[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zlinczowany przez oszalały tłum. Omar nadal nie pojmował spokoju Habiba Saby. Pomyślał,
że ciało starca wygląda tak, jakby wybuch i spadające kamienie wcale go nie tknęły. Tkwił
pośród ruin jak rzezba jakiegoś starożytnego monarchy pieczołowicie odkopywana przez
archeologów.
Policjanci podnieśli ciało. Gruba czarna księga spadła na posadzkę. Omar podniósł ją,
otrząsnął z kurzu, otworzył. Zobaczył wykaligrafowaną dedykację: Dla Abu Omara. Niech
Bóg sprawi, aby między naszymi religiami zawsze panowała taka harmonia, jak między nami.
Twój serdeczny przyjaciel - Issa . Tę księgę ojciec Omara dostał od księdza w Jerozolimie w
czasach, gdy palestyńskich muzułmanów i chrześcijan nie dzieliła przepaść nienawiści.
Pózniej Omar podarował ją George owi Sabie. Niosła mu pociechę na emigracji i
przypominała o ukochanym rodzinnym mieście. Ojciec George a miał ją przy sobie w chwili
śmierci i osłaniał własnym ciałem tak, jak Sofia ochraniała dzieci, jakby chciał ocalić nie
tylko księgę, ale i lepszy świat, która ona symbolizowała.
Omar wyjął chusteczkę, otarł pot z czoła, aby ją zwilżyć, i zaczął wycierać księgę.
Spod kurzu wyłoniła się czarna i błyszcząca jak krucze pióra skórkowa okładka Biblii.
Deszcz rozpadał się na dobre. Karetka zabrała dzieci George Saby, zanim znów zaczął
się ostrzał. Z drugiej karetki wygramolił się Dżihad Awdeh. Sanitariusze próbowali go
zatrzymać, ale odepchnął ich ze złością. Jego ludzie wzięli go pod ramiona i odtrącając
policjantów, zaprowadzili do dżipa, po czym odjechali.
Chamis Zejdan raz jeszcze spojrzał na zrujnowany dom Sabów, wydał kilka poleceń
swoim ludziom i wziął Omara za łokieć.
- Zawiozę cię do szpitala.
- Nic mi nie jest.
- A jednak lekarz powinien cię zbadać, tak będzie rozsądniej.
- Przecież mówię, że nic mi nie jest.
- Dwa razy w ciągu dwóch dni przeżyłeś wybuch. Nawet jeśli niczego nie widać,
możesz mieć jakieś obrażenia wewnętrzne. Jedzmy do szpitala.
- Nie. Zawiez mnie do domu, jestem przemoczony, muszę się przebrać.
Omar zajął miejsce pasażera w policyjnym dżipie. Jechali wolno, zostawiając za sobą
strome ulice Bejt Dżala. Omar milczał. Ogarniała go złość, że znów musi korzystać z
uprzejmości człowieka, który mógł przecież zapobiec tej rzezi. Ale nie wolno obwiniać tylko
Chamisa Zejdana, myślał. Wszechogarniająca korupcja sprawia, że nawet komendant policji
niewiele może zrobić. Jednocześnie Omar nadal uważał, że jego przyjaciel był w najlepszym
razie biernym uczestnikiem morderstwa, a w najgorszym to on właśnie naprowadził
morderców na ofiarę.
Chamis jakby czytał w jego myślach. Kilka razy odwracał się i patrzył na Omara, ale
ten odwracał wzrok, udając, że obserwuje obóz dla uchodzców Aida, który właśnie mijali.
Wreszcie szef policji nie wytrzymał.
- Widzę, że nadal obwiniasz mnie za to wszystko i jesteś na mnie zły.
Omar nie odpowiedział. Mimo wszystko nie chciał urazić przyjaciela i nie miał siły na
dyskusję.
- Mam rację? - Chamis podniósł głos. - Ciągle uważasz, że to moja wina?
Omar stracił panowanie nad sobą. Przestał się kontrolować.
- Oczywiście, że tak. Jesteś szefem policji, prawda? I chcesz mnie przekonać, że
komendant nie ponosi żadnej winy za to, że niewinnego człowieka wywlekają z aresztu i
wieszają na latarni tuż przed komisariatem? A za to, że banda opryszków ściąga ogień
izraelskich czołgów na dom niewinnych ludzi, komendant też nie odpowiada?
- Nie masz pojęcia o naciskach, jakim jestem poddawany.
- Niby jakim?
- %7łebym przymykał oczy. Na wszystko, co tu się dzieje.
- Nie wierzę.
- Wydaje ci się, że skoro noszę mundur, to mam większą władzę niż taki Husajn
Tamari czy Dżihad Awdeh. Otóż tak nie jest. Za nimi stoją ludzie z samej góry. - Chamis
ściszył głos, ale nadal brzmiała w nim nuta goryczy. - Lincz to było za wiele, nawet dla mnie.
Ale skąd miałem wiedzieć, że do tego dojdzie? Sam widziałeś, że próbowałem ich
powstrzymać. Przecież byłeś przy tym.
Omara ogarnęło współczucie dla człowieka, który całe życie poświęcił walce dla
ludzi, którzy teraz go zdradzali. Jeśli nawet zachowuje się czasami jak otaczający go
bezwartościowi ludzie, to jeszcze nie znaczy, że sam przesiąkł złem do szpiku kości.
- A dlaczego nie wierzyłeś, że to Husajn Tamari naprowadził Izraelczyków na dom
Rahmanów w Irtas? %7łe to on był tym konfidentem, który wskazał Louaia, i że to on zabił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
zlinczowany przez oszalały tłum. Omar nadal nie pojmował spokoju Habiba Saby. Pomyślał,
że ciało starca wygląda tak, jakby wybuch i spadające kamienie wcale go nie tknęły. Tkwił
pośród ruin jak rzezba jakiegoś starożytnego monarchy pieczołowicie odkopywana przez
archeologów.
Policjanci podnieśli ciało. Gruba czarna księga spadła na posadzkę. Omar podniósł ją,
otrząsnął z kurzu, otworzył. Zobaczył wykaligrafowaną dedykację: Dla Abu Omara. Niech
Bóg sprawi, aby między naszymi religiami zawsze panowała taka harmonia, jak między nami.
Twój serdeczny przyjaciel - Issa . Tę księgę ojciec Omara dostał od księdza w Jerozolimie w
czasach, gdy palestyńskich muzułmanów i chrześcijan nie dzieliła przepaść nienawiści.
Pózniej Omar podarował ją George owi Sabie. Niosła mu pociechę na emigracji i
przypominała o ukochanym rodzinnym mieście. Ojciec George a miał ją przy sobie w chwili
śmierci i osłaniał własnym ciałem tak, jak Sofia ochraniała dzieci, jakby chciał ocalić nie
tylko księgę, ale i lepszy świat, która ona symbolizowała.
Omar wyjął chusteczkę, otarł pot z czoła, aby ją zwilżyć, i zaczął wycierać księgę.
Spod kurzu wyłoniła się czarna i błyszcząca jak krucze pióra skórkowa okładka Biblii.
Deszcz rozpadał się na dobre. Karetka zabrała dzieci George Saby, zanim znów zaczął
się ostrzał. Z drugiej karetki wygramolił się Dżihad Awdeh. Sanitariusze próbowali go
zatrzymać, ale odepchnął ich ze złością. Jego ludzie wzięli go pod ramiona i odtrącając
policjantów, zaprowadzili do dżipa, po czym odjechali.
Chamis Zejdan raz jeszcze spojrzał na zrujnowany dom Sabów, wydał kilka poleceń
swoim ludziom i wziął Omara za łokieć.
- Zawiozę cię do szpitala.
- Nic mi nie jest.
- A jednak lekarz powinien cię zbadać, tak będzie rozsądniej.
- Przecież mówię, że nic mi nie jest.
- Dwa razy w ciągu dwóch dni przeżyłeś wybuch. Nawet jeśli niczego nie widać,
możesz mieć jakieś obrażenia wewnętrzne. Jedzmy do szpitala.
- Nie. Zawiez mnie do domu, jestem przemoczony, muszę się przebrać.
Omar zajął miejsce pasażera w policyjnym dżipie. Jechali wolno, zostawiając za sobą
strome ulice Bejt Dżala. Omar milczał. Ogarniała go złość, że znów musi korzystać z
uprzejmości człowieka, który mógł przecież zapobiec tej rzezi. Ale nie wolno obwiniać tylko
Chamisa Zejdana, myślał. Wszechogarniająca korupcja sprawia, że nawet komendant policji
niewiele może zrobić. Jednocześnie Omar nadal uważał, że jego przyjaciel był w najlepszym
razie biernym uczestnikiem morderstwa, a w najgorszym to on właśnie naprowadził
morderców na ofiarę.
Chamis jakby czytał w jego myślach. Kilka razy odwracał się i patrzył na Omara, ale
ten odwracał wzrok, udając, że obserwuje obóz dla uchodzców Aida, który właśnie mijali.
Wreszcie szef policji nie wytrzymał.
- Widzę, że nadal obwiniasz mnie za to wszystko i jesteś na mnie zły.
Omar nie odpowiedział. Mimo wszystko nie chciał urazić przyjaciela i nie miał siły na
dyskusję.
- Mam rację? - Chamis podniósł głos. - Ciągle uważasz, że to moja wina?
Omar stracił panowanie nad sobą. Przestał się kontrolować.
- Oczywiście, że tak. Jesteś szefem policji, prawda? I chcesz mnie przekonać, że
komendant nie ponosi żadnej winy za to, że niewinnego człowieka wywlekają z aresztu i
wieszają na latarni tuż przed komisariatem? A za to, że banda opryszków ściąga ogień
izraelskich czołgów na dom niewinnych ludzi, komendant też nie odpowiada?
- Nie masz pojęcia o naciskach, jakim jestem poddawany.
- Niby jakim?
- %7łebym przymykał oczy. Na wszystko, co tu się dzieje.
- Nie wierzę.
- Wydaje ci się, że skoro noszę mundur, to mam większą władzę niż taki Husajn
Tamari czy Dżihad Awdeh. Otóż tak nie jest. Za nimi stoją ludzie z samej góry. - Chamis
ściszył głos, ale nadal brzmiała w nim nuta goryczy. - Lincz to było za wiele, nawet dla mnie.
Ale skąd miałem wiedzieć, że do tego dojdzie? Sam widziałeś, że próbowałem ich
powstrzymać. Przecież byłeś przy tym.
Omara ogarnęło współczucie dla człowieka, który całe życie poświęcił walce dla
ludzi, którzy teraz go zdradzali. Jeśli nawet zachowuje się czasami jak otaczający go
bezwartościowi ludzie, to jeszcze nie znaczy, że sam przesiąkł złem do szpiku kości.
- A dlaczego nie wierzyłeś, że to Husajn Tamari naprowadził Izraelczyków na dom
Rahmanów w Irtas? %7łe to on był tym konfidentem, który wskazał Louaia, i że to on zabił [ Pobierz całość w formacie PDF ]