[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w twarzach białych braci nienawiść i złowrogą wróżbę wojny.
· Czego chcecie? generaÅ‚ szorstko przerwaÅ‚ to powitanie.
· Od kiedy to wodzowie biaÅ‚ych przyjmujÄ… i rozmawiajÄ… z gośćmi nie proszÄ…c ich, by
usiedli?
Pułkownik Tom Caldwell parsknął śmiechem.
· Nie mamy przyjemnoÅ›ci zapraszać czerwonych do stoÅ‚u. Tu nie miejsce dla was
rzucił uszczypliwie i ze złością.
· Jeżeli wódz Vincennes, gubernator Harrison, podziela takie stanowisko, wodzowie
Związku Oporu odejdą odparł zimno Tecumseh.
Harrison uważnie przyglądał się czerwonoskórym. Czuli się zupełnie pewnie. Ani odrobiny
lęku na ich twarzach, ani cienia niepokoju w głębi czarnych zrenic.
Siadajcie powiedział chłodno. I mówcie, z czym przybywacie. Ostatnie
wydarzenia nie sprzyjajÄ… przyjaznym rozmowom.
Indianie usiedli obok siebie na krzesłach stojących pod ścianą naprzeciw stołu Harrisona.
Tecumseh zdjął z szyi pięknie rzezbioną fajkę, wydobył z woreczka tytoń i począł nabijać
cybuch. Ciszę zakłócił podniecony głos Perry'ego:
Panie generale, trzeba skończyć z tą komedią, nikt z wami
indiańskiej fajki palić nie będzie.
Tecumseh przerwał obrzędowe czynności i zwrócił się do Harrisona:
Przybyliśmy tu z Tippecanoe z własnej woli. Niesiemy białym pokój,
przyjazń i braterstwo. Jeżeli bladym twarzom to nie odpowiada, odchodzimy. Wódz wstał, za nim
inni.
· Nigdzie stÄ…d nie wyjdziecie! ryknÄ…Å‚ kapitan Perry i stanÄ…Å‚ w drzwiach. Z pochwy wydobyÅ‚
szablę. Srebrne ostrze błysnęło stalową smugą.
· Aresztować czerwonych dzikusów! zawtórowaÅ‚ basem major Dawis.
· Pod Å›cianÄ™ i w Å‚eb! huknÄ…Å‚ Johann Gunter.
Indianie stali nieporuszeni. Jedynie Tecumseh zaciął wargi, a przez jego czarne zrenice przebiegły
błyski wściekłości. Opanował się jednak. Gdy zaczął mówić, głos jego brzmiał spokojnie i mocno:
Kto nie umie poszanować poselstwa innego narodu i własny wigwam zamienia w dom zdrady i
fałszu, nie może być uważany za człowieka, lecz za dzikusa. Kto bez zgody naczelnego wodza podejmuje
jakiekolwiek kroki, nie może przewodzić
wojownikom. Dziwne zwyczaje panują w kraju Długich Noży...
Oficerowie zawrzeli. Harrison powstał, gestem uciszył zebranych, a Tecumsehowi polecił mówić dalej.
Wodzowie Związku Oporu przynieśli do Vincennes wampumy pokoju i przyjazni. Jeśli blade
twarze chcą mimo to uwięzić Tecumseha i jego wodzów, jesteśmy gotowi. Czekamy na decyzję
gubernatora.
Sachem Szawanezów mówił w języku angielskim, wszyscy więc rozumieli go doskonale. Harrison
wyszedł zza stołu i zwrócił się do Indian:
· Niech wodzowie szawaneskiej konfederacji siadajÄ…. Na aresztowanie zawsze mamy czas. Wszyscy
jesteście w naszych rękach.
· A los mieszkaÅ„ców Vincennes w rÄ™kach naszych wojowników gÅ‚os Tecumseha zabrzmiaÅ‚
twardo.
· Co te sÅ‚owa majÄ… znaczyć? wtrÄ…ciÅ‚ Perry.
· Tecumseh poznaÅ‚ już dawno podwójne jÄ™zyki biaÅ‚ych, ich PodÅ‚ość i faÅ‚sz, zdradÄ™ i podstÄ™p,
obłudę i okrucieństwo. Prawo Długich Noży jest jak trzcina na bagnie, łamie się i gnie, kołysze i szeleści
według życzenia wiatru. Czy myśliwy wchodzi do legowiska szarego niedzwiedzia bez odpowiedniej
obstawy?... Uśmiech drwiny osiadł na twarzy sachema. Jeśli słońce przetoczy się przez najwyższy
szczyt nieba, a wodzowie nie wrócą Vincennes przestanie istnieć. Hugh!
· Fort jest Å›wietnie uzbrojony, a żoÅ‚nierzy dużo rzuciÅ‚ ostro generaÅ‚.
· Wojowników jest wiÄ™cej, a broÅ„ majÄ… nie gorszÄ… niż DÅ‚ugie Noże.
· RozpoczÄ…Å‚eÅ› wojnÄ™, Tecumsehu? cierpko spytaÅ‚ gubernator.
· Biali wszczynajÄ… wojnÄ™. Indianie pragnÄ… żyć w pokoju.
· A kto zniszczyÅ‚ osadÄ™ nad WÄ…skÄ… StrugÄ…? Kto zaatakowaÅ‚ miasteczko w Illinois River?...
· Backwoodsmeni wyciÄ™li w pieÅ„ wioskÄ™ Peoriów: dzieci, kobiety, starców... Nad WÄ…skÄ… StrugÄ…
zamordowano dla skalpów wojownika Wyandotow, jego squaw i dziecko. Czyżby o tych faktach
oficerowie z Vincennes zapomnieli? Tecumseh mówił głośno, niemal skandując słowa. Wyciągnął
rękę i palcem wskazał na Guntera. Oto jeden z łowców skalpów. Siedzi wśród was. Czy wymierzycie
mu sprawiedliwość, czy skażecie go na śmierć? Nie! Wy go chronicie, bo takich zbrodniarzy wam trzeba,
bo...
· Dość! ryknÄ…Å‚ podniecony puÅ‚kownik Caldwell. Generale, niech mówiÄ…, z czym przychodzÄ…, i
niech idÄ… precz!
· Siadajcie powiedziaÅ‚ Harrison do Indian, hamujÄ…c zdenerwowanie. Wypalimy z
Tecumsehem i jego wodzami fajką pokoju, ale wpierw przedstawicie nam problemy, z którymi tu
przybywacie.
Tecumseh uniósł dumnie głowę. Rozpłomienioną twarz zwrócił w stronę gubernatora. W kącikach
jego warg czaił się cień szyderstwa. Dłonią dał znak wodzom, by usiedli. Sam stał na środku gabinetu,
wysoki, w pięknie zdobionym stroju wodza, z fajką w ręku.
Harrison wrócił za stół i ociągając się usiadł. Wtedy dopiero Tecumseh spoczął pomiędzy
naczelnikami konfederacji. Ciążąca cisza wisiała w gabinecie generała.
Słuchamy! Co przynosicie do Vincennes? głos gubernatora zabrzmiał jakoś dziwnie.
Wódz Szawanezów wstał. Podniósł rękę i zatoczył nią szeroki łuk.
Biali bracia mieszkają na ziemi czerwonoskórych plemion zaczął. Puszcza
dostarcza im zwierzyny, ziemia rodzi kukurydzę i zboża. Las daje drewno na domy dla
backwoodsmenów. Indianie prowadzą handel z białymi kupcami. Dla wszystkich wystarczy
miejsca. Ale białym wciąż wszystkiego mało. Zajmują ziemię naszych ojców, mordują całe
wioski spokojnych plemion. j,amią wszelkie układy zawierane z Indianami. Nie ma dla nich
żadnej świętości. Czemu biali tak postępują?...
Przerwał i patrzył w twarze oficerów. Dawis nie wytrzymał, krzyknął:
· Do rzeczy!... Nie chcemy sÅ‚uchać kazaÅ„!...
· Biali nigdy nie lubiÄ… sÅ‚uchać prawdy. Bo prawda boleÅ›nie kÅ‚uje. Oto gromada biaÅ‚ych
jezdzców napadła nocą wieś spokojnych Peoriów i wycięła w pień wszystkich mieszkańców,
mimo że nie uczynili nic złego białym. Ten oto kujot włóczący się w puszczy nad Wabash
River ręka wodza wskazała Guntera zamordował rodzinę Wyandotów i zdarł z ich głów
skalpy, aby je sprzedać w miastach białych ludzi... Tecumseh mówił płynnie i dobitnie. Z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
w twarzach białych braci nienawiść i złowrogą wróżbę wojny.
· Czego chcecie? generaÅ‚ szorstko przerwaÅ‚ to powitanie.
· Od kiedy to wodzowie biaÅ‚ych przyjmujÄ… i rozmawiajÄ… z gośćmi nie proszÄ…c ich, by
usiedli?
Pułkownik Tom Caldwell parsknął śmiechem.
· Nie mamy przyjemnoÅ›ci zapraszać czerwonych do stoÅ‚u. Tu nie miejsce dla was
rzucił uszczypliwie i ze złością.
· Jeżeli wódz Vincennes, gubernator Harrison, podziela takie stanowisko, wodzowie
Związku Oporu odejdą odparł zimno Tecumseh.
Harrison uważnie przyglądał się czerwonoskórym. Czuli się zupełnie pewnie. Ani odrobiny
lęku na ich twarzach, ani cienia niepokoju w głębi czarnych zrenic.
Siadajcie powiedział chłodno. I mówcie, z czym przybywacie. Ostatnie
wydarzenia nie sprzyjajÄ… przyjaznym rozmowom.
Indianie usiedli obok siebie na krzesłach stojących pod ścianą naprzeciw stołu Harrisona.
Tecumseh zdjął z szyi pięknie rzezbioną fajkę, wydobył z woreczka tytoń i począł nabijać
cybuch. Ciszę zakłócił podniecony głos Perry'ego:
Panie generale, trzeba skończyć z tą komedią, nikt z wami
indiańskiej fajki palić nie będzie.
Tecumseh przerwał obrzędowe czynności i zwrócił się do Harrisona:
Przybyliśmy tu z Tippecanoe z własnej woli. Niesiemy białym pokój,
przyjazń i braterstwo. Jeżeli bladym twarzom to nie odpowiada, odchodzimy. Wódz wstał, za nim
inni.
· Nigdzie stÄ…d nie wyjdziecie! ryknÄ…Å‚ kapitan Perry i stanÄ…Å‚ w drzwiach. Z pochwy wydobyÅ‚
szablę. Srebrne ostrze błysnęło stalową smugą.
· Aresztować czerwonych dzikusów! zawtórowaÅ‚ basem major Dawis.
· Pod Å›cianÄ™ i w Å‚eb! huknÄ…Å‚ Johann Gunter.
Indianie stali nieporuszeni. Jedynie Tecumseh zaciął wargi, a przez jego czarne zrenice przebiegły
błyski wściekłości. Opanował się jednak. Gdy zaczął mówić, głos jego brzmiał spokojnie i mocno:
Kto nie umie poszanować poselstwa innego narodu i własny wigwam zamienia w dom zdrady i
fałszu, nie może być uważany za człowieka, lecz za dzikusa. Kto bez zgody naczelnego wodza podejmuje
jakiekolwiek kroki, nie może przewodzić
wojownikom. Dziwne zwyczaje panują w kraju Długich Noży...
Oficerowie zawrzeli. Harrison powstał, gestem uciszył zebranych, a Tecumsehowi polecił mówić dalej.
Wodzowie Związku Oporu przynieśli do Vincennes wampumy pokoju i przyjazni. Jeśli blade
twarze chcą mimo to uwięzić Tecumseha i jego wodzów, jesteśmy gotowi. Czekamy na decyzję
gubernatora.
Sachem Szawanezów mówił w języku angielskim, wszyscy więc rozumieli go doskonale. Harrison
wyszedł zza stołu i zwrócił się do Indian:
· Niech wodzowie szawaneskiej konfederacji siadajÄ…. Na aresztowanie zawsze mamy czas. Wszyscy
jesteście w naszych rękach.
· A los mieszkaÅ„ców Vincennes w rÄ™kach naszych wojowników gÅ‚os Tecumseha zabrzmiaÅ‚
twardo.
· Co te sÅ‚owa majÄ… znaczyć? wtrÄ…ciÅ‚ Perry.
· Tecumseh poznaÅ‚ już dawno podwójne jÄ™zyki biaÅ‚ych, ich PodÅ‚ość i faÅ‚sz, zdradÄ™ i podstÄ™p,
obłudę i okrucieństwo. Prawo Długich Noży jest jak trzcina na bagnie, łamie się i gnie, kołysze i szeleści
według życzenia wiatru. Czy myśliwy wchodzi do legowiska szarego niedzwiedzia bez odpowiedniej
obstawy?... Uśmiech drwiny osiadł na twarzy sachema. Jeśli słońce przetoczy się przez najwyższy
szczyt nieba, a wodzowie nie wrócą Vincennes przestanie istnieć. Hugh!
· Fort jest Å›wietnie uzbrojony, a żoÅ‚nierzy dużo rzuciÅ‚ ostro generaÅ‚.
· Wojowników jest wiÄ™cej, a broÅ„ majÄ… nie gorszÄ… niż DÅ‚ugie Noże.
· RozpoczÄ…Å‚eÅ› wojnÄ™, Tecumsehu? cierpko spytaÅ‚ gubernator.
· Biali wszczynajÄ… wojnÄ™. Indianie pragnÄ… żyć w pokoju.
· A kto zniszczyÅ‚ osadÄ™ nad WÄ…skÄ… StrugÄ…? Kto zaatakowaÅ‚ miasteczko w Illinois River?...
· Backwoodsmeni wyciÄ™li w pieÅ„ wioskÄ™ Peoriów: dzieci, kobiety, starców... Nad WÄ…skÄ… StrugÄ…
zamordowano dla skalpów wojownika Wyandotow, jego squaw i dziecko. Czyżby o tych faktach
oficerowie z Vincennes zapomnieli? Tecumseh mówił głośno, niemal skandując słowa. Wyciągnął
rękę i palcem wskazał na Guntera. Oto jeden z łowców skalpów. Siedzi wśród was. Czy wymierzycie
mu sprawiedliwość, czy skażecie go na śmierć? Nie! Wy go chronicie, bo takich zbrodniarzy wam trzeba,
bo...
· Dość! ryknÄ…Å‚ podniecony puÅ‚kownik Caldwell. Generale, niech mówiÄ…, z czym przychodzÄ…, i
niech idÄ… precz!
· Siadajcie powiedziaÅ‚ Harrison do Indian, hamujÄ…c zdenerwowanie. Wypalimy z
Tecumsehem i jego wodzami fajką pokoju, ale wpierw przedstawicie nam problemy, z którymi tu
przybywacie.
Tecumseh uniósł dumnie głowę. Rozpłomienioną twarz zwrócił w stronę gubernatora. W kącikach
jego warg czaił się cień szyderstwa. Dłonią dał znak wodzom, by usiedli. Sam stał na środku gabinetu,
wysoki, w pięknie zdobionym stroju wodza, z fajką w ręku.
Harrison wrócił za stół i ociągając się usiadł. Wtedy dopiero Tecumseh spoczął pomiędzy
naczelnikami konfederacji. Ciążąca cisza wisiała w gabinecie generała.
Słuchamy! Co przynosicie do Vincennes? głos gubernatora zabrzmiał jakoś dziwnie.
Wódz Szawanezów wstał. Podniósł rękę i zatoczył nią szeroki łuk.
Biali bracia mieszkają na ziemi czerwonoskórych plemion zaczął. Puszcza
dostarcza im zwierzyny, ziemia rodzi kukurydzę i zboża. Las daje drewno na domy dla
backwoodsmenów. Indianie prowadzą handel z białymi kupcami. Dla wszystkich wystarczy
miejsca. Ale białym wciąż wszystkiego mało. Zajmują ziemię naszych ojców, mordują całe
wioski spokojnych plemion. j,amią wszelkie układy zawierane z Indianami. Nie ma dla nich
żadnej świętości. Czemu biali tak postępują?...
Przerwał i patrzył w twarze oficerów. Dawis nie wytrzymał, krzyknął:
· Do rzeczy!... Nie chcemy sÅ‚uchać kazaÅ„!...
· Biali nigdy nie lubiÄ… sÅ‚uchać prawdy. Bo prawda boleÅ›nie kÅ‚uje. Oto gromada biaÅ‚ych
jezdzców napadła nocą wieś spokojnych Peoriów i wycięła w pień wszystkich mieszkańców,
mimo że nie uczynili nic złego białym. Ten oto kujot włóczący się w puszczy nad Wabash
River ręka wodza wskazała Guntera zamordował rodzinę Wyandotów i zdarł z ich głów
skalpy, aby je sprzedać w miastach białych ludzi... Tecumseh mówił płynnie i dobitnie. Z [ Pobierz całość w formacie PDF ]