[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzęta nie odczuwają bólu. Ma mnie za mięczaka, po-
nieważ uważam inaczej. Jeżeli ten człowiek dotknie Isa-
aka, wybiję mu zęby. Zobaczymy, jak mu się to spodoba.
6 pazdziernika
Zostało nam zaledwie kilka godzin światła. Kiedy
nadchodzi świt, w głębi duszy jesteś pewien, że czeka cię
pełny, normalny dzień. Jesteś zszokowany, widząc, że led-
wo słońce wzeszło, już chyli się ku zachodowi i wkrótce
znowu zapadnie ciemność. Bardzo trudno przywyknąć do
jej wciąż bardziej wszechwładnego istnienia i do świado-
mości, że niebawem zapanuje niepodzielnie.
Akurat teraz mamy księżyc, więc nie jest jeszcze
tak zle, ale wiemy, że to nie potrwa długo. Dziwne. Latem,
kiedy było zawsze jasno, świecił tak słabo, że w ogóle nie
zwracało się na niego uwagi. Teraz śledzimy każdy jego
ruch.
Uczę się odnajdywać drogę w ciemności bez latar-
ki. Nie czuję się pewnie, kiedy snop światła przyciąga mój
wzrok i sprawia, że wszystko, co znajduje się poza nim,
robi się niewidoczne. Podobnie jest wtedy, gdy w chacie
siedzimy w chacie przy zapalonym świetle, które uniemoż-
liwia nam dostrzeżenie wszystkiego, co znajduje się na ze-
wnątrz. Choć właściwie niezupełnie; istnieje pewna
gradacja. Kiedy zapalamy jedną lampę, widzimy przez
okno psy i maszt, kiedy zapalamy drugą, z trudem dostrze-
gamy niewyrazne zarysy. Przy trzech lampach widać już
tylko ich odbicia w szybach. Nie ma w tym nic nadzwy-
czajnego, ale dla mnie to coś jakby dokonane na nowo od-
krycie. To trochę dziwne, że światło przeszkadza nam
widzieć...
Dziś jest jeszcze zimniej, poniżej minus dwudziestu
pięciu stopni Celsjusza. Najważniejsza czynność to dokła-
danie do pieca, ubranie się zaś zajmuje wieki, nawet jeśli
trzeba wyjść tylko na chwilę, po drewno ze stosu, który
piętrzy się parę kroków za drzwiami. Po powrocie trzeba
najpierw starannie otrzepać się ze śniegu i wyskubać lód z
brody. W ubiegłym tygodniu musieliśmy rozbijać taflę na
strumieniu, żeby dostać się do wody. Teraz wody już nie
ma, więc przynosimy wiadra wypełnione lodem.
Ptaki odleciały. Na klifach zapanowała cisza. Coś
jakby oczekiwało.
12 pazdziernika
Za cztery dni słońce zniknie na dobre.
Zaraz po świcie zapada zmierzch. Z powodu mgły
przez minione trzy dni nawet tego nie widzieliśmy. Nasz
obóz to wyspa zawieszona w pustce wypełnionej szarością.
Jedynym kolorem jest kolor szary. I wszędzie panuje cisza.
Bez przerwy towarzyszy ci niepokój. To dziecinne,
ale prawdziwe:
obawiasz się, że przegapisz ostatnie promienie
słońca. Codziennie zaraz po obudzeniu zadajesz sobie py-
tanie, czy mgła się podniosła. Pewnie tak. Niestety okazuje
się, że się nie podniosła i już w porze obiadu wiesz, że cze-
kają cię kolejne dwadzieścia cztery godziny martwej, sza-
rej ciszy.
A jeśli mgła zniknie dopiero wtedy, kiedy będzie
już za pózno?
Chyba właśnie dlatego nie sypiam zbyt dobrze.
Wiem, że mam sny, i że są mroczne i wyczerpujące, ponie-
waż budzę się niewyspany i zmęczony jak po walce, choć
wcale ich nie pamiętam. Nie tylko ja cierpię na tę przypa-
dłość. Algie często wstaje w nocy, Gus jęczy przez sen, a
czasem, kiedy wchodzę do chaty, obaj milkną na mój wi-
dok. Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak obchodzi.
To boli. Wydawało mi się, że sprawa z foką otworzyła Gu-
sowi oczy. Chyba nie zbliżył się znowu do Algiego? Psy
również są niespokojne. Kiedy zaprzęgamy je do sań, za-
wsze kierują się na wschód, nigdy na zachód.
Dzisiaj o piątej po południu była moja kolej, żeby
sprawdzić wskazania przyrządów pomiarowych. Oczywi-
ście panowały już kompletne ciemności, lecz nawet wtedy
padający śnieg tworzy coś w rodzaju przytłumionej, szarej
poświaty. Jeśli zna się dobrze teren, bez trudu można zna-
lezć drogę, i choć nie sposób rozróżnić twarzy, da się łatwo
rozpoznać sylwetki napotkanych stworzeń: arktycznego
lisa, psa albo człowieka.
Oddech zamarzał mi w nozdrzach, kiedy brnąłem w
kierunku stacji pomiarowej. Musiałem iść bardzo ostroż-
nie, przed trzema dniami spadł deszcz, więc pod warstwą
śniegu był żywy lód. Nie lubię, gdy niesie się ze sobą wła-
sny hałas. Nie lubię, kiedy kaptur nasunięty na czoło zasła-
nia wszystko, co dzieje się z tyłu i po bokach. W ubiegłym
tygodniu spróbowałem zabrać ze sobą Isaaka. Prowadziłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szkicerysunki.xlx.pl
zwierzęta nie odczuwają bólu. Ma mnie za mięczaka, po-
nieważ uważam inaczej. Jeżeli ten człowiek dotknie Isa-
aka, wybiję mu zęby. Zobaczymy, jak mu się to spodoba.
6 pazdziernika
Zostało nam zaledwie kilka godzin światła. Kiedy
nadchodzi świt, w głębi duszy jesteś pewien, że czeka cię
pełny, normalny dzień. Jesteś zszokowany, widząc, że led-
wo słońce wzeszło, już chyli się ku zachodowi i wkrótce
znowu zapadnie ciemność. Bardzo trudno przywyknąć do
jej wciąż bardziej wszechwładnego istnienia i do świado-
mości, że niebawem zapanuje niepodzielnie.
Akurat teraz mamy księżyc, więc nie jest jeszcze
tak zle, ale wiemy, że to nie potrwa długo. Dziwne. Latem,
kiedy było zawsze jasno, świecił tak słabo, że w ogóle nie
zwracało się na niego uwagi. Teraz śledzimy każdy jego
ruch.
Uczę się odnajdywać drogę w ciemności bez latar-
ki. Nie czuję się pewnie, kiedy snop światła przyciąga mój
wzrok i sprawia, że wszystko, co znajduje się poza nim,
robi się niewidoczne. Podobnie jest wtedy, gdy w chacie
siedzimy w chacie przy zapalonym świetle, które uniemoż-
liwia nam dostrzeżenie wszystkiego, co znajduje się na ze-
wnątrz. Choć właściwie niezupełnie; istnieje pewna
gradacja. Kiedy zapalamy jedną lampę, widzimy przez
okno psy i maszt, kiedy zapalamy drugą, z trudem dostrze-
gamy niewyrazne zarysy. Przy trzech lampach widać już
tylko ich odbicia w szybach. Nie ma w tym nic nadzwy-
czajnego, ale dla mnie to coś jakby dokonane na nowo od-
krycie. To trochę dziwne, że światło przeszkadza nam
widzieć...
Dziś jest jeszcze zimniej, poniżej minus dwudziestu
pięciu stopni Celsjusza. Najważniejsza czynność to dokła-
danie do pieca, ubranie się zaś zajmuje wieki, nawet jeśli
trzeba wyjść tylko na chwilę, po drewno ze stosu, który
piętrzy się parę kroków za drzwiami. Po powrocie trzeba
najpierw starannie otrzepać się ze śniegu i wyskubać lód z
brody. W ubiegłym tygodniu musieliśmy rozbijać taflę na
strumieniu, żeby dostać się do wody. Teraz wody już nie
ma, więc przynosimy wiadra wypełnione lodem.
Ptaki odleciały. Na klifach zapanowała cisza. Coś
jakby oczekiwało.
12 pazdziernika
Za cztery dni słońce zniknie na dobre.
Zaraz po świcie zapada zmierzch. Z powodu mgły
przez minione trzy dni nawet tego nie widzieliśmy. Nasz
obóz to wyspa zawieszona w pustce wypełnionej szarością.
Jedynym kolorem jest kolor szary. I wszędzie panuje cisza.
Bez przerwy towarzyszy ci niepokój. To dziecinne,
ale prawdziwe:
obawiasz się, że przegapisz ostatnie promienie
słońca. Codziennie zaraz po obudzeniu zadajesz sobie py-
tanie, czy mgła się podniosła. Pewnie tak. Niestety okazuje
się, że się nie podniosła i już w porze obiadu wiesz, że cze-
kają cię kolejne dwadzieścia cztery godziny martwej, sza-
rej ciszy.
A jeśli mgła zniknie dopiero wtedy, kiedy będzie
już za pózno?
Chyba właśnie dlatego nie sypiam zbyt dobrze.
Wiem, że mam sny, i że są mroczne i wyczerpujące, ponie-
waż budzę się niewyspany i zmęczony jak po walce, choć
wcale ich nie pamiętam. Nie tylko ja cierpię na tę przypa-
dłość. Algie często wstaje w nocy, Gus jęczy przez sen, a
czasem, kiedy wchodzę do chaty, obaj milkną na mój wi-
dok. Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak obchodzi.
To boli. Wydawało mi się, że sprawa z foką otworzyła Gu-
sowi oczy. Chyba nie zbliżył się znowu do Algiego? Psy
również są niespokojne. Kiedy zaprzęgamy je do sań, za-
wsze kierują się na wschód, nigdy na zachód.
Dzisiaj o piątej po południu była moja kolej, żeby
sprawdzić wskazania przyrządów pomiarowych. Oczywi-
ście panowały już kompletne ciemności, lecz nawet wtedy
padający śnieg tworzy coś w rodzaju przytłumionej, szarej
poświaty. Jeśli zna się dobrze teren, bez trudu można zna-
lezć drogę, i choć nie sposób rozróżnić twarzy, da się łatwo
rozpoznać sylwetki napotkanych stworzeń: arktycznego
lisa, psa albo człowieka.
Oddech zamarzał mi w nozdrzach, kiedy brnąłem w
kierunku stacji pomiarowej. Musiałem iść bardzo ostroż-
nie, przed trzema dniami spadł deszcz, więc pod warstwą
śniegu był żywy lód. Nie lubię, gdy niesie się ze sobą wła-
sny hałas. Nie lubię, kiedy kaptur nasunięty na czoło zasła-
nia wszystko, co dzieje się z tyłu i po bokach. W ubiegłym
tygodniu spróbowałem zabrać ze sobą Isaaka. Prowadziłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]