[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cześć, Sidney. Dzwonisz raz jeszcze, żeby mi powiedzieć, że zrozumiałaś swój błąd i decydujesz się
jednak na Grafton Surry?
- Niestety nie - roześmiała się. - Dzwonię, bo przyszło mi do głowy, że powinnam przeprosić za to, jak
znów potraktowałam Samanthę Bradford. Powiedziałam ci, że może do mnie zadzwonić, ale sprawa
znalazła swój finał wcześniej, niż przewidywałam.
- Rozumiem. ,
- Tak czy inaczej, przepraszam. Na marginesie dodam, że moim zdaniem to dobrze, że żadne z was nie
dostało tego zlecenia, bo oboje chcieliście go za bardzo.
Michael podziękował i rozłączył się. Wątpił, by Sam po-
Siedem lat marzeń
153
dzielała opinię Sidney, zwłaszcza od chwili, gdy zaczęła podejrzewać, że to on wygrał. Poznałaby
prawdę, gdyby tylko dała mu szansę dojść do głosu.
Ona jednak wolała od razu wyciągnąć błędne i niepochlebne dla niego wnioski i oskarżyć go o
oszustwo. Ogarnął go gniew, który jednak zaraz minął. Musi w końcu dokonać wyboru. Może zacząć
pławić się w swojej nieomylności i poczuciu krzywdy i pozwolić jej odejść ze swojego życia tak jak
siedem lat temu, albo zdobyć się na szlachetność i spróbować wszystko naprawić.
W przeszłości oboje byli zbyt uparci, aby pozwolić sobie na kompromis. Nie zamierzał dopuścić do
tego, żeby nieporozumienie po raz kolejny stanęło pomiędzy nimi.
Był w drodze do windy, gdy przypomniał sobie o poleceniu Russa, wrócił więc do biura i udał się do
gabinetu przełożonego. Dwie godziny pózniej opuścił Grafton Surry z kartonami wyładowanymi
swoimi rzeczami i przepełniającym go uczuciem satysfakcji.
Sam wyjrzała przez wizjer i zacisnęła wargi. Będzie musiała odbyć z portierem poważną rozmowę na
temat wpuszczania na teren budynku byle kogo.
- Daj spokój, Sam! - krzyknął Michael. - Wiem, że tam jesteś. Byłem już w twoim biurze.
Tylko z szacunku dla sąsiadów uchyliła drzwi na szerokość łańcucha i spojrzała na niego z
wściekłością.
- Wiesz więc także, że już tam nie pracuję.
- Słyszałem o tym, owszem. To przez kontrakt Herrimana?
- To była tylko kropla, która przelała czarę.
154
Jackie Braun
- Przykro mi, Sam. - Michael potrząsnął głową. - Nie mogę uwierzyć, że cię zwolnił.
- Myślisz, że mnie zwolnił? - Roześmiała się histerycznie. - Sama odeszłam.
Z satysfakcją patrzyła na zdziwienie Michaela.
-1 jak się z tym czujesz? - zapytał, gdy już się otrząsnął.
- Dobrze. - Pokiwała głową, by podkreślić swoje słowa. - W zasadzie doskonale, chociaż ojciec
zagroził, że mnie wydziedziczy. Wtedy to do mnie dotarło: on nie myśli o mnie jak o człowieku, tylko
jak o własności, którą może rozporządzać.
Rysy twarzy Michaela zmiękły.
- Proszę cię, Sam. Wpuść mnie, to porozmawiamy.
- A co mam ci powiedzieć? Chcesz, żebym ci pogratulowała?
Wzruszył ramionami.
- W tym celu powinnaś chyba skontaktować się z Williamem Danielsem z Quest Advertising.
- Co? - zapytała niegrzecznie, pewna, że się przesłyszała.
- To on dostał to zlecenie. - Michael potrząsnął głową z rozgoryczeniem. - Bardzo chciałbym
wiedzieć, w czym jego propozycja była lepsza od mojej.
Sam zatrzasnęła mu drzwi przed nosem tylko po to, by zwolnić łańcuch i otworzyć je szeroko.
- Myślałam, że ty je dostałeś.
- Wiem. - Potarł dłonią podbródek - Domyśliłem się tego, gdy stałaś w moim biurze i rzucałaś mi w
twarz najdziksze oskarżenia, odmawiając wysłuchania mojej wersji tej historii.
- Ja... ale ty... a potem Sidney... ojej. - Sam stwierdziła, że najlepiej byłoby zamilknąć.
Siedem lat marzeń
155
- Wyglądasz uroczo, kiedy stwierdzisz, że się myliłaś. -Uniósł jej brodę palcem wskazującym i
pocałował ją lekko w usta. - Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym zaniemówisz.
- Bawi cię to? - zapytała autentycznie zdumiona. Przecież oskarżyła go o straszne rzeczy, a on stoi
przed jej drzwiami i obraca wszystko w żart.
- Nie powiedziałbym chyba, że mnie to bawi. Wiesz, dlaczego tu przyszedłem, Sam?
W tym momencie nie była pewna niczego poza tym, że winna mu jest przeprosiny, potrząsnęła więc
tylko głową.
-Przyszedłem do ciebie, bo siedem lat temu to ja wyciągnąłem błędne wnioski i nie pozwoliłem ci
niczego wytłumaczyć. Ta odrobina głupoty drogo mnie kosztowała.
-Michael...
Położył palec na jej ustach.
- Pozwól mi dokończyć, Sam. Muszę to powiedzieć. Nie wiem, jak zdołałem przeżyć bez ciebie
ostatnie siedem lat. Byłem zbyt dumny i zbyt uparty, żeby do ciebie zadzwonić i spróbować wszystko
naprawić.
- Ja też mogłam to zrobić. Oboje ponosimy winę.
- Wiem. Nie zwalniam cię z odpowiedzialności, kochanie - rzekł z uśmiechem, ale jego twarz
posmutniała. - Zrozumiałem jednak, że tym razem, niezależnie od tego, kto wyciągnął błędne wnioski,
nie mogę ryzykować, że znów cię stracę. I dlatego stoję teraz na twoim progu. -Przełknął ślinę. -
Wpuścisz mnie do środka?
Po policzkach Sam popłynęły łzy, gdy chwyciła go za rękę i wciągnęła do mieszkania. Przytuliła się
do niego całym ciałem.
156
Jackie Braun [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •