[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i wtedy zapłaci za swoje winy. - Kocham cię, Madeline. - Lucien ujął jej twarz w swo-
238
Margaret McPhee
je dłonie. - Zaprzeczałem temu, ale myślę, że zakochałem się w tobie na balu lady Gilmour, kiedy
tańczyliśmy walca. Nie pozwolę, żeby Farquharson dostał cię w swoje łapy. Właśnie dlatego muszę
go powstrzymać i zrobię to dzisiejszej nocy. Miałaś rację, mówiąc, że nie można przez całe życie
oglądać się przez ramię.
- Lucien, nie! - Madeline pocałowała go w usta. - To nie o tym mówiłam. Proszę cię, nie jedz tam.
Kocham cię... - zaszlochała i łzy popłynęły jej z oczu.
Lucien po raz pierwszy widział, jak jego żona płacze.
- Nie płacz, kochanie. Załatwię to jednym strzałem. Tym razem nie spudłuję.
- Nie pozwolę ci tam pojechać.
- Choć raz zrób to, o co cię proszę.
- Nie jedz, błagam... - zaszlochała.
- Nie płacz, kochanie - szepnął i pocałował ją w usta, zawierając w tym pocałunku całą swoją miłość i
wdzięczność. - Obiecaj mi, że zostaniesz w domu. Daj mi słowo, że za mną nie pojedziesz - poprosił i
spojrzał w jej bursztynowe oczy. Przypomniał sobie, jak kiedyś pomyślał, że można się w nich
zatracić, i stwierdził, że miał wtedy rację.
Madeline długo milczała.
- Wymagasz ode mnie rzeczy niemożliwej - odparła łamiącym się głosem.
- Obiecaj mi, proszę...
Madeline zagryzła wargę i zaszlochała.
- Dobrze. Obiecuję.
Lucien pocałował ją jeszcze raz i wyszedł z pokoju.
- Mój kochany. Mój jedyny - szepnęła i zakryła usta dłonią, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Przebiegły hrabia
239
Stała bez ruchu, wpatrując się w drzwi. Może miała nadzieję, że Lucien zmieni jednak zadanie. Albo
że to wszystko okaże się jakimś okrutnym żartem, jaki postanowili jej zrobić obaj bracia. Czuła piasek
pod powiekami i nie mogła już dłużej płakać, bo zabrakło jej łez. Jej mąż pojechał samotnie na
spotkanie śmierci, licząc, że ocali życie brata i żony. Sam przeciwko Farąuharsonowi i jego
wynajętym zbirom. Cykanie zegara odmierzało czas i odległość, które przybliżały Lu-ciena do jego
przeznaczenia. Madeline nie mogła znieść tego dzwięku. Podeszła do kominka, wzięła w ręce zegar i
rzuciła nim o ścianę. Zegar upadł z hukiem na podłogę, zwracając Madeline zdolność ruchu.
Usłyszała kroki na korytarzu i nagle drzwi do jej pokoju stanęły otworem.
- Lucien? - zapytała z nadzieją.
- Co to za straszny hałas, proszę pani? Myślałam, że pani się potknęła i upadła... - wyjąkała zdyszana
gospodyni. - Ale widzę, że nic się nie stało - dodała, patrząc na resztki zegara leżące na podłodze.
- Nic się nie stało? - zapytała Madeline, czując, że za chwilę wpadnie w histerię.
- Chodz, kochaneczko. - Gospodyni objęła ją ramieniem. - Pan Lucien mówił, że pani jest trochę
zdenerwowana. Ale nie trzeba się martwić. Przygotuję pani jakiś pyszny deser, a potem pójdzie pani
do łóżka i spokojnie poczeka, aż pan wróci.
Madeline pozwoliła zaprowadzić się do sypialni. Nie wiedziała, czy Lucien wróci dziś wieczorem.
Nie wiedziała, czy w ogóle wróci. Ale patrząc w dobroduszną twarz Babbie, nie miała sumienia
powiedzieć jej prawdy.
240
Margaret McPhee
- Dziękuję za deser, Babbie. Od razu się położę. Nic mi nie jest. Tylko trochę się martwię o Luciena.
- Tak jak my wszyscy. Jeśli zmieni pani zdanie w sprawie deseru, proszę zadzwonić i od razu przyjdę
- zapewniła gospodyni i pogładziła Madeline po policzku. - Wiem, że pani go kocha. Myślałam, że po
tym, co przydarzyło się pani Sarze i pani hrabinie, pan już nigdy nie będzie się uśmiechał. Ale pani
sprawiła, że znowu jest szczęśliwy. Przepraszam, że byłam dla pani niemiła, kiedy mnie pani pytała o
tą straszną historię.
- Nie powinnam była w niego wątpić... - szepnęła Madeline, siadając ciężko na łóżku.
- Pan potrafi być ponury i mrukliwy... Skąd pani miała wiedzieć. - Pani Babcock uścisnęła ją i
szybkim krokiem podeszła do drzwi. - Przyślę Betsy, żeby pomogła się pani rozebrać - dodała.
- Dziękuję. Dziś rozbiorę się sama. Dobranoc, Babbie. -Madeline zdobyła się na blady uśmiech.
- Dobranoc, proszę pani. I niech pan Bóg sprowadzi naszego pana do domu całego i zdrowego.
- Amen, Babbie.
Drzwi zamknęły się i Madeline została sama.
Lucien wytężał wzrok w ciemnościach. Księżyc w pełni wisiał wysoko na niebie, a jego blady blask
oświetlał czarny bezmiar morza i złowrogi zarys ruin Tintagel. Podjechał w pobliże ruin i zsiadł z
konia. Ostatnią część drogi wolał pokonać pieszo. Wiał silny wiatr, a mimo to powietrze było ciężkie
od zapachu soli i wodorostów. Pomacał kieszeń, w której ukrył pistolet. Podszedł, prowadząc konia
niemal
Przebiegły hrabia
241
do samego wejścia, i tu go uwiązał do krzaków. Przystanął, wbił oczy w ciemność i zaczął
nasłuchiwać. Wszystkie zmysły miał wyostrzone do granic możliwości, ale nie dostrzegł śladu
Farquharsona. Ostrożnie wysunął się zza konia i trzymając się cienia, jaki rzucały szczątki muru,
powoli ruszył przed siebie. Wiedział, że w tej chwili stanowi świetny cel dla kogoś zaczajonego wśród
ruin. Po chwili przekonał się, że w dolnej części zamku, którą zbudowano na brzegu klifu, nikogo nie
było. Farquharson musiał być zatem w górnej części, znajdującej się na wyspie. Lucien ruszył wąską
krętą ścieżką wiszącą nad spienionymi wodami. Z punktu widzenia obrony takie usytuowanie zamku
było świetnym rozwiązaniem, ale łącząca je droga z czasem się rozpadła i w tej chwili został po niej
wąski, wyszczerbiony szlak z niemal pojedynczych kamieni. Lucien wiedział, że jest teraz odsłonięty
i wystawiony na strzał. Serce waliło mu jak młot. W każdej chwili spodziewał się ataku. To była
najdłuższa droga w jego życiu, ale w końcu dotarł do murów górnej części i skrył się w cieniu. Z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
i wtedy zapłaci za swoje winy. - Kocham cię, Madeline. - Lucien ujął jej twarz w swo-
238
Margaret McPhee
je dłonie. - Zaprzeczałem temu, ale myślę, że zakochałem się w tobie na balu lady Gilmour, kiedy
tańczyliśmy walca. Nie pozwolę, żeby Farquharson dostał cię w swoje łapy. Właśnie dlatego muszę
go powstrzymać i zrobię to dzisiejszej nocy. Miałaś rację, mówiąc, że nie można przez całe życie
oglądać się przez ramię.
- Lucien, nie! - Madeline pocałowała go w usta. - To nie o tym mówiłam. Proszę cię, nie jedz tam.
Kocham cię... - zaszlochała i łzy popłynęły jej z oczu.
Lucien po raz pierwszy widział, jak jego żona płacze.
- Nie płacz, kochanie. Załatwię to jednym strzałem. Tym razem nie spudłuję.
- Nie pozwolę ci tam pojechać.
- Choć raz zrób to, o co cię proszę.
- Nie jedz, błagam... - zaszlochała.
- Nie płacz, kochanie - szepnął i pocałował ją w usta, zawierając w tym pocałunku całą swoją miłość i
wdzięczność. - Obiecaj mi, że zostaniesz w domu. Daj mi słowo, że za mną nie pojedziesz - poprosił i
spojrzał w jej bursztynowe oczy. Przypomniał sobie, jak kiedyś pomyślał, że można się w nich
zatracić, i stwierdził, że miał wtedy rację.
Madeline długo milczała.
- Wymagasz ode mnie rzeczy niemożliwej - odparła łamiącym się głosem.
- Obiecaj mi, proszę...
Madeline zagryzła wargę i zaszlochała.
- Dobrze. Obiecuję.
Lucien pocałował ją jeszcze raz i wyszedł z pokoju.
- Mój kochany. Mój jedyny - szepnęła i zakryła usta dłonią, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Przebiegły hrabia
239
Stała bez ruchu, wpatrując się w drzwi. Może miała nadzieję, że Lucien zmieni jednak zadanie. Albo
że to wszystko okaże się jakimś okrutnym żartem, jaki postanowili jej zrobić obaj bracia. Czuła piasek
pod powiekami i nie mogła już dłużej płakać, bo zabrakło jej łez. Jej mąż pojechał samotnie na
spotkanie śmierci, licząc, że ocali życie brata i żony. Sam przeciwko Farąuharsonowi i jego
wynajętym zbirom. Cykanie zegara odmierzało czas i odległość, które przybliżały Lu-ciena do jego
przeznaczenia. Madeline nie mogła znieść tego dzwięku. Podeszła do kominka, wzięła w ręce zegar i
rzuciła nim o ścianę. Zegar upadł z hukiem na podłogę, zwracając Madeline zdolność ruchu.
Usłyszała kroki na korytarzu i nagle drzwi do jej pokoju stanęły otworem.
- Lucien? - zapytała z nadzieją.
- Co to za straszny hałas, proszę pani? Myślałam, że pani się potknęła i upadła... - wyjąkała zdyszana
gospodyni. - Ale widzę, że nic się nie stało - dodała, patrząc na resztki zegara leżące na podłodze.
- Nic się nie stało? - zapytała Madeline, czując, że za chwilę wpadnie w histerię.
- Chodz, kochaneczko. - Gospodyni objęła ją ramieniem. - Pan Lucien mówił, że pani jest trochę
zdenerwowana. Ale nie trzeba się martwić. Przygotuję pani jakiś pyszny deser, a potem pójdzie pani
do łóżka i spokojnie poczeka, aż pan wróci.
Madeline pozwoliła zaprowadzić się do sypialni. Nie wiedziała, czy Lucien wróci dziś wieczorem.
Nie wiedziała, czy w ogóle wróci. Ale patrząc w dobroduszną twarz Babbie, nie miała sumienia
powiedzieć jej prawdy.
240
Margaret McPhee
- Dziękuję za deser, Babbie. Od razu się położę. Nic mi nie jest. Tylko trochę się martwię o Luciena.
- Tak jak my wszyscy. Jeśli zmieni pani zdanie w sprawie deseru, proszę zadzwonić i od razu przyjdę
- zapewniła gospodyni i pogładziła Madeline po policzku. - Wiem, że pani go kocha. Myślałam, że po
tym, co przydarzyło się pani Sarze i pani hrabinie, pan już nigdy nie będzie się uśmiechał. Ale pani
sprawiła, że znowu jest szczęśliwy. Przepraszam, że byłam dla pani niemiła, kiedy mnie pani pytała o
tą straszną historię.
- Nie powinnam była w niego wątpić... - szepnęła Madeline, siadając ciężko na łóżku.
- Pan potrafi być ponury i mrukliwy... Skąd pani miała wiedzieć. - Pani Babcock uścisnęła ją i
szybkim krokiem podeszła do drzwi. - Przyślę Betsy, żeby pomogła się pani rozebrać - dodała.
- Dziękuję. Dziś rozbiorę się sama. Dobranoc, Babbie. -Madeline zdobyła się na blady uśmiech.
- Dobranoc, proszę pani. I niech pan Bóg sprowadzi naszego pana do domu całego i zdrowego.
- Amen, Babbie.
Drzwi zamknęły się i Madeline została sama.
Lucien wytężał wzrok w ciemnościach. Księżyc w pełni wisiał wysoko na niebie, a jego blady blask
oświetlał czarny bezmiar morza i złowrogi zarys ruin Tintagel. Podjechał w pobliże ruin i zsiadł z
konia. Ostatnią część drogi wolał pokonać pieszo. Wiał silny wiatr, a mimo to powietrze było ciężkie
od zapachu soli i wodorostów. Pomacał kieszeń, w której ukrył pistolet. Podszedł, prowadząc konia
niemal
Przebiegły hrabia
241
do samego wejścia, i tu go uwiązał do krzaków. Przystanął, wbił oczy w ciemność i zaczął
nasłuchiwać. Wszystkie zmysły miał wyostrzone do granic możliwości, ale nie dostrzegł śladu
Farquharsona. Ostrożnie wysunął się zza konia i trzymając się cienia, jaki rzucały szczątki muru,
powoli ruszył przed siebie. Wiedział, że w tej chwili stanowi świetny cel dla kogoś zaczajonego wśród
ruin. Po chwili przekonał się, że w dolnej części zamku, którą zbudowano na brzegu klifu, nikogo nie
było. Farquharson musiał być zatem w górnej części, znajdującej się na wyspie. Lucien ruszył wąską
krętą ścieżką wiszącą nad spienionymi wodami. Z punktu widzenia obrony takie usytuowanie zamku
było świetnym rozwiązaniem, ale łącząca je droga z czasem się rozpadła i w tej chwili został po niej
wąski, wyszczerbiony szlak z niemal pojedynczych kamieni. Lucien wiedział, że jest teraz odsłonięty
i wystawiony na strzał. Serce waliło mu jak młot. W każdej chwili spodziewał się ataku. To była
najdłuższa droga w jego życiu, ale w końcu dotarł do murów górnej części i skrył się w cieniu. Z [ Pobierz całość w formacie PDF ]