[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobry.
- Znów ten biały wóz - powiedziała kelnerka, patrząc przez okno na samochód stojący w
ciepłym cieniu zielonego drzewa. Nasze dzieci lubią pana samochód.
- Często go pani widuje?
- Ten pan, który tu nim przyjeżdżał, siedział zawsze przy tym stole - powiedziała. - I pił
herbatę. Nigdy nie powiedział ani jednego miłego słowa. Czasami siedział przez parę
godzin. Potem przychodziła ta kobieta i odjeżdżali.
- Czy dostano mój porter?
Odwróciła się od okna i popatrzyłem na nią. Nie miała w sobie tej bezczelności, jaką
miewają zazwyczaj kelnerki przyzwyczajone do obsługiwania pijaków. Patrzyłem na jej
skośne oczy i pełne usta, ale nie było na sali ani jednego mężczyzny, więc nie widziałem jej
dobrze. Staruszka nie brałem w rachubę; był ślepy; biała laska leżała przed nim na stole.
- Co będzie pan pić? - Porter.
- Jest tylko zwyczajne piwo. - Dobrze. Pomyślę nad tym.
Odeszła, a ja podszedłem do staruszka i potrząsnąłem nim, a on poderwał głowę
niespodziewanie rześki i radosny.
- Co wiesz o tej dziewczynie, tato? - zapytałem. - Jest ładna.
- Ale jak tam dalej z nią?
Dotknął mojej ręki; przesunął po niej palcami szukając zapewne śladów reumatyzmu, a
potem splótł dłonie.
- Jesteś jeszcze młody - powiedział. - Dasz radę. - Jak ty to wszystko wiesz?
Uniósł swoją dłoń i przejechał nią po mojej twarzy; czułem na ustach gorzki smak
tytoniu; po czym lego palce cofnęły się znów. - Twarz nic nie znaczy - powiedział. -
Człowieka najlepiej poznaje się po rękach.
- Dlaczego ona się nie uczy, tato?
- Matka nie chce jej puścić z domu. Jest jedyną córką. Wiesz, jak to jest z rodzicami.
Myślą, że w dużym mieście to Bóg wie co. - Jak długo ona tu pracuje?
- Dwa lata. A mnie jej żal. Jest taka ładna.
- Co wy tu robicie wieczorami? Jest chociaż kino?
33
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- Nie. Teraz przyjechało Wesołe Miasteczko. A wieczorami nie robi się nic.
- Czasem ktoś kogoś dzgnie nożem i to wszystko, prawda? - Zdarza się i tak. Nieczęsto.
Ludzie nie mają pieniędzy na wódkę. Wezmiesz ją stąd?
- Nie. Nie mam domu.
- Szkoda jej - powtórzył. - To najładniejsza dziewczyna. Jej matka boi się o nią. Wez ją
stąd.
Nie odpowiedziałem mu; już teraz wiedziałem, że jest ładna, młoda i ciepła jak kot śpiący
w cieniu drzewa zmęczonego sierpniem, a ten staruszek znów wyciągnął ku mnie rękę i znów
uczułem na ustach cierpki smak tytoniu. Pewnie nie kupował gotowych papierosów; musiał
je skręcać sam.
- Nie - powiedział. - Zostaw ją tutaj. Szkoda jej dla ciebie. Idz z nią, ale nie zabieraj jej.
- Dobrze - powiedziałem. - Nie wezmę jej. - Szkoda jej dla ciebie.
- Nie wezmę jej - powtórzyłem. - Co tu jeszcze macie oprócz Wesołego Miasteczka?
- Więzień.
- Macie i to?
- Tu jest największy więzień na Dolnym Zląsku. Nie wiedziałeś o tym? Nikt nawet nie
wie, ile tu ich siedzi.
- Więzienie to już coś jest. Kupić ci piwo, tato? - Dobrze. Nic, nie mów do mnie tato".
- A to dlaczego?
- Nie chcę, żeby ktoś, kto wygląda jak ty, mówił do mnie tato". Kup mi piwo i idz.
Wróciłem do swego stolika; czekałem chwilę, potem dziewczyna podeszła do mnie.
- Jeśli pan chce coś zamówić, to teraz - powiedziała spojrzawszy na zegarek. - Teraz będę
miała trzy godziny przerwy. Pracuję od szóstej rano.
- Ja miałem trzy lata przerwy - powiedziałem. Pochyliła się ku mnie.
- Byłeś tutaj? - Tak.
- f jak?
- Powiedziałem ci: trzy lata przerwy. - Było ciężko?
- Sama zobaczysz. Uśmiechnęła się.
- Jakie chcesz piwo?
- Jasne. Dla starego też jasne.
Odeszła, a ja patrzyłem za nią i wiedziałem, iż ona czuje mój wzrok. Poruszała się z
gracją dziewczyny z Via Venetto i to było zabawne, gdyż ja pamiętałem ten film; była to
historia o telefonistkach i o tym, że życic byłoby piękne, gdyby nie tam coś, czego już nie
pamiętałem. Pamiętałem tylko te dziewczyny; i ona pamiętała je także.
Wróciła i postawiła przede mną piwo. - Ty tu mieszkasz?
- Nie - powiedziała. - Mieszkam przy rodzicach. Zpię tylko tutaj w czasie przerwy.
- Na pierwszym piętrze? Trzecie drzwi z korytarza na lewo? - Na drugim.
- Nic zamykaj drzwi. wypiję piwo i pójdę. Nic chcę, żeby ten stary o tym wiedział.
- On wic wszystko o mnie.
- Opowiada innym, a jemu stawiają? - Ty postawiłeś mu już przedtem.
- Postawię nut jeszcze raz. Miałem trzy lata przerwy. Odeszła, a ja pomyślałem sobie o
tym, że dobrze by było napisać opowiadanie o tej dziewczynie i o tych ludziach, którzy wy-
chodzą z więzienia i idą do tej gospody, aby się napić, i ją tu spotykają, i mówią jej o tym, że
siedzieli po parę lat, patrząc przy tym n a jej usta, które stają się suche. Pewno było już tutaj
cale mnóstwo takich cwaniaków mówiących jej, iż wyszli z więzienia, a ona przygarniała
ich wszystkich; ciepła, silna i mocna. Tylko Wuj Józef nie potrzebowałby kłamać; on
rozegrałby to wszystko inaczej; ludzie zaczęliby biegać, przysięgać i kłamać; i o Nim myś-
ląc, do niej poszedłem na górę.
Obudziło nas pukanie do drzwi i musiał to już być wieczór. - Kto tam? -- zapytała
dziewczyna.
34
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- Proszę mu powiedzieć, że czekam na dole - powiedziała Weronika Rackmann i odeszła.
- Tak dobrze mi się spało - powiedziałem. - Teraz znów nie będę spać w nocy. Ze mną
zawsze tak.
- A jak będzie dziecko?
- Już twoja w tym, siostro, głowa, żeby nie było. - Przyjedziesz tu jeszcze kiedyś?
- Może. Przywiezć ci coś?
- Idz do kina, a potem opowiesz mi. Tu był taki jeden, co dobrze opowiadał, ale zabił się
na motocyklu. Ten opowiadał najlepiej.
- Dobrze. Pójdę do kina. Ale teraz muszę już iść. Będę myśleć o tobie.
- Nie jedz za szybko - powiedziała. - Uważaj na siebie. - Do tamtego też tak mówiłaś,
prawda?
- To był mój pierwszy.
- Dobrze. Będę jechał powoli.
Wyszedłem; Weronika Rackmann czekała przy samochodzie, uśmiechając się do mnie.
Ktoś zapalił światło na górze i wtedy zobaczyłem, iż palto jej i suknia są ubrudzone błotem.
- Upadła pani?
- Wszyscy upadają - powiedziała. - Jedzmy.
Znów przejechaliśmy przez ten plac, gdzie okręcał się szkielet karuzeli, a potem
wyjechaliśmy na prostą drogę i tam było jeszcze trochę światła; a ja znów patrzyłem na
cienie drzew.
- Co robi pani córka cały dzień?
- Pan myśli o Małgosi? To nie jest moje dziecko. Sąsiedzi ją u mnie zostawiają.
- Ciekaw jestem, skąd pani mogła wiedzieć, że jestem u tej dziewczyny - powiedziałem. -
Pewnie mnie ten staruszek wyśpiewał. To najweselszy inwalida w całej Polsce Ludowej.
- Nie widziałam tam żadnego staruszka - powiedziała. Jakaś kobieta myła podłogę, a ja ją
zapytałam, gdzie mieszka ta dziewczyna. To wszystko.
- Skąd pani wiedziała, że z nią pójdę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
dobry.
- Znów ten biały wóz - powiedziała kelnerka, patrząc przez okno na samochód stojący w
ciepłym cieniu zielonego drzewa. Nasze dzieci lubią pana samochód.
- Często go pani widuje?
- Ten pan, który tu nim przyjeżdżał, siedział zawsze przy tym stole - powiedziała. - I pił
herbatę. Nigdy nie powiedział ani jednego miłego słowa. Czasami siedział przez parę
godzin. Potem przychodziła ta kobieta i odjeżdżali.
- Czy dostano mój porter?
Odwróciła się od okna i popatrzyłem na nią. Nie miała w sobie tej bezczelności, jaką
miewają zazwyczaj kelnerki przyzwyczajone do obsługiwania pijaków. Patrzyłem na jej
skośne oczy i pełne usta, ale nie było na sali ani jednego mężczyzny, więc nie widziałem jej
dobrze. Staruszka nie brałem w rachubę; był ślepy; biała laska leżała przed nim na stole.
- Co będzie pan pić? - Porter.
- Jest tylko zwyczajne piwo. - Dobrze. Pomyślę nad tym.
Odeszła, a ja podszedłem do staruszka i potrząsnąłem nim, a on poderwał głowę
niespodziewanie rześki i radosny.
- Co wiesz o tej dziewczynie, tato? - zapytałem. - Jest ładna.
- Ale jak tam dalej z nią?
Dotknął mojej ręki; przesunął po niej palcami szukając zapewne śladów reumatyzmu, a
potem splótł dłonie.
- Jesteś jeszcze młody - powiedział. - Dasz radę. - Jak ty to wszystko wiesz?
Uniósł swoją dłoń i przejechał nią po mojej twarzy; czułem na ustach gorzki smak
tytoniu; po czym lego palce cofnęły się znów. - Twarz nic nie znaczy - powiedział. -
Człowieka najlepiej poznaje się po rękach.
- Dlaczego ona się nie uczy, tato?
- Matka nie chce jej puścić z domu. Jest jedyną córką. Wiesz, jak to jest z rodzicami.
Myślą, że w dużym mieście to Bóg wie co. - Jak długo ona tu pracuje?
- Dwa lata. A mnie jej żal. Jest taka ładna.
- Co wy tu robicie wieczorami? Jest chociaż kino?
33
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- Nie. Teraz przyjechało Wesołe Miasteczko. A wieczorami nie robi się nic.
- Czasem ktoś kogoś dzgnie nożem i to wszystko, prawda? - Zdarza się i tak. Nieczęsto.
Ludzie nie mają pieniędzy na wódkę. Wezmiesz ją stąd?
- Nie. Nie mam domu.
- Szkoda jej - powtórzył. - To najładniejsza dziewczyna. Jej matka boi się o nią. Wez ją
stąd.
Nie odpowiedziałem mu; już teraz wiedziałem, że jest ładna, młoda i ciepła jak kot śpiący
w cieniu drzewa zmęczonego sierpniem, a ten staruszek znów wyciągnął ku mnie rękę i znów
uczułem na ustach cierpki smak tytoniu. Pewnie nie kupował gotowych papierosów; musiał
je skręcać sam.
- Nie - powiedział. - Zostaw ją tutaj. Szkoda jej dla ciebie. Idz z nią, ale nie zabieraj jej.
- Dobrze - powiedziałem. - Nie wezmę jej. - Szkoda jej dla ciebie.
- Nie wezmę jej - powtórzyłem. - Co tu jeszcze macie oprócz Wesołego Miasteczka?
- Więzień.
- Macie i to?
- Tu jest największy więzień na Dolnym Zląsku. Nie wiedziałeś o tym? Nikt nawet nie
wie, ile tu ich siedzi.
- Więzienie to już coś jest. Kupić ci piwo, tato? - Dobrze. Nic, nie mów do mnie tato".
- A to dlaczego?
- Nie chcę, żeby ktoś, kto wygląda jak ty, mówił do mnie tato". Kup mi piwo i idz.
Wróciłem do swego stolika; czekałem chwilę, potem dziewczyna podeszła do mnie.
- Jeśli pan chce coś zamówić, to teraz - powiedziała spojrzawszy na zegarek. - Teraz będę
miała trzy godziny przerwy. Pracuję od szóstej rano.
- Ja miałem trzy lata przerwy - powiedziałem. Pochyliła się ku mnie.
- Byłeś tutaj? - Tak.
- f jak?
- Powiedziałem ci: trzy lata przerwy. - Było ciężko?
- Sama zobaczysz. Uśmiechnęła się.
- Jakie chcesz piwo?
- Jasne. Dla starego też jasne.
Odeszła, a ja patrzyłem za nią i wiedziałem, iż ona czuje mój wzrok. Poruszała się z
gracją dziewczyny z Via Venetto i to było zabawne, gdyż ja pamiętałem ten film; była to
historia o telefonistkach i o tym, że życic byłoby piękne, gdyby nie tam coś, czego już nie
pamiętałem. Pamiętałem tylko te dziewczyny; i ona pamiętała je także.
Wróciła i postawiła przede mną piwo. - Ty tu mieszkasz?
- Nie - powiedziała. - Mieszkam przy rodzicach. Zpię tylko tutaj w czasie przerwy.
- Na pierwszym piętrze? Trzecie drzwi z korytarza na lewo? - Na drugim.
- Nic zamykaj drzwi. wypiję piwo i pójdę. Nic chcę, żeby ten stary o tym wiedział.
- On wic wszystko o mnie.
- Opowiada innym, a jemu stawiają? - Ty postawiłeś mu już przedtem.
- Postawię nut jeszcze raz. Miałem trzy lata przerwy. Odeszła, a ja pomyślałem sobie o
tym, że dobrze by było napisać opowiadanie o tej dziewczynie i o tych ludziach, którzy wy-
chodzą z więzienia i idą do tej gospody, aby się napić, i ją tu spotykają, i mówią jej o tym, że
siedzieli po parę lat, patrząc przy tym n a jej usta, które stają się suche. Pewno było już tutaj
cale mnóstwo takich cwaniaków mówiących jej, iż wyszli z więzienia, a ona przygarniała
ich wszystkich; ciepła, silna i mocna. Tylko Wuj Józef nie potrzebowałby kłamać; on
rozegrałby to wszystko inaczej; ludzie zaczęliby biegać, przysięgać i kłamać; i o Nim myś-
ląc, do niej poszedłem na górę.
Obudziło nas pukanie do drzwi i musiał to już być wieczór. - Kto tam? -- zapytała
dziewczyna.
34
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- Proszę mu powiedzieć, że czekam na dole - powiedziała Weronika Rackmann i odeszła.
- Tak dobrze mi się spało - powiedziałem. - Teraz znów nie będę spać w nocy. Ze mną
zawsze tak.
- A jak będzie dziecko?
- Już twoja w tym, siostro, głowa, żeby nie było. - Przyjedziesz tu jeszcze kiedyś?
- Może. Przywiezć ci coś?
- Idz do kina, a potem opowiesz mi. Tu był taki jeden, co dobrze opowiadał, ale zabił się
na motocyklu. Ten opowiadał najlepiej.
- Dobrze. Pójdę do kina. Ale teraz muszę już iść. Będę myśleć o tobie.
- Nie jedz za szybko - powiedziała. - Uważaj na siebie. - Do tamtego też tak mówiłaś,
prawda?
- To był mój pierwszy.
- Dobrze. Będę jechał powoli.
Wyszedłem; Weronika Rackmann czekała przy samochodzie, uśmiechając się do mnie.
Ktoś zapalił światło na górze i wtedy zobaczyłem, iż palto jej i suknia są ubrudzone błotem.
- Upadła pani?
- Wszyscy upadają - powiedziała. - Jedzmy.
Znów przejechaliśmy przez ten plac, gdzie okręcał się szkielet karuzeli, a potem
wyjechaliśmy na prostą drogę i tam było jeszcze trochę światła; a ja znów patrzyłem na
cienie drzew.
- Co robi pani córka cały dzień?
- Pan myśli o Małgosi? To nie jest moje dziecko. Sąsiedzi ją u mnie zostawiają.
- Ciekaw jestem, skąd pani mogła wiedzieć, że jestem u tej dziewczyny - powiedziałem. -
Pewnie mnie ten staruszek wyśpiewał. To najweselszy inwalida w całej Polsce Ludowej.
- Nie widziałam tam żadnego staruszka - powiedziała. Jakaś kobieta myła podłogę, a ja ją
zapytałam, gdzie mieszka ta dziewczyna. To wszystko.
- Skąd pani wiedziała, że z nią pójdę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]