[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego samego utworu. Kawałki się czasem dublują. Mam nadzieję, że znajdę brakujące,
wypełnię luki... Czytał pan biografię Marii Skłodowskiej-Curie?
- Nawet niedawno.
- Musiała przeryć tony smolistej blendy uranowej, by odnaleźć odrobinę radu... Moja
praca jest podobna. Są egzemplarze zielnika, w których nie ma wyklejek. Ale ciągle znajduję
kolejne okruchy. Któregoś dnia zbiorę wszystkie.
- Mam pytanie - pan Tomasz spojrzał na wroga badawczo, oceniając jego siłę.
Litwin nie był dobrze zbudowany, nie wyglądał też na silnego. Przypuszczalnie da się
go obezwładnić, a potem będzie można zadzwonić po policję.
- Proszę pytać - uśmiechnął się kompozytor.
- Dlaczego nie zgłosiłeś się do nas? Ministerstwo udzieliłoby ci pomocy w
poszukiwaniach. Mamy spisy zawartości prywatnych księgozbiorów, może gdzieś są
egzemplarze zielnika, których samodzielnie nie odnajdziesz nigdy. Po co to wszystko:
włamania, prucie ksiąg po nocy, przy dźwięku syren alarmowych, ucieczki...
Jasne oczy spojrzały spokojnie, choć na ich dnie czaiło się szaleństwo.
- Bo to jest moje hobby.
- Łamiesz przepisy, działasz nielegalnie i okradasz nasze księgozbiory...
- Zabieram tylko to, na co sami nie zwracacie uwagi. Ratuję od zapomnienia kawałki
melodii, które, gdybym nie wydobył ich na światło dzienne, za kolejne sto lat rozsypałyby się
w proch... Przy okazji testuję wasze systemy zabezpieczeń, będziecie wiedzieli, gdzie są
luki... W Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego szybem, w którym wisi globus, mógł się
opuścić każdy. Opuściłem się ja i gdzie wylądowałem? Na regałach wokoło mnie stały
woluminy warte miliony dolarów... A teraz przynajmniej alarm w studni założycie...
- Gdybyś miał czyste intencje, mógłbyś to wszystko uzyskać normalną drogą. Ale
skoro wybierasz sobie własną ścieżkę, będziemy musieli cię powstrzymać...
- Oczywiście, takie są wasze obowiązki - uśmiechnął się ponownie. - Powstrzymajcie.
Jeśli zdołacie.
Spokojnie przełożył nogi przez barierkę.
- I co, skoczysz? - zakpił muzealnik.
- Po co?
Teraz dopiero pan Tomasz spostrzegł linę przywiązaną do kolumienki. Vytautas, z
wysokości dobrych kilku metrów, zręcznie zjechał na posadzkę i wyszedł z kościoła.
Muzealnik zabrał pozostawione na pulpicie nuty i ruszył w pościg po schodkach.
Przed katedrą nie było już śladu Litwina, ale jego jasna kurtka mignęła przy wejściu
na plac Narutowicza. Pan Samochodzik ruszył za nim. Litwin szedł dość szybko i zaraz
zanurkował w bramę. Pan Tomasz pospiesznie dobiegł do kamieniczki i ostrożnie zajrzał. Na
podwórzu nie było nikogo, tylko jakiś dzieciak, na oko sądząc siedmioletni, bawił się
kawałkami blachy.
Pan Tomasz podszedł do niego.
- Widziałeś człowieka, który wszedł tu przed chwilą? - zagadnął przyjaźnie.
Chłopiec obrzucił go wrogim spojrzeniem.
- Dziesięć złotych - rzucił bez namysłu.
- Pięć - zaproponował muzealnik.
Chłopaczek poskrobał się po głowie: widać nie w smak było mu targowanie.
- Siedem - obniżył cenę.
- Dobra.
Pan Tomasz z westchnieniem odliczył mu bilonem żądaną kwotę.
- Facet przyjechał zza granicy, pewnie jest szpiegiem. Mówi po naszemu, ale z
akcentem. Wynajął pokój pod siódemką. Wczoraj gadał z takim starszym gościem, który
przyjechał zielonym dużym fiatem. I wrócił do domu dopiero nad ranem, niosąc spadochron.
- Spadochron? - zdumiał się muzealnik.
- A może to namiot był - mały detektyw na chwilę stracił pewność siebie. - Kolorowe,
z materiału i oplatane linkami. Może namiot... - powtórzył.
- I co jeszcze o nim wiesz?
- Lubi muzykę... Ciągle słychać u niego jakieś takie rzępolenie... Na skrzypcach czy
czymś takim...
- Bardzo mi pomogłeś - ucieszył się Pan Samochodzik i zanurkował do klatki.
Drugie piętro, w zasadzie zaadaptowane poddasze... Drzwi.
- No, mam cię, ptaszku - pomyślał ucieszony i naraz przyszła refleksja.
Co też on najlepszego robi?! Samemu próbuje łapać przestępcę? Przecież od tego typu
roboty ma Pawła, a poza tym... Tym się powinna zająć policja...
Wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Odwrócił się w stronę światła i zaczął wybierać
numer. Drzwi cicho skrzypnęły i zapadła ciemność.
***
Dół koło ściany kościoła powoli wypełniał się ziemią. Kiedy znowu ktoś zobaczy te
cegły? Za sto lat, a może pięćset... Studenci skopali całą powierzchnię wykopu na sztych i
teraz doczyszczali przed wykonaniem dokumentacji. Założyłem na uszy słuchawki i
przeszedłem się po dnie transzei. W połowie długości przecinały ją dwa murki, grube na
jedną cegłę. Na południowym końcu w profilu pojawiły się granitowe otoczaki, tworzące
poziomą warstwę. Pomiędzy murkami wykrywacz zasygnalizował obecność czegoś
metalowego. Podobny sygnał miałem na początku, niedaleko naszego wcześniejszego
wykopu.
Byliśmy ciekawi, co też kryło się pod powierzchnią, ale nigdzie nam się nie spieszyło.
Zdejmiemy ziemię warstwa po warstwie i odnajdziemy to, co dawało sygnał. Podniosłem
ułamek szklanej butelki z tłoczonym gotyckim napisem.
- Jaka wiekowa, stare napisy, średniowiecze - zażartował Piotrek.
- Niemiecka z czasów okupacji - zidentyfikowałem. - Chyba po lekarstwach. Jesteśmy
metr poniżej chodnika, a zaledwie 60 lat w głąb czasu.
- To mogą być warstwy niwelacyjne i zasypiskowe z okresu powojennego -
powiedział doktor pojawiając się na krawędzi wykopu. - Splantowano wtedy cały ten teren,
aby wytyczyć plac i kwietniki. Zobaczymy, co będzie głębiej.
Wdrapałem się na górę i przeszedłem do wykopu Gosi, biegnącego równolegle trzy
metry dalej. Sądziłem, że zagadkowe murki mogą się ciągnąć ze wschodu na zachód, ale w jej
wykopie nie było po nich żadnego śladu.
- O, sąsiad - ucieszyła się na mój widok. - Mamy coś ciekawego...
Zszedłem do niej. Kopała w towarzystwie jeszcze kilku studentów, których nie
znałem. Wskazała mi gestem nieregularną plamę ciemnego koloru.
- Dół na odpadki - wyjaśniła. - Znaleźliśmy w nim monetę z 1812 roku i coś takiego -
podała mi połówkę naczynia o charakterystycznym kształcie, wykonanego z dobrze
wypalonej, siwej gliny.
- Wygląda jak bańka lekarska, taka do stawiania na plecach - powiedziałem nieco
zaskoczony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •