na moment pewność siebie.
- Tak właśnie było - potwierdziła szybko; może nazbyt
szybko. - Nocna lampka dawała przyjemne, seledynowe świa-
tło.
- Więc z lampy stojącej nie korzystaliście?
- Nie - odrzekła zdecydowanie dziewczyna. - Była... -
zawahała się - dość niewygodnie umieszczona. Za fotelem,
trudno się do niej dostać.
- Za fotelem? - zdumiał się Wanacki. - Myślałem, że
znajdowała się obok fotela.
54
- No, tak - zmieszała się Jolka - ale fotel przeszkadzał.
Czy to już wszystko, proszę pana?
- Mniej więcej. Chyba że miałaby pani coś do dodania.
Albo pan - zwrócił się do Balcerzaka.
- Wciąż nie wiemy, o co panu chodzi - przypomniała
dziewczyna. - Pamięta pan o naszej umowie? Szczerość za
szczerość.
- Nic takiego nie obiecywałem.
- Ale mówił pan, że pan zobaczy. Więc... - w głosie Jolki
zabrzmiało oczekiwanie.
- Dobrze - zdecydował Wanacki. - Zresztą pan - wskazał
dłonią na Balcerzaka - zapewne już się mniej więcej orientuje.
Prawda?
Balcerzak milcząco skinął głową.
- No wiesz, Janusz - uniosła się dziewczyna. - Zwinia je-
steś! Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo sprawa dotyczy jego ojczyma. Widzi pani - teraz
Wanacki mówił niemal wyłącznie do Jolki - w mieszkaniu na
Hożej, z którego i wy korzystaliście od czasu do czasu, zda-
rzył się wypadek. Tragiczny wypadek, śmiertelny. Pewna
młoda dziewczyna, znajdująca się tej nocy w towarzystwie
ojczyma Janusza, zmarła na skutek porażenia prądem. Ta lam-
pa, o którą was poprzednio pytałem... A więc ta lampa... była
popsuta, nastąpiło zwarcie, no i... dziewczyna nie żyje. Wy-
starczy?
Twarz Jolki nagle zmieniła się. Wysunęła czubek języka,
oblizując nim wargi. Ochrypłym, zmienionym szeptem zapy-
tała:
- Proszę pana... czy ta dziewczyna - przełknęła nerwowo
ślinę - czy ona przypadkiem nie nazywała się Retmaniak?
Ulka Retmaniak? - Oczy patrzące na Wanackiego bardziej
wydawały się oczekiwać potwierdzenia aniżeli zaprzeczenia.
55
Wanacki podszedł do Jolki, położył rękę na jej ramieniu i
obrócił twarz dziewczyny w swoją stronę.
- Znała ją pani?
- Czy znałam? Oczywiście. Ulka była moją szkolną ko-
leżanką. Razem robiłyśmy maturę. Pózniej nasze drogi się
rozeszły. Ona starała się na uniwersytet i nie dostała się. Ja
miałam więcej szczęścia, lądując na Akademii. Mimo wszyst-
ko utrzymywałyśmy jednak ze sobą kontakty. Przez nią wła-
śnie, a raczej przez jej faceta, tego Zelmana, poznałam Janu-
sza. Ulka! - zaszlochała nagle. Głośno pociągnęła nosem. -
Nie wierzę w żaden tragiczny wypadek! - Kurczowo zacisnęła
dłonie w dwie małe piąstki. Wyglądała jak rozpłakane, roz-
złoszczone dziecko, upierające się przy swej racji. - Nie wie-
rzę, słyszy pan! To on ją zabił! On! Bała się go, tego Zelmana!
Zamordował ją!
- Jak śmiesz tak mówić? - poderwał się Balcerzak. -
Jakim prawem odzywasz się tak o nim? Zapomniałaś, że to
mój ojczym? - Wyglądał na ogromnie poruszonego, na jego
policzkach ukazały się plamy rumieńców. - %7łe jest mężem
mojej matki? Ty... - szukał odpowiedniego określenia - dziw-
ko!
- No, no, proszę się uspokoić! Tylko bez takich określeń!
Nerwy niech pan trzyma na wodzy, a nie obraża kobiety.
- Ja ją obrażam? Dobre sobie! - wybuchnął Balcerzak. -
Słyszał pan chyba, co mówiła o moim ojczymie! I pan, mili-
cjant, pozwala, by bezkarnie rzucała na niego oszczerstwa? By
oskarżała go o... - z pochyloną głową wyglądał jak atakujący
byk - o morderstwo?
- Nie chcę cię więcej znać, słyszysz? - krzyknęła dziew-
czyna. - Ani znać, ani widzieć! Wez sobie ten swój pierścio-
nek, wez z powrotem, prędko! - Przez chwilę mocowała się z
wąskim paskiem złota na palcu, wreszcie z rozmachem rzuciła
go na brudną podłogę pakamery. - I idz do swojego tatusia!
56
Idz i powtórz mu, jak się za nim ująłeś, to ci może znów syp-
nie coś ze swej kabzy!
Balcerzak pochylił się, podniósł spod nóg pierścionek,
przez moment niezdecydowanie obracał go w palcach, wresz-
cie schował do kieszeni.
Dziewczyna roześmiała się. Zmiała się coraz głośniej i gło-
śniej, aż śmiech przeszedł w przerywany czkawką płacz. Z
twarzą ukrytą w chusteczce, wybiegła raptownie z pakamery.
Wanacki ruszył za nią. Dogonił ją dopiero na podwórku.
Ujrzał czerwone, zalane łzami oczy. Raz jeszcze Jolka
chlipnęła żałośnie, a potem, z nagłym zdecydowaniem i wro-
gością w głosie, rzuciła:
- Pan też niech się ode mnie odczepił Słyszy pan! Nic
panu już więcej nie powiem! Absolutnie nic! Nic nie wiem!
Przez chwilę Wanacki usiłował wszcząć pertraktacje.
Wszelkie próby okazały się jednak daremne. Dziewczyna
zaczęła biec. Dogonił ją. Odwróciła się i spojrzała mu w
twarz.
- Dlaczego mnie pan tak prześladuje? Dlaczego? Och!
Co ja wam zrobiłam?
Zrezygnowanym ruchem Wanacki puścił jej ramię.
- Nic pani nie zrobiła, nic. Myślałem jedynie, że mi pani
pomoże.
- Ani mi się śni!
Rozdział 6
Marcjanna Wierzbicka była starszą, dystyngowaną, choć
nieco przygłuchą panią, która przyjęła Wanackiego w pokoju
pełnym bibelotów.
- %7łe co pan powiada, hę? - zapytała, przykładając jedną
57
rękę charakterystycznym gestem do ucha, drugą wskazując
Wanackiemu wypłowiały fotel.
Mebel zachwiał się niepokojąco, Wanacki poczuł się trochę
niepewnie. Ograniczając własne ruchy do minimum, pokrótce
wyjaśnił, o co chodzi.
- A, mieszkanie na Hożej! - krzyknęła starsza dama, nie
wyglądając jednak na specjalnie zadowoloną z zainteresowa-
nia tym tematem. - To własność syna. Znaczy się, kawalerka
własnościowa. Syn wyjechał na parę lat za granicę, do Afryki,
a jak wyjeżdżał, powiedział, że po co mieszkanie ma stać pu-
ste. Lepiej wynająć. No i - wynajął.
- Komu?
- %7łe co, proszę pana?
- Komu wynajął?
- A - Marcjanna Wierzbicka machnęła lekceważąco ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]