[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie potrafiÅ‚a oderwać wzroku od jego szczupÅ‚ej, na­
giej sylwetki, oÅ›wietlanej lampami pÅ‚onÄ…cymi przy ba­
senie, to znów znikającej w cieniu. Wydawał się nie
skrępowany swoją nagością, jakby był sam. Rebeka
zerknęła w dół i zauważyła, że wciąż ma na sobie bikini,
szybko więc poprawiła poprzekręcane paski.
Jake wróciÅ‚, niosÄ…c jej szlafrok. WstaÅ‚a, czujÄ…c miÄ™k­
kość w kolanach, Jake zaś pomógł jej otulić się grubą
tkaninÄ….
- Siedzieliśmy tam za długo.
Spojrzała na niego, lecz z jego twarzy nic nie mogła
wyczytać. Oczywiście, miał rację. W ciepłej wodzie nie
powinno się przebywać dłużej niż kilka minut. Odniosła
jednak wrażenie, że nie o temperaturę wody mu chodzi.
Spojrzała mu w oczy.
UKOCHANY Z GÓR
111
- Nic zÅ‚ego siÄ™ nie staÅ‚o - powiedziaÅ‚a, nie odwraca­
jÄ…c wzroku mimo zdenerwowania.
- Tak sÄ…dzisz?
Nie potrafiła niczego wyczytać z tonu jego głosu,
sama więc musiała rozładować napiętą nieco atmosferę.
- Oboje jesteśmy dorośli, Jake. Nie przywiązujmy
zbyt wielkiej wagi do tego zdarzenia.
- Dobrze. A więc powiedz mi, co według ciebie się
wydarzyło.
Wzruszyła ramionami.
- Może ulegliśmy nastrojowi chwili.
Jake długo milczał.
- To dosyć interesujące, że nigdy wcześniej  nastrój
chwili" nie podziałał na ciebie w podobny sposób. -
Zniżył głos. - Dlaczego ja? Dlaczego teraz?
Zanim odpowiedziała, popatrzyła na niego uważnie.
- Znów zmieniłeś się w rzeczowego biznesmena,
który na każde pytanie musi znalezć odpowiedz. Czy nie
wystarczy, że było nam przyjemnie? Naprawdę musimy
wszystko analizować?
- Sama zdecyduj. To ty jesteÅ› szefem.
Rebeka poczuÅ‚a wypieki na twarzy; odniosÅ‚a wraże­
nie, jakby Jake wymierzył jej policzek.
- A więc czujesz się jak niewolnik świadczący usługi
seksualne na każde żądanie?
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał śmiech
Jake'a.
- CoÅ› podobnego! Ja i niewolnik na usÅ‚ugach! - Po­
kręcił głową i odwrócił wzrok.
- Czy mógÅ‚byÅ› wÅ‚ożyć coÅ› na siebie? - spytaÅ‚a wre­
szcie, nie będąc w stanie walczyć dłużej z pokusą, by go
dotknąć i poprosić, żeby znowu ją objął.
UKOCHANY Z GÓR
112
- Przepraszam jaśnie panią. Nie chciałem pani ura-
zić. - Sięgnął po ręcznik i wolnym ruchem owinął go
wokół bioder.
Trudno z nim było dyskutować. Wiedziała, że dzi
jest na straconej pozycji. Kiedy tylko odwrócił się, szyb
ko ruszyła do drzwi. Musi w swoim pokoju przemyśle
to, co się przed chwilą wydarzyło. Może dojdzie do
jakichś wniosków i zdoła jutro spojrzeć Jake'ow
w oczy.
Teraz pragnęła jedynie zostać sama.
Z ulgą dotarła do swojej sypialni. Dręczyła ją myśl,
że nie ma powodów do dumy. RzuciÅ‚a siÄ™ w ramio­
na mężczyzny i błagała go niemal, by zechciał się
z niÄ… kochać. OczywiÅ›cie, zgodziÅ‚ siÄ™. ZadrżaÅ‚a, zda­
jąc sobie nagle sprawę, że opiera się machinalnie
o drzwi, jakby w obawie, że Jake zechce przyjść tutaj
za niÄ….
Pobożne życzenia. Jake najprawdopodobniej śmieje
siÄ™ teraz w gÅ‚os, wspominajÄ…c jej zachowanie. Skiero­
wała się w stronę łazienki, zdejmując po drodze płaszcz
kąpielowy i kostium. Prawdę powiedziawszy, nie miała
teraz ochoty zastanawiać się nad motywami swojego
postępowania.
Ostatecznie osiągnęła dokładnie to, co zamierzała.
W marzeniach jednak nie traciÅ‚a nigdy kontroli nad sy­
tuacjÄ…. Kiedy rozmawiali o przyjazni, przez chwilÄ™ sÄ…­
dziła, że będzie mogła mu pomóc, tymczasem to Jake
postanowił nauczyć ją paru rzeczy.
Nie żałowała, że kochała się z nim. Zmierzała do tego
i kierowała nią nie tylko ciekawość. Nie była jednak
przygotowana na pózniejszy ból i upokorzenie.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że chciała, by Jake
UKOCHANY Z GÓR 113
także jej pragnÄ…Å‚, i miaÅ‚a nadziejÄ™, że ich miÅ‚osne poÅ‚Ä…­
czenie wzbudzi w nim gorętsze uczucia.
On tymczasem przyjął to, co mu ofiarowała, a pózniej
miał czelność stwierdzić, że ponieważ to ona jest szefem,
nie miał wyboru.
Gdy wyszÅ‚a spod prysznica i wysuszyÅ‚a wÅ‚osy, wie­
działa już, że popełniła poważny błąd. Od tej pory musi
być ostrożniejsza, bo Jake w każdej chwili może wyje­
chać z Seattle, nie rozwiÄ…zawszy problemów przedsiÄ™­
biorstwa.
Powinna też narzucić sobie bardziej powściągliwy
sposób bycia, by nie zauważył, jak bardzo czuje się
wobec niego bezbronna.
Jake patrzył, jak Rebeka odchodzi, wyprostowana
i wpatrzona w przestrzeń. Po raz pierwszy od długiego
czasu byÅ‚ na siebie naprawdÄ™ zÅ‚y. Tak bardzo skoncen­
trował się na chronieniu własnej niezależności, że zranił
RebekÄ™.
Ale, ale! Czy nie zdawaÅ‚a sobie sprawy, że igra z og­
niem, choć wokół jest pełno wody? Aż dziw, że ta woda
nie zamieniÅ‚a siÄ™ w parÄ™ już w chwili, gdy Rebeka przy­
łączyła się do niego.
Nie miał jednak powodu, by ją zranić. Cierpła na nim
skóra, gdy przypominał sobie niektóre swoje słowa, jak
gdyby to, co wydarzyło się między nimi, nie miało dla
niego żadnego znaczenia.
Ale czy ona nie mówiÅ‚a podobnie? Czyż nie wy­
korzystaÅ‚a go jedynie po to, by zyskać nowe doÅ›wiad­
czenia?
Do licha z kobietami. Z pewnoÅ›ciÄ… nie okazaÅ‚ też żad­
nych względów dla jej niewinności. Niczym barbarzyń-
114 UKOCHANY Z GÓR
ca wziÄ…Å‚ po prostu to, co ofiarowywaÅ‚a, hie myÅ›lÄ…c o mo­
tywach jej postępowania.
Przyznał jednak w duchu, że było mu z nią bardzo
dobrze. Ledwie wyszli z wanny, a już pragnÄ…Å‚ jej po­
nownie. Jeśli rzeczywiście jest pierwszym mężczyzna
którego widziała nago, może dojść do przekonania, że
wszyscy przedstawiciele płci męskiej są gotowi do dzia-
łania przez całą dobę!
Potarł twarz, wiedząc dokładnie, co musi teraz zrobić.
Nie ma innego wyjścia. Musi przeprosić Rebekę.
A to będzie dla niego kolejnym nowym doświad-
czeniem.
Rebeka schodziła następnego ranka po schodach, pa-
trzÄ…c na zegarek. W nocy przez wiele godzin przewra-
cała się niespokojnie z boku na bok, no i oczywiście
zaspała. Powinna może zrezygnować ze śniadania, lecz
wiedziała, że tego dnia nie byłoby to rozsądne. Nie może
iść do pracy na czczo - będzie potrzebowała siły, by
stawić czoło Jake'owi, z którym spotkania z pewnością
nie uda się jej uniknąć.
Poza tym nie potrwa to dłużej niż...
- Dzień dobry.
OstatniÄ… osobÄ…, którÄ… spodziewaÅ‚a siÄ™ zastać w jadal­
ni, był Jake. Był też ostatnią osobą, którą chciała w tej
chwili spotkać.
- Co tutaj robisz?
SpojrzaÅ‚ na swój talerz, jakby odpowiedz byÅ‚a zupeÅ‚­
nie oczywista.
- Jem śniadanie. - Wziął do ręki dzbanek i nalał jej
kawy do filiżanki. Bez sÅ‚owa opadÅ‚a na krzesÅ‚o naprze­
ciw niego.
UKOCHANY Z GÓR 115
- Nie. To znaczy... Zwykle o tej porze jesteś już
w biurze.
- Chciałem z tobą porozmawiać, czekałem więc, aż
zejdziesz. - Kiedy spojrzał na zegarek, na jego czole
pojawiła się delikatna zmarszczka.
- Wiem. Jestem spózniona.
Jego twarz rozjaśnił nieoczekiwany uśmiech.
- Mam przeczucie, że nie musisz obawiać siÄ™ wyla­
nia z pracy przez...
- Nie kończ. Sądzę, że usłyszałam już wystarczająco
wiele na temat...
- PosÅ‚uchaj, Rebeko. Przepraszam. CzekaÅ‚em tyl­
ko dlatego, żeby ci to posiedzieć. Przepraszam za
wczorajszy wieczór i za moje nieuprzejme uwagi. %7Å‚a­
Å‚ujÄ™...
Patrzyła na niego zdumiona. To był Jake, jakiego nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkicerysunki.xlx.pl
  •