[ Pobierz całość w formacie PDF ]
każdym razem, gdy wspominała Julie.
- Rozumiem, że nie pójdziesz ze mną na lunch? - zapytał zawiedziony.
- Nie pójdę.
- Zawsze doprowadzasz wszystko do końca, prawda?
- Prawie zawsze.
- Może powinienem wydać dyrektywę, że pracownicy obowiązani są jadać
lunch.
- Masz wielu bardzo oddanych pracowników, ale prawdopodobnie
zlekceważyliby takie zarządzenie.
- Jestem samolubny. Chcę się z tobą zobaczyć.
- Najbliższa sobota nadal jest aktualna.
- Do soboty jeszcze tyle czasu. - Westchnął.
- Wiem, ale...
- Nie mów. Znam twoje wymówki na pamięć.
- Mogę zmienić zamiar.
- Nie, nie zmienisz. Ja cię nie będę prosił.
- Dziękuję. Ja także nie poproszę cię, żebyś się zmienił. Podobasz mi się taki,
jaki jesteś.
- To znaczy uparty i zawzięty? - Roześmiał się.
- To także.
- A co jeszcze?
- Wysoki, przystojny...
- Czterdziestodziewięcioletni - dorzucił. Kathleen nie lubiła, gdy podejmował
ten temat.
RS
- Twój wiek wcale mi nie przeszkadza. A nawet lubię, gdy mężczyzna jest
starszy.
- Wielu takich miałaś?
- Mój ojciec jest starszy... - Zająknęła się zastanawiając, czemu to powiedziała.
- Nie martw się, Kath, wiem, że nie porównujesz mnie do swojego ojca.
- To wspaniały człowiek. Mogłabym zrobić gorsze porównanie.
- Ty dla mnie jesteś niezrównana - powiedział.
- Czy to komplement? - spytała.
- Tak.
Smakowała jego słowa.
- Dziękuję - wyszeptała.
- Nie będę ci już przeszkadzał.
Kathleen przebiegła myślą dzisiejszy dzień. Wtargnięcie Ashley, narada z
Jonem, rozmyślanie o minionej nocy.
- Jakoś trudno mi się dziś skupić.
- Myślałaś o mnie?
- Przez pewien czas.
- Dobrze. Myśl o mnie, ale staraj się też popracować. Nie zarobię na tobie,
jeżeli będziesz marzyć - powiedział.
- Dziękuję, Mac. Za wszystko.
- Zawsze do usług.
O wpół do drugiej rozległo się pukanie do drzwi. Kathleen podpierała głowę
rękami, studiując przewidywane koszty nowego czasopisma, i z całych sił
starała się nie zasnąć. Cyfry nie wyglądały dobrze. Nic prócz róż nie wyglądało
dobrze.
- Proszę - powiedziała i uniósłszy głowę zobaczyła dwóch mężczyzn w
smokingach, pchających do jej ciasnego biura wózek ze srebrnymi nakryciami.
Nie musiała zadawać żadnych pytań. Jej twarz rozjaśniła się niczym twarz
dziecka w wigilię Bożego Narodzenia. Mac najwyrazniej nie posłuchał jej
odmowy. Była zachwycona.
- Proszę sobie nie przeszkadzać, madame. To potrwa tylko chwilę.
Przyglądała się z zaciekawieniem, jak rozstawiają mały, okrągły stolik,
przykrywają go białym obrusem, ustawiają nakrycia, kryształowe kieliszki i
cienką porcelanę.
Wnieśli dwa kryte białym adamaszkiem fotele i umieścili je po dwóch stronach
stołu. Jeden z kelnerów podszedł do Kathleen, skłonił się przed nią, ujął jej dłoń
i poprowadził do stołu. Usiadła. Kelner rozłożył serwetkę z czerwonego lnu i
przykrył nią kolana Kathleen.
- Jeżeli będzie pani czegoś potrzebowała, madame, jesteśmy za drzwiami.
Dżentelmen nadejdzie lada moment.
Wyszli, mijając się z Makiem. Wyglądał niesłychanie przystojnie i elegancko.
RS
- Och, lunch. Jeden z przyjemniejszych posiłków. - Pochylił się nad Kathleen i
delikatnie pocałował ją w policzek, a potem wysunął zza jej uszu dwa pasma
włosów. Usiadł naprzeciwko niej. - Powiedziałaś, że nie pójdziesz na lunch,
więc musiałem przynieść go tutaj.
- Dochodzi druga.
- Pewnie jeszcze nie jadłaś?
Uśmiechnęła się, patrząc w jego lśniące oczy, pełne nadziei i oczekiwania.
- Umieram z głodu.
- Doskonale. Właśnie to chciałem usłyszeć. - Uniósł pokrywkę.
Kathleen roześmiała się na widok dwóch ogromnych hamburgerów otoczonych
frytkami i zapiekanek z jabłkiem.
- To się nazywa posiłek - powiedział. - Uwielbiam niewyszukane potrawy.
Kathleen oblizała się.
- Mniam, wyglądają bosko. - Rozerwała opakowanie keczupu i polała nim
swoją porcję. - Skąd wiedziałeś, że mam wyrafinowany gust?
- Jestem medium. I również mam wyrafinowany gust. Dlatego mi się podobasz.
- Jesteś nazbyt uprzejmy - powiedziała, oblizując palce.
- Szampana? - zapytał, sięgając po butelkę. Potrząsnęła głową.
- Zapomniałeś, że nie piję.
- Twoja niskokaloryczna cola, kochanie. - Podał jej wysoki tekturowy kubek z
plastikowym wieczkiem i słomką. - Mam nadzieję, że utrafiłem.
- Pamiętałeś.
- Nigdy o niczym nie zapominam. - Odstawił butelkę szampana do wiaderka,
wziął drugi kubek, przełknął łyk coli i wstrząsnął się z odrazą. - Cholera, to
obrzydliwe. Jak możesz pić takie świństwo?
- Trzeba przywyknąć.
- Ja wolę piwo.
- Trzeba było zamówić.
- Ale powiedziałaś, że za dużo piję.
- To ty mnie słuchasz?
- Ciebie i mojej gospodyni. Wspaniała starsza pani, ale odrobinę wścibska. Też
mi to powtarza.
- Cieszę się, że masz kogoś, kto się o ciebie troszczy.
- Ona także wpycha we mnie proste potrawy. Przez wiele lat starałem się jadać
zdrowo, zapomniałem co to tłuszcz, biała mąka i cukier.
- A teraz jesteś zadowolony?
- Przepadam za tym. - Uśmiechnął się z ustami pełnymi hamburgera.
- Mówiłeś, że w wieku czterdziestu dziewięciu lat nie można zaczynać życia od
nowa. A teraz słyszę, że zrezygnowałeś z diety, przestałeś pić piwo...
- Nie, moja droga. Piwa nie wyrzeknę się nigdy. Ktoś mi powiedział, że we
wszystkim należy zachować umiar, bo inaczej nawet przyjemności stają się
nudne i przykre.
- Wszystkie przyjemności? - spytała, spoglądając znad tekturowego kubka.
RS
Zamyślił się nad jej pytaniem. Zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się.
- Przypuszczam, że nie wszystkie. Są przyjemności, w których można stracić
miarę.
- Lepiej zmieńmy temat - powiedziała Kathleen, zlizując sos z hamburgera i nie
spuszczając oczu z Maca. Jak to możliwe, żeby mężczyzna był tak przystojny?
A do tego róże, hamburgery, niskokaloryczna cola. Ależ ona ma szczęście.
Patrzyła, jak Mac pije przez słomkę, na jego usta, słodkie, namiętne, jakby
stworzone do pocałunków. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła się
zdecydować. Coś osobistego? Nie. Lepiej poruszyć tematy zawodowe.
- Rozmawiałam z kierownikiem reklamy...
- Zaraz, zaraz. Mieliśmy nie mieszać przyjemności z obowiązkami.
- Ale skoro tu jesteś... myślałam, że zechcesz się dowiedzieć.
- Posłuchaj, Kath. Jestem tu po to, by zjeść lunch z piękną kobietą, a nie z
pracownicą. Nie chcę rozmawiać z tobą o interesach.
- Dlaczego?
Wytarł palce w serwetkę, wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, ale
wszędzie widział tylko kobietę swoich marzeń. Zwrócił się ku niej.
- Być może wydam ci się nadętym durniem i męskim szowinistą, ale dawno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
każdym razem, gdy wspominała Julie.
- Rozumiem, że nie pójdziesz ze mną na lunch? - zapytał zawiedziony.
- Nie pójdę.
- Zawsze doprowadzasz wszystko do końca, prawda?
- Prawie zawsze.
- Może powinienem wydać dyrektywę, że pracownicy obowiązani są jadać
lunch.
- Masz wielu bardzo oddanych pracowników, ale prawdopodobnie
zlekceważyliby takie zarządzenie.
- Jestem samolubny. Chcę się z tobą zobaczyć.
- Najbliższa sobota nadal jest aktualna.
- Do soboty jeszcze tyle czasu. - Westchnął.
- Wiem, ale...
- Nie mów. Znam twoje wymówki na pamięć.
- Mogę zmienić zamiar.
- Nie, nie zmienisz. Ja cię nie będę prosił.
- Dziękuję. Ja także nie poproszę cię, żebyś się zmienił. Podobasz mi się taki,
jaki jesteś.
- To znaczy uparty i zawzięty? - Roześmiał się.
- To także.
- A co jeszcze?
- Wysoki, przystojny...
- Czterdziestodziewięcioletni - dorzucił. Kathleen nie lubiła, gdy podejmował
ten temat.
RS
- Twój wiek wcale mi nie przeszkadza. A nawet lubię, gdy mężczyzna jest
starszy.
- Wielu takich miałaś?
- Mój ojciec jest starszy... - Zająknęła się zastanawiając, czemu to powiedziała.
- Nie martw się, Kath, wiem, że nie porównujesz mnie do swojego ojca.
- To wspaniały człowiek. Mogłabym zrobić gorsze porównanie.
- Ty dla mnie jesteś niezrównana - powiedział.
- Czy to komplement? - spytała.
- Tak.
Smakowała jego słowa.
- Dziękuję - wyszeptała.
- Nie będę ci już przeszkadzał.
Kathleen przebiegła myślą dzisiejszy dzień. Wtargnięcie Ashley, narada z
Jonem, rozmyślanie o minionej nocy.
- Jakoś trudno mi się dziś skupić.
- Myślałaś o mnie?
- Przez pewien czas.
- Dobrze. Myśl o mnie, ale staraj się też popracować. Nie zarobię na tobie,
jeżeli będziesz marzyć - powiedział.
- Dziękuję, Mac. Za wszystko.
- Zawsze do usług.
O wpół do drugiej rozległo się pukanie do drzwi. Kathleen podpierała głowę
rękami, studiując przewidywane koszty nowego czasopisma, i z całych sił
starała się nie zasnąć. Cyfry nie wyglądały dobrze. Nic prócz róż nie wyglądało
dobrze.
- Proszę - powiedziała i uniósłszy głowę zobaczyła dwóch mężczyzn w
smokingach, pchających do jej ciasnego biura wózek ze srebrnymi nakryciami.
Nie musiała zadawać żadnych pytań. Jej twarz rozjaśniła się niczym twarz
dziecka w wigilię Bożego Narodzenia. Mac najwyrazniej nie posłuchał jej
odmowy. Była zachwycona.
- Proszę sobie nie przeszkadzać, madame. To potrwa tylko chwilę.
Przyglądała się z zaciekawieniem, jak rozstawiają mały, okrągły stolik,
przykrywają go białym obrusem, ustawiają nakrycia, kryształowe kieliszki i
cienką porcelanę.
Wnieśli dwa kryte białym adamaszkiem fotele i umieścili je po dwóch stronach
stołu. Jeden z kelnerów podszedł do Kathleen, skłonił się przed nią, ujął jej dłoń
i poprowadził do stołu. Usiadła. Kelner rozłożył serwetkę z czerwonego lnu i
przykrył nią kolana Kathleen.
- Jeżeli będzie pani czegoś potrzebowała, madame, jesteśmy za drzwiami.
Dżentelmen nadejdzie lada moment.
Wyszli, mijając się z Makiem. Wyglądał niesłychanie przystojnie i elegancko.
RS
- Och, lunch. Jeden z przyjemniejszych posiłków. - Pochylił się nad Kathleen i
delikatnie pocałował ją w policzek, a potem wysunął zza jej uszu dwa pasma
włosów. Usiadł naprzeciwko niej. - Powiedziałaś, że nie pójdziesz na lunch,
więc musiałem przynieść go tutaj.
- Dochodzi druga.
- Pewnie jeszcze nie jadłaś?
Uśmiechnęła się, patrząc w jego lśniące oczy, pełne nadziei i oczekiwania.
- Umieram z głodu.
- Doskonale. Właśnie to chciałem usłyszeć. - Uniósł pokrywkę.
Kathleen roześmiała się na widok dwóch ogromnych hamburgerów otoczonych
frytkami i zapiekanek z jabłkiem.
- To się nazywa posiłek - powiedział. - Uwielbiam niewyszukane potrawy.
Kathleen oblizała się.
- Mniam, wyglądają bosko. - Rozerwała opakowanie keczupu i polała nim
swoją porcję. - Skąd wiedziałeś, że mam wyrafinowany gust?
- Jestem medium. I również mam wyrafinowany gust. Dlatego mi się podobasz.
- Jesteś nazbyt uprzejmy - powiedziała, oblizując palce.
- Szampana? - zapytał, sięgając po butelkę. Potrząsnęła głową.
- Zapomniałeś, że nie piję.
- Twoja niskokaloryczna cola, kochanie. - Podał jej wysoki tekturowy kubek z
plastikowym wieczkiem i słomką. - Mam nadzieję, że utrafiłem.
- Pamiętałeś.
- Nigdy o niczym nie zapominam. - Odstawił butelkę szampana do wiaderka,
wziął drugi kubek, przełknął łyk coli i wstrząsnął się z odrazą. - Cholera, to
obrzydliwe. Jak możesz pić takie świństwo?
- Trzeba przywyknąć.
- Ja wolę piwo.
- Trzeba było zamówić.
- Ale powiedziałaś, że za dużo piję.
- To ty mnie słuchasz?
- Ciebie i mojej gospodyni. Wspaniała starsza pani, ale odrobinę wścibska. Też
mi to powtarza.
- Cieszę się, że masz kogoś, kto się o ciebie troszczy.
- Ona także wpycha we mnie proste potrawy. Przez wiele lat starałem się jadać
zdrowo, zapomniałem co to tłuszcz, biała mąka i cukier.
- A teraz jesteś zadowolony?
- Przepadam za tym. - Uśmiechnął się z ustami pełnymi hamburgera.
- Mówiłeś, że w wieku czterdziestu dziewięciu lat nie można zaczynać życia od
nowa. A teraz słyszę, że zrezygnowałeś z diety, przestałeś pić piwo...
- Nie, moja droga. Piwa nie wyrzeknę się nigdy. Ktoś mi powiedział, że we
wszystkim należy zachować umiar, bo inaczej nawet przyjemności stają się
nudne i przykre.
- Wszystkie przyjemności? - spytała, spoglądając znad tekturowego kubka.
RS
Zamyślił się nad jej pytaniem. Zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się.
- Przypuszczam, że nie wszystkie. Są przyjemności, w których można stracić
miarę.
- Lepiej zmieńmy temat - powiedziała Kathleen, zlizując sos z hamburgera i nie
spuszczając oczu z Maca. Jak to możliwe, żeby mężczyzna był tak przystojny?
A do tego róże, hamburgery, niskokaloryczna cola. Ależ ona ma szczęście.
Patrzyła, jak Mac pije przez słomkę, na jego usta, słodkie, namiętne, jakby
stworzone do pocałunków. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła się
zdecydować. Coś osobistego? Nie. Lepiej poruszyć tematy zawodowe.
- Rozmawiałam z kierownikiem reklamy...
- Zaraz, zaraz. Mieliśmy nie mieszać przyjemności z obowiązkami.
- Ale skoro tu jesteś... myślałam, że zechcesz się dowiedzieć.
- Posłuchaj, Kath. Jestem tu po to, by zjeść lunch z piękną kobietą, a nie z
pracownicą. Nie chcę rozmawiać z tobą o interesach.
- Dlaczego?
Wytarł palce w serwetkę, wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, ale
wszędzie widział tylko kobietę swoich marzeń. Zwrócił się ku niej.
- Być może wydam ci się nadętym durniem i męskim szowinistą, ale dawno [ Pobierz całość w formacie PDF ]