[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co jeszcze będzie?! Nigdy nie byłam specjalnie tchórzliwa, ale tym razem się jednak wystraszyłam.
Taka wystraszona czym prędzej poszłam spać, bo pomyślałam, że w obliczu wydarzeń nie do
przewidzenia muszę być wyspana i przytomna. Na wszelki wypadek zabezpieczyłam jeszcze tylko
drzwi, wtykając kij od starej szczotki do mycia podłogi pomiędzy ścianę a zasuwę. Raz w życiu
postanowiłam być ostrożna.
Do rana nic się nie stało, a rano poszłam do pracy. Już zaczęłam czuć się z lekka rozczarowana
brakiem jakichś kataklizmów, kiedy zawołano mnie do telefonu.
Czy pani Joanna Chmielewska? spytał nieznany głos.
Tak, słucham&
Chciałbym zamienić z panią kilka słów. Czy zechciałaby pani wyjść na chwilę do holu na
swoim piętrze? W miarę możności dyskretnie&
Kto mówi? spytałam raczej dość beznadziejnie.
Moje nazwisko nic pani nie powie. Chodzi o rozmowę, którą przeprowadziła pani wczoraj
wieczorem w parku Dreszera.
Dobrze, już wychodzę&
Kto?!& Bandyci czy praworządna instytucja?& Tak zle i tak niedobrze, sama już nie
wiedziałam, co bym wolała. Przez moment pomyślałam, czyby nie wziąć czegoś do obrony,
chociażby dużego cyrkla, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie ten duży cyrkiel jest.
Powiedziałam w duchu: Raz kozie śmierć! i z determinacją wyszłam do holu.
W holu podszedł do mnie nie znany mi bliżej, sympatycznie wyglądający pan i powiedział:
Orientuje się pani, o co chodzi, prawda? Chcielibyśmy z panią porozmawiać. Mam nadzieję,
że może się pani zwolnić z pracy i zaraz ze mną pojechać?
A jak nie mogę, to co? pomyślałam i powiedziałam:
Czy można wiedzieć, z czyjego ramienia pan mnie zaprasza?
Pan wyjął legitymację i bez słowa mi pokazał. Również bez słowa kiwnęłam głową, wróciłam
do pokoju, pozbierałam swoje rzeczy i zatrzymałam się w drzwiach. Moi trzej współpracownicy
siedzieli przy deskach. Popatrzyłam na nich i powiedziałam rzewnie:
Przyjrzyjcie mi się, panowie&
Wszyscy trzej odwrócili się jak na komendę i wlepili we mnie oczy z dużym zainteresowaniem.
No? Bo co? spytał Janusz.
Co pani nowego wymyśliła? spytał z zaciekawieniem Witold.
Wiesio nic nie mówił, tylko patrzył wyjątkowo zachłannie.
Ostatni raz mnie widzicie powiedziałam jeszcze rzewniej. Jakby co, to pamiętajcie, że
palę piasty, a od cebuli wątroba mnie boli. Mogą być cytryny& Błogosławię was na dalszej drodze
życia!
Wyszłam nie odwracając się, ale mogę dać głowę za to, że co najmniej jeden z nich narysował
kółko na czole.
W pokoju, do którego zostałam doprowadzona, czekał na mnie nie mniej sympatyczny pan,
który zażądał ode mnie daleko idących wyjaśnień&
Druga część książki w ogromnym zakresie przeniosła się na początek, to po pierwsze, po drugie
zaś, całkowicie przepadł Szkorbut i wszystkie komplikacje kontrwywiadowczo szpiegowsko
elektroakustyczne nie do pokazania w filmie. Chociaż może i do pokazania, ale w jakiś inny
sposób, taki, który Batoremu nie odpowiadał. Albo w filmie innego rodzaju. Chyba trochę za dużo
trzeba by było wyjaśniać, dla laika to czarna magia, pomijam to, że dla mnie też, jednak żałuję tej
niemożności, bo przy okazji wypadły logatomy. Oczyma duszy widzę te wszystkie pierzag ,
mątla , i krztąc i reakcję na nie Krystyny Sienkiewicz. Moim zdaniem, straciliśmy sceny
niepowtarzalne i niezapomniane!
W rezultacie szajka radiowa przeistoczyła się w szajkę fałszerzy pieniędzy. Nie chciałam tego,
miałam opory, pogodziłam się z fałszerzami dopiero gdzieś w połowie roboty, przedtem
ustawicznie potykałam się na tych kłodach, które Batory rzucał mi pod nogi. Nie dość, że co innego
dzwięk, a co innego forsa, to jeszcze jednego bohatera diabli mi wzięli, a drugi, w postaci
Wieńczysława Glińskiego, wyszedł nad wyraz sympatycznie. Rozpacz. Miało być odwrotnie i to się
nazywa: męki twórcze.
Nic nie mogłam poradzić, awantury na Batorym nie robiły wrażenia, musiałam się ugiąć i w
końcu przyjęłam do wiadomości fakt, że piszę nowy, świeży utwór. No trudno, niech mu będzie.
Skręciliśmy definitywnie na drogę groteski.
Sposoby zamiany fałszywych pieniędzy na prawdziwe omawialiśmy z tak szalonym zapałem, że
aż zdumiewa brak dramatycznych skutków. Robiliśmy to publicznie, bo z braku prywatnej
przestrzeni życiowej nadającej się do pracy, cały scenariusz pisaliśmy przy stoliku w kawiarni w
Grand Hotelu. Urzędowaliśmy tam przez całe popołudnia i wieczory dzień w dzień, stolik wyglądał
o tyle oryginalnie, że pokryty był papierem, kartki nam sfruwały i trzeba było za nimi latać, wokół
zaś siedzieli ludzie, l słuchali. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
co jeszcze będzie?! Nigdy nie byłam specjalnie tchórzliwa, ale tym razem się jednak wystraszyłam.
Taka wystraszona czym prędzej poszłam spać, bo pomyślałam, że w obliczu wydarzeń nie do
przewidzenia muszę być wyspana i przytomna. Na wszelki wypadek zabezpieczyłam jeszcze tylko
drzwi, wtykając kij od starej szczotki do mycia podłogi pomiędzy ścianę a zasuwę. Raz w życiu
postanowiłam być ostrożna.
Do rana nic się nie stało, a rano poszłam do pracy. Już zaczęłam czuć się z lekka rozczarowana
brakiem jakichś kataklizmów, kiedy zawołano mnie do telefonu.
Czy pani Joanna Chmielewska? spytał nieznany głos.
Tak, słucham&
Chciałbym zamienić z panią kilka słów. Czy zechciałaby pani wyjść na chwilę do holu na
swoim piętrze? W miarę możności dyskretnie&
Kto mówi? spytałam raczej dość beznadziejnie.
Moje nazwisko nic pani nie powie. Chodzi o rozmowę, którą przeprowadziła pani wczoraj
wieczorem w parku Dreszera.
Dobrze, już wychodzę&
Kto?!& Bandyci czy praworządna instytucja?& Tak zle i tak niedobrze, sama już nie
wiedziałam, co bym wolała. Przez moment pomyślałam, czyby nie wziąć czegoś do obrony,
chociażby dużego cyrkla, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie ten duży cyrkiel jest.
Powiedziałam w duchu: Raz kozie śmierć! i z determinacją wyszłam do holu.
W holu podszedł do mnie nie znany mi bliżej, sympatycznie wyglądający pan i powiedział:
Orientuje się pani, o co chodzi, prawda? Chcielibyśmy z panią porozmawiać. Mam nadzieję,
że może się pani zwolnić z pracy i zaraz ze mną pojechać?
A jak nie mogę, to co? pomyślałam i powiedziałam:
Czy można wiedzieć, z czyjego ramienia pan mnie zaprasza?
Pan wyjął legitymację i bez słowa mi pokazał. Również bez słowa kiwnęłam głową, wróciłam
do pokoju, pozbierałam swoje rzeczy i zatrzymałam się w drzwiach. Moi trzej współpracownicy
siedzieli przy deskach. Popatrzyłam na nich i powiedziałam rzewnie:
Przyjrzyjcie mi się, panowie&
Wszyscy trzej odwrócili się jak na komendę i wlepili we mnie oczy z dużym zainteresowaniem.
No? Bo co? spytał Janusz.
Co pani nowego wymyśliła? spytał z zaciekawieniem Witold.
Wiesio nic nie mówił, tylko patrzył wyjątkowo zachłannie.
Ostatni raz mnie widzicie powiedziałam jeszcze rzewniej. Jakby co, to pamiętajcie, że
palę piasty, a od cebuli wątroba mnie boli. Mogą być cytryny& Błogosławię was na dalszej drodze
życia!
Wyszłam nie odwracając się, ale mogę dać głowę za to, że co najmniej jeden z nich narysował
kółko na czole.
W pokoju, do którego zostałam doprowadzona, czekał na mnie nie mniej sympatyczny pan,
który zażądał ode mnie daleko idących wyjaśnień&
Druga część książki w ogromnym zakresie przeniosła się na początek, to po pierwsze, po drugie
zaś, całkowicie przepadł Szkorbut i wszystkie komplikacje kontrwywiadowczo szpiegowsko
elektroakustyczne nie do pokazania w filmie. Chociaż może i do pokazania, ale w jakiś inny
sposób, taki, który Batoremu nie odpowiadał. Albo w filmie innego rodzaju. Chyba trochę za dużo
trzeba by było wyjaśniać, dla laika to czarna magia, pomijam to, że dla mnie też, jednak żałuję tej
niemożności, bo przy okazji wypadły logatomy. Oczyma duszy widzę te wszystkie pierzag ,
mątla , i krztąc i reakcję na nie Krystyny Sienkiewicz. Moim zdaniem, straciliśmy sceny
niepowtarzalne i niezapomniane!
W rezultacie szajka radiowa przeistoczyła się w szajkę fałszerzy pieniędzy. Nie chciałam tego,
miałam opory, pogodziłam się z fałszerzami dopiero gdzieś w połowie roboty, przedtem
ustawicznie potykałam się na tych kłodach, które Batory rzucał mi pod nogi. Nie dość, że co innego
dzwięk, a co innego forsa, to jeszcze jednego bohatera diabli mi wzięli, a drugi, w postaci
Wieńczysława Glińskiego, wyszedł nad wyraz sympatycznie. Rozpacz. Miało być odwrotnie i to się
nazywa: męki twórcze.
Nic nie mogłam poradzić, awantury na Batorym nie robiły wrażenia, musiałam się ugiąć i w
końcu przyjęłam do wiadomości fakt, że piszę nowy, świeży utwór. No trudno, niech mu będzie.
Skręciliśmy definitywnie na drogę groteski.
Sposoby zamiany fałszywych pieniędzy na prawdziwe omawialiśmy z tak szalonym zapałem, że
aż zdumiewa brak dramatycznych skutków. Robiliśmy to publicznie, bo z braku prywatnej
przestrzeni życiowej nadającej się do pracy, cały scenariusz pisaliśmy przy stoliku w kawiarni w
Grand Hotelu. Urzędowaliśmy tam przez całe popołudnia i wieczory dzień w dzień, stolik wyglądał
o tyle oryginalnie, że pokryty był papierem, kartki nam sfruwały i trzeba było za nimi latać, wokół
zaś siedzieli ludzie, l słuchali. [ Pobierz całość w formacie PDF ]